Przewieszenie. Remigiusz Mróz

Przewieszenie - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
trzyma batutę i dyryguje działaniami pozostałych.

      – Zadbamy o to, żebyś cierpiał – odezwał się Sznajderman. – W życiu doczesnym zaznasz wielu krzywd, komisarzu.

      – W to nie wątpię.

      – Spotka cię więcej cierpienia, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.

      Forst odpakował gumę i złożywszy listek na pół, włożył go do ust.

      – Zanim spłoniesz w piekle, będziesz błagał o to, by to wszystko wreszcie się skończyło. Będziesz zastanawiał się, czy samemu tego nie zakończyć. Będziesz łkał w samotności, jak…

      Więzień urwał, gdy zorientował się, że oficer ostentacyjnie mlaska przy przeżuwaniu.

      – Dobra – rzucił Wiktor. – Masz coś konkretnego do powiedzenia, czy mogę iść?

      Michał zaśmiał się pod nosem. Całe napięcie nagle go opuściło i przez moment sprawiał wrażenie dziecka, które wie już, że niebawem otrzyma długo wyczekiwany prezent. Uśmiechnął się tak szeroko, że rany na jego ustach popękały.

      Potem nagle odgiął się na oparciu.

      Forst doskonale wiedział, co to zapowiada, ale nie zdążył zareagować. Więzień z impetem uderzył głową o metalowy blat, odchylił się w tył, a potem przywalił jeszcze raz. Komisarz zerwał się z krzesła, drzwi natychmiast się otworzyły, ale zanim ktokolwiek dopadł do Sznajdermana, ten zdążył kilkakrotnie uderzyć o stół.

      Kiedy go unieruchomili, śmiał się w najlepsze, rozchlapując krew. Spływała mu obficie ze złamanego nosa i wypływała z poranionych dziąseł. Forst spojrzał na makabryczny widok. Jakby mało mu było jeszcze koszmarów.

      – Pamiętaj – rzucił Michał na odchodnym. – Nadchodzimy i nic nie możesz…

      – Wystarczy – mruknął jeden ze strażników, a potem potrząsnął więźniem.

      Wiktor spojrzał na moment w kamerę, po czym wyszedł na korytarz. Odprowadził wzrokiem Sznajdermana i po chwili usłyszał kroki z drugiej strony.

      – Miał go pan przycisnąć – odezwał się Gerc. – Wydusić z niego dane osobowe, do cholery…

      – Nie miałem okazji.

      – Bo wdał się pan w jakąś bezsensowną sprzeczkę – odparł prokurator, stając przed nim. – Ego nie pozwalało odpuścić?

      – Miałem zamiar na początek wytrącić go z równowagi.

      – I najwyraźniej się panu, kurwa, udawało – bąknął Aleksander i pokręcił głową.

      Wadryś-Hansen przez moment sprawiała wrażenie, jakby chciała interweniować, ale ostatecznie musiała dostrzec, że Wiktor nie zamierza wdawać się w utarczkę słowną i odpuściła.

      – Wie pan, co pan zrobił?

      – Nie.

      Gerc wycelował palcem w kierunku oddalającego się więźnia.

      – Ten facet będzie bronił się przez niepoczytalność.

      – To nie mój problem.

      – Nie pana… – powtórzył Aleksander i prychnął, patrząc na Wadryś-Hansen w poszukiwaniu poparcia. – Jeśli adwokat zdoła udowodnić, że Sznajderman jest niezrównoważony, to będzie pański problem. Zadbam o to.

      – Życzę powodzenia – odparł Forst, a potem spojrzał na Dominikę. – Jestem wolny?

      Skinęła głową.

      – Tak, jest pan wolny – dodał przez zęby Gerc. – I może być pan pewien, że to ostatni raz, kiedy prokuratura zwraca się do pana o pomoc.

      Wiktor był myślami daleko, nie zwracał uwagi na to, co mówił oskarżyciel. Obrócił się, a potem ruszył do wyjścia. Szkoda mu było czasu na tych dwoje.

