Kryminalny Wrocław. Marta Guzowska
wiał lodowaty wiatr, ale zza chmur wyjrzało słońce i Janusz uznał, że jeśli trochę się nie przewietrzy, to zwariuje. Wyciągnął z pawlacza górskie buty, a kiedy grzebał głębiej w poszukiwaniu kurtki, znalazł jeszcze jeden karton z rzeczami Majki. Zdjął go na dół i zapatrzył się w napis „Majka, letnie”. Co ja zrobiłem nie tak? – pomyślał. Dlaczego ona po prostu odwróciła się na pięcie i sobie poszła?
Siedział tak dobre pół godziny, ale w końcu się otrząsnął i postanowił, że spróbuje nie spieprzyć kolejnego dnia.
Podjechał samochodem do parkingu w Sobótce, za przystankiem pekaesu, i zaparkował na całkiem pustym placu. Kiedy wysiadł, wiatr prawie okręcił go dokoła własnej osi i przez chwilę Janusz żałował, że nie dołączył do bardziej rozsądnych rodaków spędzających weekend w centrach handlowych. Ale w lesie zrobiło się zaciszniej, tylko drzewa pojękiwały i sypały suchymi gałązkami i drobinkami kory. A najpiękniejsze było to, że nie było żywej duszy. Janusz wreszcie poczuł, jak zaczynają mu się rozluźniać stężałe mięśnie karku i pleców. Odchylił głowę i zaczął cicho gwizdać. Po kilku krokach zasapał się i musiał przestać, ale humor poprawiał mu się z chwili na chwilę.
Przy Pannie z rybą zatrzymał się i wyciągnął z plecaka butelkę wody. Obejrzał jeszcze raz dokładnie bryłę podobną do niedźwiedzia i bezgłową kamienną postać w długiej szacie i z wielką rybą, chociaż znał je na pamięć, włącznie z ukośnym znakiem krzyża na ciele ryby. W końcu przecież pisał z tego magisterkę. A potem zobaczył coś z tyłu, za ogrodzeniem. I cały dobry humor tego dnia uleciał w ułamku sekundy, a Janusz poczuł, jak wiatr przenika go aż do kości.
Dziewczyna była naga. Leżała na boku i przyciskała do piersi kolana, jakby chciała się chociaż trochę ogrzać. Błękitnawy kolor skóry wskazywał, że to się jej nie udało, ale Janusz na wszelki wypadek dotknął delikatnie miejsca na szyi, gdzie powinno coś tętnić. Nie wyczuł nic, skóra dziewczyny była zimna w dotyku jak kamień, z którego wykonano rzeźby.
Janusz zadzwonił na policję. A potem usiadł na głazie i czekał, aż przyjadą. W ogóle nie czuł lodowatej powierzchni ziębiącej go przez materiał spodni.
Policjantów było dwóch. Kiedy zobaczyli dziewczynę, jeden od razu zaczął dzwonić po techników, a drugi przesłuchiwać Janusza. Janusz cierpliwie opowiedział mu wszystko, chociaż właściwie nie miał wiele do opowiedzenia. Postanowił wybrać się na wycieczkę, doszedł do Panny, znalazł dziewczynę. I tyle.
A później przypomniał sobie o Chudym Wariacie. I zamyślił się tak głęboko, że policjant musiał dwa razy powtórzyć pytanie, zanim do Janusza w ogóle dotarł dźwięk jego głosu.
– Bo wie pan, jest jeszcze coś...
Policjant podniósł głowę znad papierów, które trzymał wpięte w twardą podkładkę.
– Kilka dni temu był u mnie... To znaczy w pracy. Bo ja pracuję... – Janusz za nic w świecie nie był w stanie przypomnieć sobie, jak naprawdę nazywa się jego komórka – ...w straży miejskiej – dokończył na wdechu.
Policjant słuchał.
– Był u mnie taki dziwny interesant. Pytał o możliwość złożenia wniosku o pozwolenie na zgromadzenie. Tu, na Ślęży. Powiedziałem mu, że to nie jest obszar administracyjny miasta Wrocławia i straż miejska nie ma z tym nic wspólnego, i sobie poszedł.
– A dlaczego uważa pan, że to ważne? – Policjant potarł oczy palcami. Wyglądał, jakby się nie wyspał.
– Bo... – Janusz przesunął palcami pod kołnierzem kurtki. – Bo wczoraj był dwudziesty pierwszy marca.
