Kryminalny Wrocław. Marta Guzowska
target="_blank" rel="nofollow" href="#fb3_img_img_67a5e8bb-2566-5dcd-9087-521f2febf550.jpg" alt="Okładka"/>
Strona tytułowa
Marta Guzowska
Agnieszka Krawczyk
Adrianna Michalewska
Kryminalny Wrocław
Mroczne przechadzki po mieście
Strona redakcyjna
Copyright by Oficynka & A. Michalewska, A. Krawczyk i M. Guzowska, Gdańsk 2013.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2013
Opracowanie edytorskie książki: kaziki.pl
Skład: Piotr Geisler
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcie na okładce © Badahos | Dreamstime.com;
Lenalir | Dreamstime.com
Zdjęcia Wrocławia:
s. 7 © CCat82 | istock; s. 37 © Patryk Michalski | Fotolia;
s. 61 © satori | Fotolia; s. 87 © fotonaoko | Fotolia;
s. 109 © Krzysztof Szymoniak; s. 129 © VRD | Fotolia;
s. 145 Grzegorz Polak | Fotolia; s. 167 Grzegorz Polak | Fotolia;
s. 191 © Krzysztof Szymoniak; s. 209 © Krzysztof Szymoniak;
s. 217 © Patryk Michalski | Fotolia
ISBN 978-83-64307-19-5
email: [email protected]
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com
Komórka straży miejskiej, w której pracował Janusz, miała swoją nazwę, ale nikt nie mówił o niej inaczej niż „komórka do spraw wariatów”, więc i Janusz w końcu zaczął tak mówić. Idea była chwalebna i wyszła od samego komendanta: chodziło o to, żeby obywatel mógł porozmawiać o swoich troskach, problemach i za- żaleniach twarzą w twarz z władzą. Ale obywatel, który zapieprza od rana do nocy, naprawdę ma wiele dużo lepszych rzeczy do roboty, niż latać z byle czym do straży miejskiej. Więc jedyni obywatele, którzy regularnie odwiedzali Janusza, to byli prawdziwi wariaci.
Janusz miał wśród nich swoich ulubieńców. Najbardziej lubił panią Szelest, która twierdziła, że coś jej szeleści w piwnicy. Pani Szelest była emerytką, z tych zadbanych: płaszczyk stosowny do pory roku, kapelusik, pantofelki, pachnąca perfumami, zawsze od fryzjera. Nie awanturowała się, przysiadała na krześle, wpatrywała się w oczy Janusza i opowiadała o szelestach. Czasem przynosiła czekoladki, raz upiekła Januszowi ciasto, a raz przytargała siatkę jabłek „z działki, panie Januszu, niepryskane”. Oczywiście wiadomo, jak jest, łapówki i tak dalej, ale Janusz nie miał serca jej odmówić, a jabłka rzeczywiście były pyszne, domowe ciasto też.
Pan Błyskający, zwany też panem UFO, nie był już, niestety, tak zadbany. Ale zdejmował w wejściu nakrycie głowy, nisko się kłaniał i nie przysuwał z krzesłem zbyt blisko Janusza, jakby dobrze wiedział, że jego zapach pozostawia wiele do życzenia.
Za to pani Śmietnik stanowiła całkowite przeciwieństwo zarówno pani Szelest, jak i pana UFO. Wkraczała do pokoju marszowym krokiem, krzesło przesuwała trzy razy, zanim wybrała pozycję, która jej pasowała, a ton głosu miała stanowczy. Ale za to historie, które opowiadała, były lepsze niż seriale telewizyjne.
Ulubieni wariaci Janusza pojawiali się regularnie. Minimum raz w miesiącu, ale w przełomowych momentach, jak ocieplanie piwnic (pani Szelest) lub wymiana kłódek przy śmietniku (pani Śmietnik), potrafili przyjść nawet co drugi dzień. Kiedyś pani Szelest nie było przez ponad dwa miesiące i Janusz zaczął się o nią poważnie martwić. Ale w końcu zjawiła się w nowym płaszczu, powiedziała, że była u córki w Anglii, a potem z wnuczkiem drugiej córki na działce. To właśnie wtedy przyniosła te jabłka.
Jednak tego konkretnego wariata Janusz nigdy wcześniej nie widział. Wariat był wysoki i dość chudy, ale poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Przeciętna twarz, przeciętna kurtka, ani za krótka, ani za długa (wariaci miewali czasem problemy z dobraniem odpowiedniego rozmiaru odzieży). I oczy – o w miarę normalnym spojrzeniu.
Wariat zawahał się na progu, a Janusz gestem zaprosił go do środka. Miał to wypracowane – w każdej sytuacji trzeba być dla wariata miłym. Wariat się wtedy uspokaja, a wariat nieagresywny to wariat mniej upierdliwy. Cała tajemnica sukcesu.
– Proszę, niech pan siądzie. – Janusz pokazał Chudemu Wariatowi krzesło. – W czym mogę panu pomóc?
Wariat usiadł, pochylił się do przodu, oparł łokcie o blat biurka Janusza i przycisnął palcami powieki. Janusz wiedział (doświadczenie!), że ponaglanie wariata może się skończyć awanturą, więc spokojnie czekał.
Nagle Chudy Wariat podniósł głowę.
– My... – zaczął.
Oho, pomyślał Janusz. Liczba mnoga zazwyczaj oznaczała cięższe przypadki.
Ale Chudy Wariat nie dokończył. Oparł dłonie o biurko i podciągnął się do góry.
– Bo wie pan, tu chodzi o Ślężę.
– O Ślężę? – Janusz nie zdołał ukryć zdziwienia, chociaż jedna z podstawowych zasad rozmów z wariatami brzmi: „nie dziwić się niczemu”. – O górę Ślężę?
Wariat pokiwał energicznie głową, aż rozwiały mu się rzadkie włosy.
– Ale my nie mamy ze Ślężą nic wspólnego – zaczął Janusz. – To teren państwowy, nie miejski. Musi się pan udać do urzędu wojewódzkiego albo może do gminy. Zależy, w jakiej sprawie.
Chudy Wariat machnął ręką, jakby chciał odpędzić muchę, chociaż tej lodowatej wiosny żadna mucha jeszcze się nie pojawiła.
– Chodzi o zgodę na zorganizowanie zebrania.
– Zebrania? – upewnił się Janusz.
– Zebrania, manifestacji – zniecierpliwił się Chudy Wariat. – Nie wiem, jak wy to nazywacie.
Błąd, kolego, pomyślał Janusz. Jak się chce na coś pozwolenie, to warto wiedzieć, jak się to coś nazywa. Ale przezornie milczał.
– O, zgromadzenia – przypomniał sobie Wariat. – Chodzi o zorganizowanie zgromadzenia na szczycie Ślęży. To do kogo mam się zwrócić w tej sprawie? – Chudy Wariat wpił się spojrzeniem w twarz Janusza.
Janusz odwrócił się do komputera.
– Zaraz... Może by tak... Może Dyrekcja Lasów Państwowych... Albo nadleśnictwo... Ale na Ślęży biegną przecież normalne szlaki turystyczne, jeśli chcą państwo po prostu udać się na wycieczkę, to nie potrzeba żadnego...
– Nie chcemy po prostu udać się na wycieczkę – oznajmił ponuro Chudy Wariat.
– W takim razie, co państwo chcą tam robić?
Wariat przełknął ślinę. Widać było, że toczy ze sobą wewnętrzną walkę.
– Jesteśmy... Interesują nas pogańskie pozostałości na Ślęży.
Janusz spojrzał na niego zaciekawiony.
–