Niewierni. Vincent V. Severski
potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale postać ta w jakiś dziwny sposób przyciąga moją uwagę. Mam wrażenie, że różni się od wszystkich pozostałych, o których opowiedział nam Jorgensen, jest jakaś inna, tajemnicza…
– To znaczy?
– No, nie wiem! Spośród trzydziestu ośmiu nielegałów KGB i SWZ to była jedyna Polka, właściwie to był jedyny nielegał z polską tożsamością czy też pod polską flagą. To była też jedyna kobieta, którą KGB przerzucało samą. Jeżeli pojawiały się kobiety, to zawsze w parze z mężczyzną. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku Jorgensen przetrzymywał ją w swojej przechowalni trzy tygodnie. Twierdził, że to była kobieta niezwykła, piękna. Miała wtedy dwadzieścia sześć lat i Jorgensen poczuł do niej coś szczególnego…
– Zauroczenie? Przecież kochał swoją żonę… Ingrid.
– Nic z tych rzeczy! – odparł zdecydowanie Olaf. – Jorgensen ma lekkie odchylenie mistyczne czy coś w tym rodzaju i twierdzi, że Róża Stefanowicz jest teraz gdzieś w pobliżu i odegra jeszcze ważną rolę…
– Gdzie? Co? Jak?! No, rzeczywiście ma odchylenie! – wtrąciła Linda.
– Gdybym ci przytoczył szczegóły tego, co nam powiedział Hans Jorgensen, tobyś nie uwierzyła. Więcej powściągliwości, Puchatko! – Olaf pomyślał przez moment, że Linda może mieć uraz do tej sprawy.
– Niech ci będzie. Co dalej?
– Przyjechała do Szwecji jako Róża Stefanowicz, a wyjechała jako Róża Bielska i wyruszyła gdzieś w świat. Ma teraz sześćdziesiąt jeden lat, czyli jest jeszcze w sile wieku.
Słońce znikło za horyzontem i w dali majaczyło już tylko halo. Zrobiło się nagle zimno. Linda zamilkła i wpatrywała się przez chwilę w morze. Olaf włożył sweter. Siedzieli tak w ciszy kilka minut i wyglądało na to, że oboje myślą o owej tajemniczej Polce.
– Wiesz… może rzeczywiście coś w tym jest – odezwała się niespodziewanie Linda. – To o tym chcesz rozmawiać z Konradem? Może ona była nie radzieckim, tylko polskim nielegałem albo zrobionym w kooperacji z KGB?
– Jorgensen zdecydowanie to wykluczył. Zresztą nielegałów tak się nie robiło – odpowiedział pewnie Olaf. – Tak, chcę o tym porozmawiać z Konradem, bo ta sprawa nie daje mi spokoju. Zaraziłem się od Hansa czy co?
– Popatrz, Olaf, jest tyle różnych wysp na świecie, ale Fårö jest tylko jedna. Przeszywająca swoją atmosferą i tajemnicą. Widziałam tu kiedyś na plaży kroczącą śmierć w czarnym stroju… i tu… straciłam dziewictwo. Uwierzyłbyś? – Olaf spojrzał na nią z lekkim półuśmiechem. – Zimno już! – dodała po chwili, podniosła się z leżaka i wchodząc do domu, rzuciła: – Pójdziemy do sauny? A potem poczytamy Kubusia Puchatka albo obejrzymy Łowcę androidów.
– Mmmm… – zamruczał, wchodząc za nią. – To może najpierw obejrzymy, a potem poczytamy… scenariusze Bergmana.
– Najpierw sauna!
– Trzyyy, cztery…
Zaczęli rozbierać się na wyścigi, rozrzucając po salonie części garderoby. Jego but poszybował tak precyzyjnie, że strącił lampkę ze stolika.
– Zaczekaj! – zawołał Olaf i pobiegł do przedpokoju. Wrócił z kaskiem rowerowym i rzucił go nagiej już Lindzie. – Załóż! Jestem nastawiony dzisiaj bardzo bojowo! – I zaczął niemiłosiernie fałszować Walkirię.
– Raszid! – rzucił krótko Sajed i zrobił nieokreślony ruch głową.
Oznaczało to, że chce teraz porozmawiać z Safirem w cztery oczy, a Raszid ma zadbać o ich spokój i bezpieczeństwo.
