Republika Smoka. Rebecca Kuang
Przepraszam… Ale czy coś takiego nie uzasadnia potrzeby zmiany rządów? Cesarzowa podcięła skrzydła milicji, zrujnowała nasze stosunki zagraniczne na wszystkich kierunkach, nie nadaje się na władczynię…
– Nie masz na to dowodu…
– Owszem, mamy dowód. – Nezha przystanął. – Spójrz na swoje blizny. I popatrz na mnie. Obaj nosimy dowody wypisane na własnych ciałach.
– Nic mnie to nie obchodzi – rzucił Kitaj. – I gówno mnie obchodzi wasza polityka. Chcę tylko wrócić do domu.
– I co będziesz w tym domu robić? – zapytał Nezha. – Po czyjej stronie chcesz walczyć? Kitaj, nadciąga wojna, a kiedy już wybuchnie, nikt nie będzie mógł pozostać neutralny.
– Nieprawda. Odetnę się od świata i zacznę wieść cnotliwy żywot uczonego pustelnika – odparł sztywno Kitaj.
– Przestań – odezwała się Rin. – Nezha ma rację. Sprzeczasz się po prostu z głupiego uporu.
Chłopak wywrócił oczyma.
– Ach, oczywiście. Ciebie też przekonali do tego szaleństwa. Mogłem się spodziewać.
– Plan może faktycznie jest lekko szalony – przyznała. – Ale lepsze to niż walka u boku milicji. Kitaj, daj spokój. Sam wiesz, że nie możemy wrócić do tego, co było.
Widziała w oczach Kitaja, że z całego serca pragnie rozstrzygnąć sprzeczność pomiędzy lojalnością i poczuciem sprawiedliwości – dlatego że Kitaj, biedny, szlachetny, moralny Kitaj, zawsze tak dbający o słuszność własnego postępowania, nie potrafił przyjąć do wiadomości, iż zbrojny zamach stanu może być usprawiedliwiony.
– Jeśli nawet, to co? – Zamachał rękoma. – Myślisz, że mógłbym przystąpić do tej waszej republiki? Przecież mój ojciec jest cesarskim ministrem obrony.
– Co znaczy, że służy złej władzy – skomentował Nezha.
– Nie, nie rozumiesz. W stolicy przebywa cała moja rodzina. Mogą ich wykorzystać przeciwko mnie… Mogą mnie szantażować… Matka, siostra…
– Zawsze możemy ich stamtąd wyciągnąć – zauważył Nezha.
– Ach, tak jak wydostaliście mnie? Wspaniale. Jestem pewien, że będą zachwyceni, kiedy uprowadzimy ich w środku nocy z płonącego domu.
– Uspokój się – poprosiła Rin. – Najważniejsze, że dzięki temu zachowaliby życie. A ty nie musiałbyś się martwić.
– Co ty możesz o tych sprawach wiedzieć? – warknął Kitaj. – Dla ciebie jedyną namiastką rodziny był ogarnięty samobójczą manią wariat, który dał się zabić w trakcie misji prawie tak samo głupiej jak ta.
Rin zauważyła, że ledwie umilkł, zrozumiał, że posunął się za daleko. Nezha przyglądał mu się w osłupieniu. Kitaj gwałtownie zamrugał i uciekł przed Rin spojrzeniem. Jeszcze przez moment miała nadzieję, iż chłopak się ugnie, może nawet przeprosi, lecz on się po prostu odwrócił.
Poczuła w piersi ukłucie. Kitaj, którego znała wcześniej, nie wahałby się ani chwili, przeprosiłby.
Na długi moment zapadło milczenie. Nezha gapił się w ścianę, Kitaj wbił wzrok w pokład, obaj nie byli w stanie spojrzeć Rin prosto w oczy.
Wreszcie Kitaj wyciągnął przed siebie złączone ręce, jakby zachęcając, by ktoś go skrępował.
– Najlepiej będzie, jeśli zamkniecie mnie w pace – powiedział. – Więźniowie nie powinni biegać po statku samopas.
Rin wróciła do swojej kajuty i starannie zamknęła drzwi. Zasunęła wszystkie cztery rygle, a na dokładkę zablokowała klamkę, podpierając ją krzesłem. Ułożyła się na łóżku. Zamknęła oczy i spróbowała się odprężyć, przyjąć nareszcie do wiadomości, że przynajmniej na pewien czas jest bezpieczna. Że nic jej nie grozi. Że otaczają ją sprzymierzeńcy. Że nikt nie może jej tutaj napaść.
