Powrót. Kathryn Croft
Rozczarowanie musi być wyryte na mojej twarzy, ale nie potrafię go stłumić. Jamie nie zasługuje na takie traktowanie, jednak w tej chwili czekam na Sophie i od tego spotkania zależy wszystko.
– Możemy porozmawiać? – pyta, zaglądając ponad moim ramieniem do środka.
Chciałabym wierzyć, że robi to tylko po to, aby się upewnić, że nie ma u mnie ucznia, ale wiem, że nie o to chodzi. Jamie wprawdzie twierdzi, że mi ufa, jednak wie, że coś jest nie tak; po prostu nie potrafi zrozumieć, o co chodzi.
– To naprawdę nie jest dobry moment – mówię, niepokojąc się, że Sophie może się tu pojawić lada chwila. Jak miałabym ich sobie przedstawić? Sytuacja i tak jest już wystarczająco skomplikowana. – Może wpadnę później? – proponuję. – Będziemy mogli na spokojnie porozmawiać. Mogę zrobić kolację albo zamówić coś po drodze? – Silę się na swobodny ton, jakbym wcale nie próbowała się go rozpaczliwie pozbyć.
Waha się i przez moment wierzę, że ujdzie mi to na sucho.
– Nie. Musimy porozmawiać teraz, Farrah. Mam już dość tego, że ciągle mnie zbywasz. – Krzyżuje ramiona na piersi. – Zamierzasz mnie wpuścić?
Jeszcze nigdy się tak nie zachowywał i nie podoba mi się to.
A może Sophie w ogóle nie przyjdzie? Ostatecznie na nic się nie zgodziła, a jest już dwadzieścia po ósmej. Powoli tracę nadzieję i niechętnie odsuwam się na bok, żeby Jamie mógł wejść do środka.
Gdy tylko przechodzimy do kuchni, marszczy nos.
– Pachnie tu wybielaczem. Rozlała ci się butelka czy co?
Normalnie potraktowałabym to jako próbę żartu, bo Jamie lubi się ze mną droczyć, ale nie potrafię się zmusić do uśmiechu ani nawet wyjaśnić, że zwyczajnie sprzątałam.
– Myślałam, że ostatnio już wszystko omówiliśmy?
– Serio? Nazywasz to rozmową? A ja myślałem, że to kobiety lubią przesadnie o wszystkim dyskutować. – Unosi dłoń. – Bez obrazy.
Siada przy stole i przesuwa palcami po wyżłobieniach w drewnie, jakby uważał je za fascynujące. Jest zdenerwowany, jego zwyczajowa pewność siebie zniknęła.
– Masz rację, Jamie, musimy porozmawiać. Po prostu nie w tej chwili. Ale później do ciebie przyjdę, obiecuję.
– Jak już mówiłem…
Rozlega się dzwonek do drzwi i oboje zamieramy.
– Och, spodziewasz się ucznia. – Jamie wstaje. – Trzeba było mówić. Przepraszam, już idę.
– To nie uczeń, to przyjaciółka.
Zanim zdołam powiedzieć coś więcej, rusza do drzwi. Już mam go złapać za ramię i zatrzymać, gdy przystaje.
– No dalej. Otwórz. Nie pozwól, żebym cię powstrzymywał.
W jego tonie znowu słychać tę agresję, tak dla niego nietypową, ale nie mam czasu tego roztrząsać, bo czuję zbyt wielką ulgę, że Sophie jednak przyszła. Nawet mnie nie obchodzi, że będę musiała ich sobie przedstawić. Obecność Sophie tutaj zbliża mnie o krok do Kayli.
Otwieram, a Jamie spuszcza ramiona, gdy widzi ją w drzwiach zamiast jakiegoś mężczyzny, którego bez wątpienia się spodziewał.
– Bardzo ci dziękuję, że przyszłaś – mówię i odruchowo pochylam się, by ją objąć.
Robię to bez namysłu, zapominając, jak się mają sprawy między nami. Sophie stoi sztywno i ledwie unosi ręce, by odwzajemnić uścisk. Odwracam się i widzę, że Jamie obserwuje nas, marszcząc brwi.
Przedstawiam ich sobie, a oni wymieniają niepewny uścisk dłoni. Być może oboje wyczuwają, że to nietypowa sytuacja, i wszyscy jesteśmy skrępowani.
– Jamie właśnie wychodził – mówię.