– Chodź! – Objął gościa ramieniem i wyszli na obszerny taras, z którego rozpościerał się widok na nocną Sanę.
Karola zaskoczyło, że mafradż jest aż tak wysoko. Nigdy nie widział Starego Miasta z góry i teraz poczuł, że jego orientalne piękno w tej księżycowej nocy, tuż po zwrotnikowej burzy, tchnie niebywałym urokiem i pachnie jak cudowny kamienny kwiat. Wydawało mu się, że jeżeli za chwilę rozłoży ręce, to uniesie się i poszybuje nad miastem z tysiąca i jednej nocy.
– Pięknie, prawda? – zapytał Sajed i wziął go za rękę. – Tyle światła i ani jednego neonu Coca-Coli, Nokii czy Forda. Czy to nie jest symboliczne?
– Jest! – odpowiedział Karol z autentycznym przekonaniem. – I niech tak zostanie! Od krzyżowców weźmiemy tyle, ile trzeba. I kiedy trzeba.
– I co trzeba.
Usiedli na miękkich niskich stołkach. Karol nawet nie zauważył, kiedy pojawiły się na tarasie, bo w czasie ulewy z pewnością ich tam nie było.
Zanim rozpoczęli rozmowę, siwy, brodaty Ibrahim w nieświeżej galabii i z patologiczną kifozą postawił na inkrustowanym macicą perłową i mosiądzem stoliku pękate szklaneczki, miseczkę z cukrem i dzbanek z herbatą. Nic więcej.
– Masz pilną robotę, Safir – oznajmił Sajed, gdy tylko zostali sami.
Karol, zajęty mieszaniem herbaty, nawet nie zareagował, bo Sajed zawsze zaczynał rozmowę od tego stwierdzenia.
– Posłuchaj. Są dwie sprawy, które musisz załatwić… natychmiast! Potem przyjedziesz do mnie i zdasz mi relację. – Sajed był rozluźniony, mówił cicho, bez wysiłku i patrzył Safirowi prosto w oczy. – Dzieje się coś dziwnego!
– Co? – zapytał Karol, wyraźnie zaskoczony, bo ostatnie słowa Sajeda zdecydowanie odbiegały od standardu.
– Zapomniałem, jak on się nazywa… – Sajed zmrużył oczy i zaczął nerwowo pocierać je palcami.
– Kto?
– Ten Irlandczyk, z którym spotkaliśmy się w Kenii… pamiętasz…
– Oczywiście! Ted Kelly…
– Właśnie! Patrz, Safir, zapomniałem. Chyba dlatego, że od dawna nie mieliśmy z nimi kontaktu. – Sajed zamyślił się na moment. – Z tymi Irlandczykami tak już jest, chodzą własnymi ścieżkami… Jeden Allah wie, co bulgocze w tych tępych irlandzkich łbach… Whisky pewnie.
– Ja ich rozumiem! – wtrącił Karol.
– Nie wątpię. W końcu przez dwa lata byłeś łącznikiem.
– Ted to legenda! Wspaniały człowiek… Kiedyś ci o nim opowiadałem.
– Tak, wy Polacy i Irlandczycy macie coś wspólnego. Odwiecznych wrogów! Oni Anglików, a wy Rosjan. I zamiłowanie do wódki! Kiedyś o tym pogadamy, może jak wrócisz…
– Ale o co chodzi? – Karol się zaniepokoił.
– Kelly przekazał nam przez Hadżiego, że chce się pilnie spotkać w jakiejś nadzwyczaj ważnej sprawie.
– Dlaczego kontaktuje się przez Hadżiego? – Karol uniósł nieco głos. – Miał tego nie robić, ma przecież stały kontakt na Abdula… co jest? Zgubili numer telefonu czy zapomnieli? – Rozłożył ręce.
– No właśnie! Dlatego mówię, że masz dwie sprawy do załatwienia. – Sajed pokiwał głową i pogładził oburącz brodę, co robił tylko wtedy, gdy szukał kontaktu z Allahem.
Karol zastanowił się przez moment.
– Myślisz…? – zapytał w końcu.
– Na to wygląda – odparł Sajed.
– Muszę to rozważyć…
– Safir!