Sen nie nadchodził. Czegoś wciąż brakowało.
Dopiero po chwili zrozumiała, co było nie tak. Spodziewała się zwykłego na morzu delikatnego kołysania materaca. „Pielgrzym” był jednak okrętem tak wielkim, że jego pokład wydawał się stałym lądem. Rin miała pod sobą stabilne podłoże. Tego właśnie pragnęła, prawda? Znalazła dla siebie miejsce i widziała przed sobą cel. Nie dryfowała już we mgle, nie musiała desperacko klecić kolejnych skazanych na porażkę planów. Wpatrywała się w powałę, próbując zmusić bijące w opętańczym tempie serce, żeby zwolniło. Nie umiała jednak wyzbyć się wrażenia, że dzieje się coś złego – głęboko zakorzenionego niepokoju, wywołanego przez coś innego niż bezruch podłogi.
Zaczęło się od nieprzyjemnego mrowienia w koniuszkach palców. Po chwili poczuła w dłoniach żar, który wspiął się po ramionach i rozlał w piersi. Minutę potem rozbolała ją głowa, palące rozbłyski bólu tak dotkliwego, że zazgrzytała zębami.
Następnie ogień zapłonął pod powiekami. Ujrzała Speer i wyspę Federacji. Zobaczyła popioły i ludzkie kości, przemieszane ze sobą i stopione. A po tym makabrycznym dywanie podszedł do niej samotny człowiek, smukły i przystojny mężczyzna z trójzębem w dłoni.
– Głupia cipo – rzucił szeptem Altan. Uniósł rękę i jego palce zamknęły się na krtani Rin niczym naszyjnik.
Otworzyła gwałtownie oczy. Wyprostowała się na posłaniu i złapała oddech. Wdech, wydech. Czerpała powietrze głęboko, powoli, rozpaczliwie próbując uśmierzyć niespodziewaną falę paniki.
I nagle pojęła, co, poza brakiem kołysania, było źródłem jej niepokoju.
Na tym statku nie miała dostępu do opium.
Nie. Tylko spokojnie. Nie trać spokoju, napomniała się w duchu.
Dawno temu, w Sinegardzie, jeszcze kiedy mistrz Jiang starał się pomóc Rin zamknąć umysł na zakusy Feniksa, uczył ją technik oczyszczania myśli i znikania w imitującej nieistnienie pustce. Uczył ją myśleć tak, jakby nie żyła.
Wówczas nie poświęciła tym naukom należytej uwagi, wzgardziła nimi. Dzisiaj spróbowała przywołać je z pamięci. Z wysiłkiem przypominała sobie teksty mantr, które w akademii powtarzała pod przymusem całymi godzinami. „Nicość. Jestem niczym. Nie istnieję. Nie czuję. Nie żałuję… Jestem piachem, jestem kurzem, jestem popiołem”.
Nie pomogło. Panika wzbierała w Rin co chwila, mącąc wszelkie zalążki spokoju. Mrowienie w palcach przerodziło się w ostre kłucie, jakby kaleczyły ją wirujące sztylety. Płonęła i cierpiała, w ogniu stało całe jej ciało, a zewsząd docierał do niej głos Altana.
„To ty powinnaś była umrzeć”.
Rzuciła się do drzwi, odtrąciła kopnięciem krzesło, odciągnęła rygle i wybiegła boso na korytarz. Ostrza bólu raniły ją aż za oczami, pod powiekami raz po raz rozbłyskiwały światła.
W tonącym w półmroku przejściu widziała bardzo niewiele. Nezha wspomniał, że jego kajuta znajduje się na końcu korytarza… Więc to ta, to musi być ta… Zaczęła natarczywie łomotać do drzwi, aż wreszcie się uchyliły i w szczelinie ukazała się jego twarz.
– Rin? Co się dzie…
– Gdzie wasz lekarz? – Chwyciła go za kołnierz.
– Jesteś chora? – Uniósł wysoko brwi.
– Gdzie?
– Pierwszy pokład, trzecie drzwi na prawo, ale…
Nie