      Wsiadł do volkswagena, ale zanim odpalił silnik, przez moment trwał w bezruchu. Ci ludzie rzeczywiście mogli na niego polować. Jeśli szukali rozgłosu, mógł być dla nich idealnym celem. Komisarz, który prowadził sprawę z Giewontu. Stróż prawa, który ujął troje z nich.

      Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na aleję Słowackiego. Wiedział doskonale, dokąd musi się udać.

      8

      Iwo Eliasz nie mógł się skupić podczas przejścia do Doliny Pięciu Stawów. Cały czas wracał myślami do ciała, które podskakiwało na kamieniach, rozbryzgując wokół krew. Żałował, że dziewczyna tak szybko uderzyła się w głowę i nie krzyczała, ale może następnym razem szczęście bardziej się do niego uśmiechnie.

      Zatrzymał się nad Wielkim Stawem Polskim, zrzucił plecak i przysiadł na jednym z kamieni. Wyciągnął ręcznie robione ciastka Grunchy z trzech rodzajów płatków, a potem umościł się wygodniej. Jadł, patrząc na górujący po lewej stronie masyw Orlej Perci i przeciwległe granie Liptowskich Murów, odgradzających Polskę od Słowacji.

      Na zboczach po tej stronie leżało jeszcze sporo śniegu. Dodawało to majestatyczności i wrogości i tak surowemu już krajobrazowi. Iwo oczami wyobraźni zobaczył, jak pięknie będzie wyglądać jego kolejna ofiara, gdy jej krew rozbryźnie się na śnieżnej bieli.

      Zjadł kilka ciastek, a potem skierował się do schroniska. Należało brać się do roboty, jeśli miał zamiar znaleźć nowe towarzystwo. W Dolinie Pięciu Stawów można było spać na podłodze, więc uznał, że nie będzie płacił za miejsce w pokoju. Pieniędzy miał sporo, ale nie chciał niepotrzebnie zostawiać śladów.

      Wiedział, że prędzej czy później ktoś zrozumie, że seria nieszczęśliwych wypadków, do których planował doprowadzić, to wynik przestępstwa.

      Tylko o jakim przestępstwie była mowa? W tym, co robił, nie było nic zdrożnego. Działał w zgodzie z prawami natury, nie z prawami ludzi. To się liczyło.

      Ciekawiło go, ile czasu zajmie policji, nim zorientują się, w czym rzecz. A jeszcze bardziej intrygowało go, co na ten temat będzie sądził Wiktor Forst. Eliasz nie bał się przyznać przed sobą, że darzy tego człowieka szczególnym zainteresowaniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to obsesja, ale nie, daleko temu było do tak skrajnych emocji. Iwo był po prostu ciekaw.

      – Niezły prowiant – odezwał się chłopak siedzący na murku przed schroniskiem.

      Eliasz popatrzył na trzymane w ręku ciastka, a potem na niego.

      – Ekologiczny i z pełnego przemiału – odparł Iwo. – Trzeba szanować organizm.

      – Taa – odparł turysta i uniósł puszkę z piwem. – Tylko że kwaśnicą bardziej się najesz.

      Eliasz nie miał zamiaru jeść kwaśnicy. Nie po to z pietyzmem trenował swoje ciało, by wlewać w siebie takie rzeczy. Uśmiechnął się jednak do rozmówcy i przysiadł obok niego. O tej porze nie było tu już przypadkowych turystów. Zostali tylko ci, którzy będą spędzać noc w schronisku. Zaprawieni wędrowcy, rozumiejący się nawzajem i okazujący sobie pełną solidarność.

      Jeśli ktoś przychodził tutaj sam, zaraz zostawał zaczepiony, tak jak teraz Eliasz. Szybko zyskiwało się towarzystwo.

      Uroki górskich wędrówek… oraz idealna okazja, by szukać potencjalnych ofiar.

      – Schodzisz z drugiej strony? – spytał turysta.

      – Nie – odparł Iwo. – Szedłem przez Moko na Chłopka, a potem wracałem przez Szpiglas.

      – Niezła wycieczka.

      Rzeczywiście, była niezła. Nie miało żadnego znaczenia, że tego dnia


Скачать книгу