Republika Smoka. Rebecca Kuang
tej chwili!
– Jestem twoją przyjaciółką!
– Nie, nie jesteś. Moją przyjaciółką była Fang Runin. Nie mam pewności, kim jesteś ty, ale z tobą nie chcę mieć nic wspólnego.
– Dlaczego tak mówisz? Co takiego ci właściwie zrobiłam?
– Zapytaj może, co takiego zrobiłaś im! – Chwycił ją za rękę.
Była tak zaskoczona, że nawet się nie szarpnęła. Kitaj przyciągnął jej dłoń nad stojącą obok lampę, zatrzymał tuż nad płomieniem. Rin pisnęła z nagłego bólu – poczuła tysiąc maleńkich igiełek, wbijających się głęboko pod skórę.
– Czy ty się kiedykolwiek sparzyłaś? – szepnął.
Rin dopiero w tej chwili spostrzegła niewielkie blizny po oparzeniach pokrywające dłonie i przedramiona chłopaka. Niektóre całkiem świeże. Część wyglądała na wczorajsze. Ból wciąż się wzmagał.
– Kurde! – Wierzgnęła nogą. Nie trafiła Kitaja, ale kopnęła lampę. Olej rozlał się po papierach. Płomień buchnął ku górze. Przez moment widziała w blasku ognia przerażoną do głębi twarz chłopaka. Zaraz potem poderwał z podłogi koc i zarzucił na płonące dokumenty. W pokoju zrobiło się ciemno.
– Co to miało być, do cholery? – wrzasnęła.
Nie uniosła pięści, lecz Kitaj cofnął się, jakby mu zagroziła – wpadł ramieniem na ścianę, skulił się i ukrył głowę w ramionach. Chudą sylwetką chłopaka wstrząsnął szloch.
– Przepraszam – wyszeptał. – Nie wiem, co…
Pod Rin ugięły się kolana. Opadła na podłogę obok niego. Pulsujący ból skroni zaparł jej dech w piersiach, była bliska zawrotów głowy.
Poczuła się niemal tak dobrze, jak pod wpływem opium. Gdyby zaczęła się nad tym zastanawiać, mogłaby wybuchnąć płaczem, a płacz mógłby rozerwać ją na strzępy. Spróbowała więc śmiechu, który szybko przeszedł w gwałtowną czkawkę.
– Dlaczego? – wydukała wreszcie.
– Chciałem się dowiedzieć, jakie to uczucie – odpowiedział.
– Jakie znowu uczucie?
– Chciałem sprawdzić, co oni czuli. Kiedy to się stało. W ostatnich chwilach życia. Chciałem wiedzieć, jak się czuli, kiedy dobiegało końca.
– Tego się nie da z niczym porównać – stwierdziła.
Fala cierpienia ponownie przemknęła po jej ramieniu. Uderzyła pięścią w podłogę, by stłumić pieczenie. Zacisnęła zęby i odczekała, aż minie.
– Kiedyś opowiedział mi o tym Altan – podjęła. – Po chwili nie jesteś w stanie oddychać. Zaczynasz się dusić tak gwałtownie, że przestajesz czuć ból. Nie giniesz od płomieni, umierasz z braku powietrza. Dusisz się, Kitaj. Tak się to kończy.
Spróbuj, to kandyzowany imbir – zasugerował Ramsa.
Rin krztusiła się i pluła, aż wreszcie nabrała pewności, że w żołądku nie zostało już nic. Uniosła głowę znad relingu. Smętne pozostałości śniadania, flegma zmieszana z masą jajeczną, odpłynęły poniżej unoszone zielonymi falami.
Sięgnęła po kilka plastrów słodyczy i zaczęła przeżuwać, zmagając się z nieustępliwymi nudnościami.
Mimo wielu spędzonych na morzu tygodni nadal nie zdołała przywyknąć do stałego kołysania podłoża.
– Dzisiaj trochę nami porzuca – zapowiedział Baji. – Nad Omonod zaczyna się pora monsunów. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli uważać na kurs, ale póki brzeg zastępuje nam falochron, powinno być dobrze.
Baji był jedynym cike z jakimkolwiek żeglarskim doświadczeniem – zanim trafił na Baghrę, w ramach robót karnych pływał przez pewien czas na statku handlowym – i bezwstydnie się tym chełpił.
– Oj, zamknij się już – prychnął Ramsa. – Przecież i tak nie ty sterujesz.
