Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz
target="_blank" rel="nofollow" href="#i000000010000.jpg"/>
Copyright © Remigiusz Mróz, 2016
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016
Redaktor prowadząca: Monika Długa
Redakcja: Karolina Borowiec
Korekta: Magdalena Owczarzak
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2016
eISBN 978-83-7976-511-9
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
fax: 61 853-80-75
www.czwartastrona.pl
Mojemu Tacie, który kiedyś podsunął mi pomysł, że ciekawie byłoby studiować prawo.
Sędzia Trybunału Konstytucyjnego nie może być, bez uprzedniej zgody Trybunału Konstytucyjnego, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności.
Prohibenda est ira in puniendo.
– Przy wymierzaniu kary należy powściągnąć gniew.
Rozdział 1
Wniosek
1
Szpital bielański, Warszawa
Noc była jednomyślna. Przeszłość nie zamierzała dać za wygraną, teraźniejszość nie chciała trwać, a przyszłość zdawała się nie nadchodzić.
Joanna Chyłka przypuszczała, że udałoby jej się zasnąć jedynie wtedy, gdyby podano jej końską dawkę środków nasennych. Tymczasem lekarze robili coś zupełnie odwrotnego.
Do szpitala trafiła nieprzytomna i natychmiast podłączono ją pod kroplówkę, a potem zacewnikowano. Przetoczono płyny, wykonano rutynowe badania i przeniesiono ją do kilkuosobowej sali. Dla lekarzy i pielęgniarek była to noc jak każda inna. Pacjentów z zatruciem alkoholowym było na pęczki, choć zazwyczaj nie trafiali na Bielany w środku tygodnia.
Zazwyczaj nie byli także renomowanymi prawnikami, partnerami w jednej z największych warszawskich kancelarii, Żelazny & McVay.
Chyłka objęła to stanowisko dzięki manipulacji, bezwzględności i sprytowi, czyli dokładnie tak, jak sobie to niegdyś wymarzyła. Nigdy nie miała zamiaru być jedną z tych prawniczek, które długimi latami tkwią w miejscu, czekając, aż zwolni się miejsce, bo któryś z partnerów przeszedł na emeryturę.
Nie planowała też jednak tego, że kiedyś aparatura medyczna będzie przetaczać przez jej ciało litry płynów, by wypłukać z niego alkohol.
Poruszyła się nerwowo i odchrząknęła. Gardło ją zabolało, zupełnie jakby w środku lata wybrała się na długi bieg w pełnym słońcu i przez dwie godziny nie miała czym choćby zwilżyć ust.
Rozejrzała się po ciemnej sali. Jedynym źródłem światła była latarnia na parkingu, ale w półmroku dostrzegła kilkoro innych pacjentów. Wszyscy spali.
Po Kordianie Oryńskim nie było śladu, choć przypuszczała, że to właśnie on ją tutaj przywiózł. O ile pamiętała, odwiedził ją w mieszkaniu, kiedy była w trakcie opróżniania butelki swojej ulubionej, meksykańskiej wódki. Dał jej soku z cytryny, mówił coś o ojcu, ale niczego więcej nie potrafiła sobie przypomnieć. Może to i dobrze.
Noc naprawdę wydawała się zdeterminowana, by nie dać jej wytchnienia. Joanna miała wrażenie, że czas jest jej przeciwnikiem, z którym uporczywie się siłuje. Stara się popchnąć go do przodu, przesunąć swoje życie o minutę dalej, tymczasem coś wciąż zdaje się ją hamować.
Dotrwała jakoś do rana, nie zmrużywszy oka. Nie wzywała pielęgniarki ani lekarza dyżurującego. Wyszła z założenia, że nic dobrego to nie przyniesie. Musiała się napić, a żadne z nich nie mogło jej w tym pomóc.
Zanim wzeszło słońce, zdążyła kilkakrotnie podjąć decyzję, że wstanie, pójdzie do dyżurki i natychmiast się wypisze. Ledwo jednak podnosiła rękę, opuszczały ją siły. Rankiem zresztą nie było lepiej.
W końcu zasnęła na kilka godzin, a kiedy się obudziła, wydawało jej się, że cofnęła się do przeszłości. Otworzywszy oczy, zobaczyła nad sobą twarz człowieka, którego nie widziała od czasów studenckich. I którego zbyt dobrze nie wspominała.
We wszystkich uczelnianych turniejach sądowych, namiastkach anglosaskich moot courtów, występowali zawsze przeciwko sobie. Prowadzący niejednokrotnie musieli nakładać na nich improwizowane kary porządkowe, tak zacietrzewieni się stawali.
A mimo to właśnie Sebastian Sendal stał teraz przy jej łóżku. I trzymał bukiet kwiatów, których zapach działał na nią drażniąco.
– Co to za badyle? – wychrypiała.
Sebastian uniósł brwi i nie odpowiadał. Chyłka odchrząknęła.
– Przynosisz mi śmierdzące chabazie, to się tłumacz.
Sendal przestąpił z nogi na nogę. Nie sprawiał takiego wrażenia, jakie powinien. Joanna wiedziała, że był najmłodszym sędzią, jakiego kiedykolwiek wybrano do Trybunału Konstytucyjnego. Mówiło się o nim, że jest nadzieją polskiej judykatury, że zajdzie wysoko, a ostatecznie może nawet kiedyś przewodniczyć Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Teraz jednak wyglądał jak zagubiony student, który nie wie, czy dziś przypadkiem miało być kolokwium, czy nie.
– Połóż to gdzieś albo wyrzuć do kosza – poradziła mu Joanna. – A potem mów, co tu robisz? I gdzie jest Zordon?
– Kto?
Sebastian potoczył wzrokiem po sali, jakby spodziewał się, że gdzieś znajdzie flakon.
– Oryński.
– Ten twój aplikant?
– Żaden ci on mój.
– Myślałem, że…
– Źle myślałeś – ucięła. – Siadaj.
Skoro wiedział, o kogo chodzi, musiał śledzić doniesienia medialne na jej temat. Kordian pojawiał się w nich równie często jak ona, nawet jeśli formalnie nie prowadzili danej sprawy razem. Chyłka zmrużyła oczy i przyjrzała się Sendalowi. Właściwie sama również doskonale orientowała się, co u niego. Nie utrzymywali kontaktu, ale była na bieżąco – to, czego nie mówiły jej media, dopowiadał Facebook. Na dobrą sprawę nie musiała nawet o nic pytać, by wiedzieć, z kim się ożenił, gdzie spędzał wakacje, na jakie filmy chodził do kina, kiedy i w którym szpitalu urodził się jego chrześniak i jak wyglądał. Nieciekawie, jak każde inne nowo narodzone dziecko.
Sendal przysiadł na łóżku.
– Co tu robisz? – zapytała.
Znów się rozejrzał.
– Dobre pytanie.
– Na które powinieneś odpowiedzieć w ciągu kilku sekund.
– Mhm.
– Więc? Jesteś ostatnią osobą, której bym się spodziewała.
Nabrał tchu i poprawił poły marynarki. Nosił dobry garnitur, jakby pracował w sektorze prywatnym, nie publicznym. A może był to już nieaktualny stereotyp? Chyłka miała wrażenie, że minął czas siermiężnie ubierających się prokuratorów i sędziów, którzy toporność prawa zdawali się przenosić na swoją powierzchowność. Teraz śledzili trendy, mieli modne marynarki, a krawaty wiązali dokładnie tak,