Dziewczyna, która igrała z ogniem. Stieg Larsson
lekkiej paniki. Dłuższą chwilę trwało, zanim zdała sobie sprawę, że absolutnie nikt się na nią nie gapi. Zazwyczaj w ogóle nie przejmowała się tym, co myślą o niej inni, i zaczęła się zastanawiać, dlaczego nagle poczuła się tak niepewnie.
George Bland był doskonałym debiutem dla jej nowego ja. Gdy wreszcie (po pewnych zachętach) zdołał rozpiąć jej stanik, natychmiast zgasił lampkę przy łóżku i dopiero potem sam się rozebrał. Lisbeth zrozumiała, że jest nieśmiały, i zapaliła lampę. Uważnie śledziła jego reakcje, gdy nieporadnie zaczął ją dotykać. Dopiero dużo później tego wieczora odprężyła się i stwierdziła, że jej piersi wydały mu się zupełnie naturalne. Z drugiej strony nie wyglądał na takiego, który by miał możliwość porównania.
Nie planowała, że znajdzie sobie na Grenadzie nastoletniego kochanka. To był impuls i gdy wychodziła od niego tamtej nocy, nie zamierzała wracać. Ale już następnego dnia znów spotkała go na plaży i naprawdę poczuła, że ten niezdarny chłopak stanowi przyjemne towarzystwo. Podczas siedmiu tygodni spędzonych na Grenadzie George Bland był stałym punktem jej rzeczywistości. Nie spotykali się za dnia, on spędzał popołudnia aż do zachodu słońca na plaży, a wieczorami siedział sam w swojej chacie.
Lisbeth stwierdziła, że gdy tak razem spacerują, wyglądają jak para nastolatków. Sweet sixteen.
On prawdopodobnie uważał, że życie stało się bardziej interesujące. Spotkał kobietę, która uczyła go matematyki i erotyki.
Otworzył drzwi i uśmiechnął się do niej zachwycony.
– Masz ochotę na towarzystwo? – zapytała.
Lisbeth Salander wyszła od George’a Blanda chwilę po drugiej w nocy. Czuła w sobie ciepło i spacerowała wzdłuż plaży, zamiast obrać drogę do Keys Hotel. Szła sama, w ciemności, świadoma, że George Bland podąża jakieś sto metrów za nią.
Zawsze tak robił. Nigdy nie została u niego na noc, a on często stanowczo się sprzeciwiał, by ona – kobieta, i to całkiem sama – szła po ciemku do hotelu, i upierał się, że jego obowiązkiem jest ją odprowadzić. Zwłaszcza że przeważnie było już bardzo późno. Lisbeth Salander zazwyczaj wysłuchiwała jego wywodów, po czym ucinała dyskusję zwięzłym „nie”. „Chodzę tam, dokąd chcę i kiedy chcę. End of discussion. I nie, nie potrzebuję eskorty”. Za pierwszym razem, gdy zdała sobie sprawę, że idzie za nią, strasznie się zdenerwowała. Jednak teraz skłonna była przyznać, że jego instynkt obrońcy miał pewien urok, dlatego udawała, iż nie widzi, jak za nią podąża, by zawrócić, dopiero gdy ona wejdzie do hotelu.
Zastanawiała się, co by zrobił, gdyby nagle została napadnięta.
Sama zamierzała zrobić użytek z młotka, który zakupiła w sklepie żelaznym MacIntyre’a i trzymała w zewnętrznej kieszeni torebki. Lisbeth Salander uważała, że niewiele można sobie wyobrazić zagrożeń, którym porządny młotek nie mógłby zaradzić.
Była pełnia, a niebo skrzyło się gwiazdami. Lisbeth spojrzała w górę i tuż nad horyzontem rozpoznała Regulusa w gwiazdozbiorze Lwa. Prawie dotarła do hotelu, gdy nagle stanęła jak wryta. W pewnej odległości, tuż przy linii wody, zobaczyła na plaży niewyraźną sylwetkę. Pierwszy raz widziała tu człowieka po zapadnięciu zmroku. Mimo że dzieliło ich co najmniej sto metrów, Lisbeth w świetle księżyca bez trudu rozpoznała mężczyznę.
Był to czcigodny doktor Forbes z pokoju 32.
Kilkoma krokami przeszła szybko na bok i stanęła bez ruchu pod drzewami.
Gdy odwróciła głowę, George’a Blanda również nie było nigdzie widać. Mężczyzna nad wodą chodził powoli tam i z powrotem. Palił papierosa. Co jakiś czas przystawał i pochylał się, jakby badał piasek. Cała ta pantomima trwała dwadzieścia minut, po czym mężczyzna nagle się odwrócił i żwawym krokiem podążył do hotelowego wejścia od strony plaży i zniknął.
