Gambit królowej. Уолтер Тевис

Gambit królowej - Уолтер Тевис


Скачать книгу
je między strony dziennika.

      Szła zalaną słońcem ulicą z gazetą pod pachą aż do następnej przecznicy. Na rogu zatrzymała się, wyjęła czasopismo, wsunęła je za pasek spódnicy i przykryła błękitnym sweterkiem z przetworzonej wełny, kupionym w domu towarowym Ben Snyder’s. Gazeta wylądowała w koszu na śmieci.

      Wracając do domu ze zwiniętym w rulon czasopismem przyciśniętym do płaskiego brzucha, Beth znów zaczęła myśleć o tamtym ruchu wieżą, którego nie zrobił Morphy. Według „Chess Review” Morphy był „prawdopodobnie najgenialniejszym szachistą wszech czasów”. Wieża mogła stanąć na c7 i czarne pewnie nie zabiłyby jej skoczkiem, bo… Zatrzymała się w pół kroku. Gdzieś po drugiej stronie ulicy szczekał pies, na świeżo przystrzyżonym trawniku dwóch chłopców z wrzaskiem przeciągało linę. Po przesunięciu drugiego piona na g5 można byłoby zagrać wieżą po siódmej linii i gdyby czarne zabiły piona, białe mogłyby dać szacha gońcem z odsłony, a jeśli czarne nie zabiłyby piona…

      Zamknęła oczy. Gdyby czarne nie zbiły piona, Morphy mógłby dać forsownego mata w dwóch ruchach. Najpierw poświęciłby gońca z szachem. Gdyby czarne go zbiły, biały pion wykonałby kolejne posunięcie do przodu i czarne nie mogłyby już nic zrobić. Byłoby po wszystkim. Jeden z chłopców po drugiej stronie ulicy zaczął płakać. Czarne byłyby bezbronne. Partia skończyłaby się w dwudziestu dziewięciu ruchach. W wersji opisanej w książce Morphy potrzebował trzydziestu sześciu, by zwyciężyć. Nie dostrzegł ruchu wieżą. A ona dostrzegła.

      Słońce świeciło wysoko na czystym, błękitnym niebie. Gdzieś szczekał pies. Płakało dziecko. Beth wracała powoli do domu, odtwarzając w głowie partię szachów. Jej umysł był czysty jak doskonały, skrzący się brylant.

      – Allston miał wrócić dwa tygodnie temu – mówiła pani Wheatley.

      Siedziała na łóżku, obok niej leżała krzyżówka; na toaletce grał przyciszony telewizor. Beth przyniosła jej z kuchni kubek kawy rozpuszczalnej. Pani Wheatley była ubrana w różowy szlafrok, jej twarz pokrywała gruba warstwa pudru.

      – Niedługo wraca? – spytała Beth.

      Nie miała ochoty na rozmowę, chciała wrócić do lektury „Chess Review”.

      – Nie może. Zatrzymały go ważne sprawy.

      Beth kiwnęła głową.

      – Chciałabym znaleźć pracę po szkole – powiedziała.

      Pani Wheatley zamrugała i utkwiła spojrzenie w Beth.

      – Pracę?

      – Mogłabym pomagać w sklepie albo zmywać naczynia.

      Pani Wheatley długo nie spuszczała z niej wzroku.

      – W wieku trzynastu lat? – odezwała się w końcu. Wysmarkała się cicho w chusteczkę, którą następnie starannie złożyła. – Myślałam, że masz tutaj wszystko, czego ci trzeba.

      – Chciałabym zarobić trochę pieniędzy.

      – Na ciuchy, jak przypuszczam.

      Beth nie odpowiedziała.

      – Dziewczynki w twoim wieku nie pracują – zawyrokowała pani Wheatley. – A jeśli już, to tylko kolorowe. – Powiedziała „kolorowe” takim tonem, że Beth postanowiła nie drążyć tematu.

      Żeby zapisać się do Federacji Szachowej Stanów Zjednoczonych, trzeba było opłacić składkę członkowską w wysokości sześciu dolarów. Kolejne cztery kosztowała prenumerata „Chess Review”. Beth znalazła w czasopiśmie jeszcze ciekawszą informację. Dział „Życie turniejowe” podzielony był według regionów, z których jeden obejmował stany Ohio, Illinois, Tennessee i Kentucky. Przeczytała ogłoszenie: „Mistrzostwa stanowe Kentucky, weekend po Święcie Dziękczynienia, Liceum imienia Henry’ego Claya, Lexington, sala gimnastyczna, pt., sb., niedz.”. I niżej: „Pula nagród: 185 dolarów. Wpisowe: 5 dolarów. Tylko dla członków FSSZ”.