Policjant popatrzył w papiery.
– Pierwszy dzień wiosny – dorzucił Janusz.
Zero reakcji.
– No jak to, to jest przecież Ślęża, nie wie pan? Kulty pogańskie... – Janusz urwał równie gwałtownie, jak zaczął.
– Nie wiem. Proszę mi opowiedzieć od początku.
Janusz zaczerpnął głęboko powietrza.
– Góra Ślęża była prawdopodobnie ważnym ośrodkiem kultu pogańskiego. Te rzeźby... – Machnął ręką w kierunku Panny z rybą i Niedźwiedzia. – Ten mur tam na górze...
Policjant nadal nic nie mówił.
– Dobrze. – Janusz wypuścił powietrze. – Zacznę od początku. Jestem archeologiem, mam dyplom magistra.
Policjant zerknął w papiery.
– Mówił pan, że pracuje w straży miejskiej.
– No i co z tego?! – Janusz się zdenerwował. – Nie wie pan, jak jest z miejscami pracy na uczelniach?
Policjanta to nie ruszyło.
– Proszę mówić dalej – powiedział.
Janusz przewentylował płuca.
– Kulty pogańskie Słowian to moja specjalność, pisałem z tego magisterkę. Ślęża to jeden z najważniejszych ośrodków, przypuszczalnie związany z kultem solarnym. – Janusz starał się wymawiać słowa wolno i wyraźnie, chociaż czuł, że jeszcze chwila i zaczną mu szczękać zęby. – Nie wiadomo, kiedy działał. Niektórzy datują jego początki nawet na czasy neolitu, a już bardzo prawdopodobne jest, że sięga przynajmniej epoki brązu. Ale najwcześniejsza nazwa góry Monte Silencii, czyli Góra Milczenia, pochodzi dopiero z początku dwunastego wieku, mniej więcej z czasów, kiedy za panowania Bolesława Krzywoustego Piotr Włostowic ufundował na szczycie klasztor augustianów. Wszystko, co tu się działo wcześniej, jest niejasne, rozumie pan.
Policjant pokiwał głową, chociaż trudno było po nim poznać, czy rozumie.
– Wiadomo tylko tyle, że organizowano tu różne obrzędy. Badacze przypuszczają, że były to rytuały związane z tradycyjnymi astronomicznymi datami, przesileniem letnim i zimowym oraz jesienną i wiosenną równonocą.
Policjant notował. Kiedy Janusz urwał, podniósł głowę, jakby czekał na ciąg dalszy.
– Obrzędy w pierwszy dzień wiosny, na tyle, na ile można je dzisiaj zrekonstruować, stanowiły odpowiednik obchodzonego jeszcze po wsiach topienia Marzanny. Prawdopodobnie polewano wodą nagą dziewczynę...
Zanim policjant zdołał go powstrzymać, Janusz podszedł do zwłok. Zatrzymał się dwa kroki przed ciałem, pochylił i dotknął ziemi.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio padało. A ziemia jest bardzo wilgotna. Ale – odszedł dalej i pomacał ziemię – ale tylko w okolicy ciała. A w nocy było przecież poniżej zera...
Policjant zanotował to wszystko. A potem zadał Januszowi jeszcze kilka pytań, lecz żadne nie miało związku z pierwszym dniem wiosny, obrzędami pogańskimi ani górą Ślężą.
Później przyjechali technicy i najpierw zdjęli Januszowi odciski palców, a potem poprosili go grzecznie, żeby spadał i nie przeszkadzał. Na par- kingu stały cztery radiowozy, a pomiędzy nimi łaził w kółko koleś z dyktafonem i drugi – ze sprzętem fotograficznym, bo wejścia na czerwony szlak pilnował policjant. Gdy funkcjonariusz machnął Januszowi, żeby przechodził, natychmiast podbiegł koleś z dyktafonem, ale Janusz wyjaśnił, że policjanci zabronili mu rozmawiać na temat tego, co widział. W końcu dziennikarz wyciągnął z Janusza przynajmniej jego imię i nazwisko oraz to, że ukończył archeologię, a Ślęża jest niezwykle ciekawym reliktem kultów pogańskich. Janusz wsiadł w samochód i pojechał do domu. Przez resztę dnia oglądał telewizję, przerzucając się rozpaczliwie z kanału na kanał, byle tylko nie myśleć o zwiniętej w pozycji embriona nagiej dziewczynie i jej niebieskawej od zimna skórze.
W poniedziałek