Lisbeth odczekała kilka minut, nim zeszła na miejsce, gdzie spacerował doktor Forbes. Powoli zatoczyła półkole, obserwując podłoże. Widziała tylko piasek, jakieś kamienie i muszelki. Po dwóch minutach przerwała obserwację i wróciła do hotelu.
Wyszła na balkon, wychyliła się za balustradę i zerknęła na balkon swojego sąsiada. Było cicho i spokojnie. Tego wieczora awantury najwyraźniej już się skończyły. Po chwili wzięła torebkę, wyciągnęła bibułkę i skręciła jointa z zapasów, w które zaopatrzył ją George Bland. Usiadła w fotelu na balkonie i patrzyła na ciemne wody Morza Karaibskiego, paląc i rozmyślając.
Jej umysł pracował na najwyższych obrotach.
Rozdział 2
Piątek 17 grudnia
Nils Erik Bjurman, adwokat, lat pięćdziesiąt pięć, odstawił kubek z kawą i spoglądał na przechodniów po drugiej stronie witryny Café Hedon przy Stureplan. Patrzył, jak mijają kawiarnię zwartym strumieniem, lecz nie obserwował nikogo z osobna.
Pomyślał o Lisbeth Salander. Często o niej myślał.
Te myśli doprowadzały go do wrzenia.
Lisbeth Salander go zmiażdżyła. Nigdy nie zapomni tej chwili. Przejęła władzę i upokorzyła go. Okaleczyła w sposób, który pozostawił na jego ciele niedające się wymazać ślady. A dokładniej, na ponad dwustucentymetrowym płacie skóry na brzuchu, tuż nad genitaliami. Skuła go w jego własnym łóżku, pobiła i wytatuowała przesłanie, którego nie sposób źle zrozumieć ani łatwo się pozbyć: „JESTEM SADYSTYCZNĄ ŚWINIĄ, DUPKIEM I GWAŁCICIELEM”.
Lisbeth Salander została uznana za niepoczytalną przez sąd rejonowy w Sztokholmie. Nilsowi Bjurmanowi przydzielono obowiązki opiekuna prawnego, co stawiało ją w sytuacji bezpośredniej zależności od niego. Już gdy spotkał ją pierwszy raz, zaczął o niej fantazjować. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale ona aż się o to prosiła.
Z racjonalnego punktu widzenia mecenas Nils Bjurman wiedział, że zrobił coś, co w społeczeństwie nie było ani akceptowane, ani dozwolone. Wiedział, że zrobił źle. Wiedział również, że jego postępowania nie dałoby się usprawiedliwić na gruncie prawnym.
Z emocjonalnego punktu widzenia powyższa wiedza była bez znaczenia. Od chwili, gdy ujrzał Lisbeth Salander po raz pierwszy, w grudniu przed dwoma laty, nie potrafił się jej oprzeć. Prawo, zasady, moralność i poczucie odpowiedzialności nie miały absolutnie żadnego znaczenia.
Przedziwna dziewczyna – w pełni dojrzała, ale o wyglądzie dziecka. Miał kontrolę nad jej życiem – mógł nią dysponować. Temu nie można się oprzeć.
Była ubezwłasnowolniona, a jej życiorys czynił ją osobą całkowicie niewiarygodną, gdyby przyszło jej do głowy protestować. Nie był to też gwałt na niewinnym dziecku – według akt miała wiele doświadczeń seksualnych, mogła wręcz zostać uznana za rozwiązłą. Pracownik socjalny napisał w raporcie, że Lisbeth Salander w wieku siedemnastu lat prawdopodobnie świadczyła płatne usługi seksualne. Ów raport powstał, gdy jeden z patroli policyjnych zauważył znanego w okolicy zboczeńca w towarzystwie młodej dziewczyny, siedzących na ławce w parku Tantolunden. Policjanci zatrzymali radiowóz i przeszukali parę: dziewczyna nie chciała odpowiadać na pytania, a zboczeniec był zbyt pijany, by udzielić jakichkolwiek sensownych wyjaśnień.
W opinii mecenasa Bjurmana wniosek był jasny: Lisbeth Salander to dziwka z nizin społecznych. Miał nad nią władzę. Nie było żadnego ryzyka. Nawet gdyby złożyła skargę w Komisji Nadzoru Kuratorskiego, on i tak z racji swojej wiarygodności i pozycji mógłby twierdzić, że jest oszustką.
Była idealną zabawką – dorosła, rozwiązła, społecznie nieprzystosowana, wydana na jego łaskę.
Pierwszy raz wykorzystał własną klientkę. Wcześniej nawet nie brał pod uwagę możliwości zbliżenia się do kogokolwiek, z kim łączyły