– Jestem nawigatorem!
– Nawigatorem jest Aratsha. Ty po prostu lubisz postać sobie przy sterze.
Rin była szczerze zadowolona, że nie muszą wykonywać manewrów samodzielnie. Dzięki temu nie musieli najmować od Moag dodatkowych członków załogi. Ich szóstka, przy ograniczonych do minimum żeglarskich obowiązkach na pokładzie i wsparciu kierującego jednostką błogosławionego Aratshy, w zupełności wystarczała, by pewnie doprowadzić statek w dowolnie wybrany rejon Morza Południowonikaryjskiego.
Piracka królowa wypożyczyła cike szybki statek przemytniczy o nazwie „Karakal”, smukły i zwinny, na którego burtach konstruktorzy w jakiś niesamowity sposób upchnęli po aż sześć dział. Było ich zbyt niewielu, by mogli je obsadzić, lecz Ramsa wpadł na niezwykle sprytne rozwiązanie. Za pomocą kawałka dratwy połączył ze sobą wszystkie dwanaście lontów, co pozwalało oddać jednoczesną salwę z obu burt.
Pokładowa artyleria stanowiła jednak środek rezerwowy i ostateczny. Rin nie planowała uciekać się do pomocy dział. Skoro Moag nie zależało na jeńcach, wystarczyło podpłynąć do wrogiego statku na tyle, by mogli przedostać się na jego pokład.
Złożyła splecione dłonie na relingu, oparła na nich podbródek i zapatrzyła się w wodną pustynię. Żeglowanie okazało się zajęciem dalece mniej ciekawym od podkradania się do obozów armii przeciwnika. Pola bitewne na lądzie zapewniały wprost niewyczerpaną dawkę rozrywki. Ocean opowiadał wyłącznie o samotności. Cały poranek spędziła wpatrzona w szary, monotonny widnokrąg, walcząc z opadającymi co chwila powiekami. Moag nie potrafiła określić, kiedy dokładnie kapitan malwersant zamierza zawinąć do portu. Mógł pojawić się o dowolnej porze, aż do mniej więcej północy. Rin nie była w stanie pojąć, jak żeglarze radzą sobie z dojmującym na morzu poczuciem dezorientacji. W jej oczach każda fala, każda piędź oceanu wyglądała identycznie jak pozostałe. Owszem, w razie potrzeby mogła się uciec do nawigacji za pomocą gwiazd i map nieba, lecz rozlewający się wokół statku zielonkawoniebieski przestwór nie mówił jej zupełnie nic.
Znajdowali się na wodach Zatoki Omonod. Gdzieś w dali leżała wyspa Speer. Gdzieś tam była też wyspa Federacji. Moag zaproponowała kiedyś, żeby popłynęły razem na Mugen i osobiście oceniły skalę zniszczeń, lecz Rin odmówiła. Wiedziała, co by tam zastały. Miliony ciał uwięzionych w zestalonej lawie, zwęglone szkielety zastygłe w ostatnich momentach życia.
W jakich pozach by ich ujrzała? Czy zobaczyłaby matki wyciągające ręce ku dzieciom? Mężów otaczających ramionami żony? Może ich dłonie skierowane byłyby w stronę morza, jakby w nadziei, że jeśli tylko dotrą do wody, zdołają umknąć przed zabójczymi, gęstymi chmurami siarki pędzącymi w dół górskiego zbocza. Wyobrażała sobie to aż nazbyt często, odmalowała w umyśle obraz prawdopodobnie bardziej żywy i wyrazisty od rzeczywistości. Zamykając oczy, widziała Mugen i widziała też Speer; obie wyspy zlewały się w jej duchu w jedną, ponieważ we wszystkich swoich odmianach ta opowieść brzmiała jednako: stojące w płomieniach ciałka dzieci, skóra odchodząca od mięśni wielkimi, czarnymi płatami, spod których wynurzają się połyskujące kości.
Wszyscy ci ludzie spłonęli w imię cudzej wojny, w imię cudzych błędów; ktoś, kogo nie widzieli nawet na oczy, postanowił, że muszą umrzeć, więc wydając ostatnie tchnienia, nie mogli nawet podejrzewać, dlaczego płomienie wypalają im skórę.
Rin zamrugała i potrząsnęła głową, by oczyścić myśli. Wciąż raz po raz bezwiednie osuwała się w przypominającą sen zadumę. Wczorajszej