On waha się przez chwilę, ale w końcu rusza w stronę drzwi.
– Zatem do zobaczenia później, Farrah? – To brzmi raczej jak żądanie niż pytanie.
Kiwam głową i wypycham go na zewnątrz. Gdy tylko za nim zamknę, zauważam, że Sophie wygląda zupełnie inaczej niż w parku. Włosy ma bardziej puszyste, jakby dopiero co je umyła, i rozpuszczone. Chyba nie zmieniła dżinsów, ale włożyła do nich buty na obcasie i jedwabny top z głębokim dekoltem w szpic. W parku też wyglądała świetnie, ale teraz coś się w niej zmieniło, gdy stoi tak sama, bez dzieciaków uwieszonych jej ramion. Przypomina bardziej kobietę sprzed ciąży, kiedy się poznałyśmy.
– A więc jednak spotkałaś kogoś innego – stwierdza. – Jamiego.
– Nie, to nie tak. Znam go dopiero od kilku miesięcy. Nie okłamałam cię.
Lustruje wzrokiem mój przedpokój i trudno odczytać jej minę. Jestem pewna, że będzie próbowała rozgryźć tę nową wersję mnie. To małe mieszkanie – zdecydowanie nieodpowiednie dla więcej niż jednej osoby – ale jest w przyzwoitym stanie, a ja staram się wykorzystywać przestrzeń jak najlepiej.
– To twoje mieszkanie? – pyta Sophie.
– Nie. Tylko je wynajmuję. Zostawiłam dom Aidenowi, więc nie ma mowy, żeby było mnie stać na kupienie własnego.
– Cóż, przynajmniej tyle mogłaś dla niego zrobić po tym, jak go porzuciłaś, aby sam zajmował się waszą córką. – Kręci głową. – Wybacz. Po drodze tutaj obiecywałam sobie, że nie będę cię atakować tak jak w parku. Przyszłam wysłuchać twojej wersji wydarzeń.
– Dziękuję – mówię. – To wiele dla mnie znaczy, Soph.
– Mam zdjąć buty?
Mówię jej, że nie ma takiej potrzeby, a ona robi wielkie oczy.
– To zabawne. Zawsze mieliście z Aidenem surowe zasady, jeśli chodzi o chodzenie w butach po domu.
– Myślę, że to bardziej przeszkadzało jemu niż mnie – wyjaśniam. – Uważał, że wkrótce będziemy mieli dziecko czołgające się po podłodze, i nie chciał mieć brudu na dywanie.
– No tak. Z drugiej strony dzieciaki muszą jakoś budować odporność, czyż nie? My zawsze chodzimy po domu w butach i bliźniaki mają żołądki ze stali. Prawie nigdy nie chorują. To o czymś świadczy, prawda? – Krzyżuje ramiona na piersi.
Nie chce tu być pomimo tej gadki szmatki.
Przechodzimy do kuchni, a Sophie odmawia, gdy proponuję jej coś do picia. Nalewam sobie szklankę wody i siadam z nią przy stole. Chociaż obiecała, że mnie wysłucha, siedzi pochylona nieco do przodu, zgarbiona i wiem, że to tylko kwestia czasu, nim znowu zaatakuje.
– Wiesz, że pragnęłam Kayli bardziej niż czegokolwiek na świecie, prawda? Pamiętasz, przez co przeszliśmy z Aidenem, zanim się urodziła?
– Oczywiście, że pamiętam. I byłam przy tobie przez cały ten czas, czyż nie?
– Proszę, pozwól mi skończyć. Musisz zrozumieć, że to nie ma nic wspólnego z naszą przyjaźnią. Ceniłam ją nad życie.
Patrzy na mnie i otwiera usta, ale szybko je zamyka. Wreszcie jest gotowa, by rzeczywiście mnie wysłuchać.
– Gdy Kayla w końcu przyszła na świat, ja… po prostu nie mogłam sobie ze wszystkim poradzić.
Znowu otwiera usta i się na mnie gapi.
– Co masz na myśli? Z czym nie mogłaś sobie poradzić?
Wydarzenia, które mnie tu doprowadziły, stają mi przed oczami, a ja je odpędzam. Nie mogę o tym rozmawiać, słowa by to ożywiły, sprawiły, że stałoby się realne.
– Po prostu nie potrafiłam sobie poradzić z własnym życiem, Sophie. Przykro