      Potrzebowała sześciu dolarów na składkę członkowską i pięciu na wpisowe. W drodze do śródmieścia autobus przejeżdżał obok Liceum imienia Henry’ego Claya. Jedenaście kwartałów od Janwell Drive. Do Święta Dziękczynienia zostało jeszcze pięć tygodni.

      – Czy ktoś z was potrafi powiedzieć to z pamięci? – zapytała pani MacArthur.

      Beth podniosła rękę.

      – Beth?

      Wstała.

      – W każdym trójkącie prostokątnym suma kwadratów długości przyprostokątnych jest równa długości przeciwprostokątnej podniesionej do kwadratu. – Usiadła.

      Margaret prychnęła i nachyliła się do Gordona, który siedział obok niej i czasem trzymał ją za rękę.

      – Ta to ma mózgownicę – szepnęła delikatnym, dziewczęcym głosikiem, który ociekał pogardą.

      Gordon roześmiał się. Beth patrzyła na jesienne liście za oknem.

      – Nie mam pojęcia, gdzie się podziewają pieniądze! – powiedziała pani Wheatley. – W tym miesiącu prawie nic nie kupiłam, a mimo to z moich oszczędności zostały smętne resztki. Smętne resztki!

      Opadła na obity perkalem fotel i uniosła wzrok. Przez parę minut wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w sufit, jakby spodziewała się, że spadnie z niego gilotyna.

      – Zapłaciłam rachunki za prąd i telefon i kupowałam tylko najniezbędniejsze produkty. Nic ekstra. Zrezygnowałam ze śmietanki do porannej kawy, nie sprawiłam sobie żadnej nowej rzeczy, nie poszłam do kina ani na kiermasz dobroczynny, a zostało mi siedem dolarów, chociaż powinnam mieć co najmniej dwadzieścia. – Położyła na stoliku kilka pomiętych banknotów jednodolarowych, które przed chwilą wyłowiła z torebki. – Musimy za to przeżyć do końca października. Ledwie wystarczy na kurze szyje i płatki owsiane.

      – Methuen nie przesyła pani pieniędzy? – spytała Beth.

      Pani Wheatley oderwała wzrok od sufitu i spojrzała na nią.

      – Tylko przez pierwszy rok – odparła ze spokojem. – Ale to wszystko idzie na ciebie!

      Beth wiedziała, że to nieprawda. Sierociniec przysyłał co miesiąc siedemdziesiąt dolarów, a pani Wheatley nie wydawała na nią aż tyle.

      – Potrzebujemy dwudziestu dolarów, żeby dożyć do pierwszego – powiedziała pani Wheatley. – Brakuje mi trzynastu. – Znowu spojrzała na sufit, a potem na Beth. – Muszę staranniej zapisywać wydatki.

      – Może to przez inflację – zauważyła nie bez słuszności Beth. Wzięła tylko sześć na składkę członkowską.

      – Może – zgodziła się pani Wheatley.

      Pozostawał jeszcze problem pięciu dolarów na opłatę za udział w turnieju. Dzień po przemowie pani Wheatley na temat pieniędzy Beth zamknęła się w swoim pokoju, wyrwała kartkę z zeszytu do wypracowań i napisała list do pana Shaibela, woźnego, dom dziecka Methuen, Mount Sterling, Kentucky.

      Drogi Panie Shaibel,

      odbędzie się tutaj turniej szachowy. Pierwsza nagroda wynosi sto dolarów, a druga pięćdziesiąt. Będą też inne nagrody. Za udział trzeba zapłacić pięć dolarów, których nie mam.

      Jeśli przyśle mi pan pieniądze, to jeśli zdobędę jakąkolwiek nagrodę, oddam panu dziesięć.

      Z wyrazami głębokiego uszanowania

      Elizabeth Harmon

      Następnego ranka, zanim pani Wheatley wstała, Beth wzięła kopertę i znaczek z zapchanego szpargałami biurka w salonie. Po drodze do szkoły wrzuciła list do skrzynki.

      W listopadzie wyjęła kolejnego dolara z portmonetki pani Wheatley.


Скачать книгу