Republika Smoka. Rebecca Kuang

Republika Smoka - Rebecca Kuang


Скачать книгу
zły?

      Nie. Nie był po prostu zły. Wrzała w nim rozpalona do białości furia. Domyśliła się tego po sypiących się z oczu Vaisry lodowato zimnych iskrach, po sztywności chodu. W dzieciństwie aż zbyt wiele czasu spędziła, ucząc się odczytywać oznaki groźnego nastroju innych ludzi.

      Nie odpowiedział. Rin stanęła w miejscu.

      – Chodzi o pozostałych możnowładców. Odmówili, prawda? – spytała.

      Zareagował dopiero po chwili.

      – Są niezdecydowani, wahają się. Za wcześnie mówić o rozstrzygnięciach.

      – A czy oni cię zdradzą?

      – Nie znają moich zamiarów na tyle, by mi poważnie zaszkodzić. Daji może się od nich dowiedzieć tyle, że jestem niezadowolony z jej rządów. A o tym wie od dawna. Wątpię jednak, by mieli dość odwagi, żeby wyjawić chociaż to. – Słowa arystokraty tchnęły poczuciem wyższości i pogardą. – Ci ludzie są jak owce. Będą się przyglądać bez słowa i czekać. Chcą się przekonać, na czyją stronę przechyli się szala. A wtedy sprzymierzą się z tym, kto będzie mógł ich ochronić. Póki co nie są jednak potrzebni.

      – Tsolin był ci potrzebny – zauważyła.

      – Bez Tsolina będzie zdecydowanie trudniej – przyznał Vaisra. – On sam jeden mógł przypieczętować los cesarstwa. Teraz natomiast czeka nas prawdziwa wojna.

      – Chcesz przez to powiedzieć, że przegramy? – nie mogła nie zapytać.

      Przez chwilę wpatrywał się w Rin bez słowa. Potem uklęknął przed nią, złożył dłonie na jej ramionach i spojrzał w oczy tak intensywnie, że poczuła ochotę, by gdzieś się ukryć.

      – Nie – powiedział półgłosem. – Mamy ciebie.

      – Vaisra…

      – Staniesz się włócznią, której ostrze obali cesarstwo – podjął surowo. – Pokonasz Daji. Rozpętasz tę wojnę, a wówczas możnowładcy z południa nie będą mieli wyboru.

      Świdrowana jego spojrzeniem Rin czuła się coraz bardziej nieswojo.

      – A jeśli sobie nie poradzę?

      – Poradzisz.

      – Ale…

      – Poradzisz sobie, ponieważ taki wydaję ci rozkaz. – Mocniej zacisnął palce na jej ramionach. – Jesteś moją najpotężniejszą bronią. Nie spraw mi zawodu.

      Rin wyobrażała sobie Pałac Jesienny jako budowlę wzniesioną z klockowatych elementów o abstrakcyjnych kształtach, takich, które oglądała na planach. W rzeczywistości rezydencja okazała się prawdziwym sanktuarium piękna, widokiem wyjętym wprost z atramentowego malowidła. Gdzie nie spojrzała, kołysały się kwiaty. Ogrody przyprószone były białą koronką płatków kwitnących śliw i brzoskwiń; stawy i kanały pyszniły się kielichami lilii wodnych i lotosów. Sam kompleks stanowił elegancko zaprojektowany amalgamat dekoracyjnych bram, masywnych marmurowych kolumn i przestronnych pawilonów.

      Jednak mimo tego natłoku piękna zalegająca w pałacu ciężka cisza obudziła w Rin poczucie dyskomfortu. Upał nie dawał spokoju. Ścieżki były tak czyste, jakby co godzina zamiatały je chmary niewidzialnych sług, lecz dziewczyna wyraźnie słyszała wszędobylskie brzęczenie rojów much, jakby owady wyczuwały w powietrzu dyskretny fetor zgnilizny. Odniosła wrażenie, że pod uroczą politurą rezydencja skrywa coś paskudnego, zamaskowany aromatem kwitnących bzów swąd trupa w ostatnim stadium rozkładu.

      Niewykluczone, że dała się ponieść wyobraźni. Może pałac był po prostu i rzeczywiście piękny, a jej nie przypadł do gustu dlatego, że jego mury stały się azylem dla tchórzy. Była to kryjówka i sam nagi fakt, że ktokolwiek chował się tutaj, podczas gdy w Golyn Niis rozpadały się trupy pomordowanych, doprowadzał Rin do ślepej furii.

