Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
uszy po sobie.
Żaden z nich się nie odezwał. Joanna westchnęła, a potem wyprostowała się i złożyła dłonie na odcinku lędźwiowym.
– Tesarewicz jest niewinny – oznajmiła. – Jedna z ofiar żyje.
Artur nie wyglądał na zainteresowanego. Nie dziwiło jej to, bo podczas wieloletniej kariery nasłuchał się wystarczająco dużo podobnych deklaracji. I zapewne wydawało mu się, że wie, jaki jest prawdziwy powód, dla którego Joanna podjęła się obrony. Znał jej poglądy, zdawał sobie sprawę, jak niewygodnie jej było mościć się po lewej stronie sceny politycznej, kiedy broniła Roma, a później muzułmanina. Sądził, że teraz próbuje wkupić się w łaski prawicy, oczyszczając jedną z jej legend.
Żelazny jednak nawet nie zająknął się na ten temat.
– Skąd ta informacja? – spytał.
– Od żony.
– Nieboszczki?
– A wyglądam ci na medium? – odburknęła. – Nie, powiedziała mi o tym przed śmiercią.
– Aha.
– Nie robi to na tobie żadnego wrażenia.
– Nie – przyznał, a potem powoli się podniósł. – Tatuażystę skazano na podstawie zeznań świadków i śladów DNA. Był pełen komplet. Nie mogło dojść do błędu.
– Ale do manipulacji tak.
– Wątpliwe – zaoponował ze spokojem, siadając przy biurku.
Chyłka obawiała się, że zaraz sięgnie po spinki. I tak się stało. Zaczął obracać je w dłoni jak kostki do gry, a nieprzyjemny metaliczny dźwięk rozszedł się po pokoju.
Kordian skorzystał z okazji i usiadł przy stole. Oboje spojrzeli na Żelaznego.
– W tej sprawie przeanalizowano kilkaset tomów akt, przesłuchano kilkudziesięciu świadków, wykonano rzetelne badania i bez cienia wątpliwości uznano, że Tesarewicz zamordował wszystkie cztery ofiary.
– Więc dlaczego jedna żyje?
Artur przyjrzał się spinkom, jakby stanowiły święte przedmioty. Wzruszył ramionami.
– Mówisz, że pojawił się jakiś materiał DNA?
– Tak, na miejscu innego przestępstwa.
– I to jedyny dowód?
– To i fakt, że osoba, która mi o tym powiedziała, zaraz potem się odmeldowała.
– Ludzie umierają.
– Tak – przyznała. – W tempie ponad sześciu tysięcy sztuk na godzinę, ale liczą się okoliczności.
– Które są takie, że materiał mógł zostać podłożony.
– Nie został.
– Skąd ta pewność?
Chyłka posłała mu zdawkowy uśmiech, nie mając zamiaru odpowiadać. Imienny partner powinien wiedzieć, że pewnych rzeczy po prostu z niej nie wyciągnie.
– Rozmawiałaś ze Szczerbińskim – odezwał się nagle Kordian.
Żelazny spojrzał na niego z wyraźnym zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że Oryński w ogóle zabierze głos podczas tej rozmowy.
– I potwierdziłaś, że materiał jest świeży – dodał Kordian, obracając się do niej. – Wiesz znacznie więcej, niż nam powiedziałaś.
– A wy wiecie tyle, ile powinniście. Luki wypełnijcie zaufaniem, jakie do mnie macie.
W przypadku Oryńskiego być może wystarczyłoby materii, ale nie mogła tego samego powiedzieć o Żelaznym. Wykopali pod sobą niejeden dołek, a jego zakulisowe gry z kancelarią Czymański Messer Krat podczas ostatniej sprawy spowodowały, że zaufanie nadwątliło się jeszcze bardziej.
Przez moment Chyłka i Artur mierzyli się wzrokiem. Oboje wiedzieli, do czego to wszystko prowadzi. I oboje byli świadomi, że nie ma sensu tracić czasu na podchody.
– W porządku – odezwał się w końcu Żelazny. – Transakcja wiązana.
– Mhm – potwierdziła.
– Ty wyłożysz wszystkie karty na stół, a ja zastanowię się nad wzięciem sprawy.
– Nie ma nad czym, już ją wzięłam.
– Jesteś na zwolnieniu. Brać możesz jedynie witaminy i minerały.
– Raczej coś na zgagę, bo nie opuszcza mnie od miesięcy – odbąknęła. – Ale oboje wiemy, że te negocjacje nie sprowadzają się ani do podjęcia się obrony, ani do mnie.
Spojrzała wymownie na Kordiana, a Żelazny powoli skinął głową.
– Rozważę, czy Oryński może ci pomóc. W ramach pożegnania z kancelarią.
Chyłka przymknęła oczy. Najwyraźniej czekało ją prowadzenie walki na kilku frontach, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Właściwie przywykła do poczucia permanentnego oblężenia.
– Więc? – ponaglił ją.
Joanna nabrała tchu, uznając, że mogło być gorzej. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że Artur będzie szedł w zaparte, nie chcąc ładować się w kolejną zbyt głośną sprawę. Po komplikacjach z Al-Jassamem kurz nadal nie opadł, choć opary na bieżąco rozgarniał korowód klientów zainteresowanych zatrudnieniem obrońców z kancelarii Żelazny & McVay.
Imienny partner jednak nie oponował. Przypuszczała, że to nie kwestia zawodowej kalkulacji, ale ich stosunków. Jakkolwiek ścierali się ze sobą w pracy, Artur żywił wobec niej pewną sympatię. I zależało mu na tym, by Chyłka znów nie sięgnęła dna.
– Swojego źródła w policji nie zdradzę – zastrzegła.
– Chyba nie musisz – bąknął Oryński.
Zignorowała uwagę. Powinien wiedzieć, że Szczerbiński nie jest jedyną osobą, do której mogła się zwrócić.
– Powiem wam za to, co nasze orły w mundurach ustaliły do tej pory.
– Prokuratura jeszcze nie przejęła sprawy? – spytał Artur.
– Nie, rzecz jest świeża jak doniesienia o kolejnych wtopach Donalda Trumpa na Twitterze.
Żelazny ponaglił ją ruchem ręki.
– Wszystko zaczęło się tak, jak każda dobra historia – oznajmiła Joanna, rozsiadając się wygodniej.
– Od rozkładających się zwłok? – podsunął Oryński.
Chyłka skwitowała to pełnym uznania skinieniem głowy.
– Doceniam ten pogląd, Zordon – powiedziała. – I zgadzam się z nim w pełnej rozciągłości. Ale tym razem, niestety, chodziło o coś innego.
– A konkretnie?
– Jedną z ofiar Tatuażysty był dziesięcioletni chłopak, który…
– Wszyscy czterej mieli po dziesięć lat – wtrącił się Żelazny. – Wiek i płeć były kluczem, według którego zabójca dobierał cele.
– Co ty powiesz?
Zaległo niewygodne milczenie. W końcu Artur znów odchrząknął i uniósł lekko otwarte dłonie, sugerując, że nie będzie przerywał.
– Ten, o którym mówię, nazywał się Maciek Lewicki i według prokuratury był ostatnią ofiarą Tesarewicza. Jego zwłoki znaleziono w dwa tysiące trzynastym roku w Markach, przy Lisim Jarze.
– Przy czym? – spytał