      – Patrz w ziemię. – Eriden trącił ją w plecy drzewcem włóczni.

      Karnie posłuchała. Pamiętała, że ma do odegrania rolę pojmanego przez Vaisrę jeńca – szła ze skutymi na plecach rękoma i ustami niemal unieruchomionymi przez boleśnie uciskający żuchwę żelazny kaganiec, który pozwalał jej wydawać najwyżej cichy szept.

      Wystraszonych spojrzeń nie musiała udawać. Naprawdę była przerażona. Strachu nie uśmierzyło nawet opium, którego uncja krążyła w tej chwili w jej żyłach. Narkotyk sprawił tyle, że serce biło jej bardziej ospale i miała wrażenie, iż szybuje wśród chmur, lecz zarazem wzmógł dręczącą Rin paranoję. Jej przepełniony niepokojem umysł pracował na zdwojonych obrotach, lecz ciało działało leniwie i ociężale – najgorszy z możliwych mariaży.

      O wschodzie słońca Rin, Vaisra i kapitan Eriden przeszli pod łukami kolejnych dziewięciu bram otwierających się w koncentrycznych kręgach murów Pałacu Jesiennego. Przy każdych wrotach słudzy cesarzowej poddawali ich drobiazgowej rewizji. Na wysokości bramy numer siedem zostali obmacani tak skrupulatnie, że Rin poczuła się zdziwiona, że nie kazano im po prostu rozebrać się do naga.

      Przy ósmej bramie żołnierz gwardii cesarskiej zatrzymał dziewczynę i stwierdził, że musi obejrzeć jej źrenice.

      – Wzięła narkotyk bardzo niedawno. W obecności waszych straży – przypomniał Vaisra.

      – Nieważne – odparł gwardzista. Wyciągnął rękę i uniósł podbródek Rin. – Oczy szeroko, poproszę.

      Wykonała polecenie i z całych sił spróbowała się nie szarpnąć, gdy palce mężczyzny rozciągnęły jej powieki.

      Usatysfakcjonowany gwardzista cofnął się i przepuścił ich dalej.

      Chwilę potem Rin weszła w ślad za Vaisrą do sali tronowej. Ich kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki, wypolerowanej tak perfekcyjnie, iż wydawało się, że stąpają po tafli jeziora.

      Komnata zaatakowała ich przepychem bogactw i zdobień, które w zmąconych działaniem opium oczach Rin zaczęły krążyć i tracić kontury. Zatrzepotała powiekami, z wysiłkiem starając się odzyskać koncentrację. Ściany pokryte były delikatnymi, po mistrzowsku odmalowanymi symbolami, ciągnącymi się po samą powałę, na której zbiegały się w okrąg.

      Przecież to Panteon, zrozumiała. Przyjrzała się uważniej i zobaczyła znajomych sobie bogów: okrutnego i złośliwego boga małp, majestatycznego i wiecznie głodnego Feniksa…

      Dziwne. Czerwony Cesarz darzył nienawiścią wszelkie przejawy szamanizmu. Po objęciu sinegardzkiego tronu rozkazał wymordować wszystkich mnichów w cesarstwie, a klasztory puścić z ogniem.

      Możliwe jednak, że do samych bogów miał inny stosunek. Być może jego nienawiść rodziła się z faktu, iż osobiście nie potrafił z ich mocy korzystać.

      Dziewiąte wrota prowadziły do sali rady. Drogę zastąpił im szereg żołnierzy. Zakuci w pozłacane zbroje przyboczni gwardziści cesarzowej.

      – Bez ochrony – rzucił dowódca. – Cesarzowa nie życzy sobie w sali rady zbędnego tłoku.

      Przez oblicze Vaisry przemknął cień irytacji.

      – Cesarzowa mogła mnie była uprzedzić.

      – Cesarzowa wysłała stosowną informację wszystkim gościom pałacu – odpowiedział wyniośle gwardzista. – Ty ofertę noclegu odrzuciłeś.

      Rin była przekonana, że Vaisra zaprotestuje, lecz on tylko spojrzał na Eridena i przykazał mu zaczekać na zewnątrz. Eriden ukłonił się i odszedł, pozostawiając ich bezbronnych i samotnych w samym sercu Pałacu Jesiennego.

      Nie byli jednak zupełnie sami. Dokładnie w tej samej chwili cike pokonywali


Скачать книгу