To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
kiedyś, parę miesięcy temu. Reakcją z ich strony była cisza. W telewizji przestępca błagał swego brata, księdza, aby go ukrył. Tata Billa uniósł wzrok znad „True”, które przeglądał, i spojrzał na syna z lekkim zdziwieniem, po czym wrócił do kartkowania czasopisma.
Na jednej ze stron widniało zdjęcie myśliwego leżącego na śniegu ze wzrokiem utkwionym w górującego nad nim niedźwiedzia polarnego. Artykuł nosił tytuł: Ofiara zabójcy z białych pustyń.
Bill pomyślał, że chyba wie, gdzie znajdują się niektóre z tych pustyń – na tej kanapie, pomiędzy rodzicami. Jego matka w ogóle nie podniosła wzroku.
– Wiecie, ilu Francuzów potrzeba do wkręcenia jednej żarówki? – rzucił Bill. Poczuł, że jego czoło pokryło się warstewką potu, jak to czasami działo się w szkole, kiedy wiedział, że nauczycielka zbyt długo go ignorowała i lada moment może wywołać go do odpowiedzi. Mówił trochę za głośno, ale nie ściszył głosu.
Wypowiedziane przezeń słowa dźwięczały niczym szalone kuranty odbijające się głośnym echem, cichnąc i ponownie rozbrzmiewając w pokoju.
– W-wiecie i-i-i-ilu?
– Jednego do wkręcenia żarówki i czterech, żeby obracali dom – rzucił jakby od niechcenia Zack Denbrough i przewrócił stronę czasopisma.
– Powiedziałeś coś, kochanie? – spytała matka, a w Four Star Playhouse brat, który był księdzem, poradził bratu przestępcy, aby zgłosił się na policję i modlił o przebaczenie.
Bill siedział tam i pocił się, ale było mu zimno – bardzo zimno. Czuł chłód, bo nie był jedyną książką pomiędzy rodzicami; George wciąż tam siedział, tylko że teraz George stał się niewidzialny i nie domagał się popcornu ani nie piszczał, że Bill go podszczypuje. Niczego nie krytykował. Niczego nie żądał. To był jednoręki George, blady jak śmierć i przeraźliwie milczący, otoczony mroczną białoniebieską poświatą i kto wie, może to właśnie od niego bił ów przeraźliwy chłód, może to George był prawdziwym zabójcą z białych pustyń. W końcu Bill uciekł od tego chłodu, niewidzialnego brata i w swoim pokoju rzucił się na łóżko, ukrył twarz w poduszce, zapłakał.
Pokój George’a był taki sam jak w dniu jego śmierci. Któregoś dnia, jakieś dwa tygodnie po pogrzebie, Zack włożył jego zabawki do kartonowego pudła z zamiarem oddania ich do Goodwill, Armii Zbawienia albo innej tego typu organizacji – w każdym razie tak się wydawało Billowi. Sharon Denbrough zauważyła go, jak wychodził, niosąc wielkie pudło, a jej ręce niczym spłoszone białe ptaki uniosły się i chwytając kurczowo pęki włosów, zacisnęły w pięści.
Bill widział to i zobaczył, jak bezwładnie oparła się o ścianę.
Wyglądała na równie szaloną jak Elsa Lanchester w Narzeczonej Frankensteina.
– Nie waż się zabierać tych rzeczy! – zawyła ochryple.
Zack cofnął się i bez słowa zaniósł pudło z powrotem do pokoju George’a. Poukładał zabawki dokładnie w tych samych miejscach, z których je zabrał. Bill wszedł do pokoju i zobaczył ojca klęczącego przy łóżku George’a (w którym matka nadal zmieniała pościel – choć obecnie tylko raz, a nie jak przedtem dwa razy w tygodniu) z głową opartą na owłosionych, muskularnych przedramionach. Bill zobaczył, że ojciec płakał, i to wzmogło w nim uczucie strachu. Przyszła mu do głowy przerażająca myśl – gdy ci się nie wiodło, mówiłeś sobie: zła passa musi się kiedyś skończyć, ale bywały sytuacje, że zła passa nie tylko się nie kończyła, ale jeszcze się pogłębiała aż do momentu, kiedy wszystko waliło się w gruzy.
– T-t-tato…
– Odejdź, Bill – powiedział ojciec. Głos Zacka był stłumiony i drżący.
Bill bardzo pragnął przyłożyć dłoń do pleców ojca, aby sprawdzić, czy nie udałoby mu się uspokoić dotknięciem jego spazmatycznych skurczów. Nie ośmielił się tego zrobić. Odejdź, spadaj.
Wyszedł i przemknął cichaczem przez górny korytarz, słysząc dochodzący z kuchni płacz matki. Był to przeraźliwy odgłos, pełen bólu i bezradności. Bill zastanawiał się przez chwilę, dlaczego płaczą, choć są tak daleko od siebie, a potem odegnał tę natrętną myśl.
W pierwszy wieczór letnich wakacji Bill wszedł do pokoju George’a. Serce waliło mu w piersi, a nogi miał sztywne i zdrętwiałe z napięcia. Często wchodził do tego pokoju, ale nie lubił w nim przebywać. W pokoju tak bardzo wyczuwało się obecność George’a, jakby pomieszczenie było nawiedzone.
Wszedł do środka i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że lada chwila drzwi do szafy otworzą się ze skrzypnięciem i pośród wiszących tam koszul i spodni zobaczy George’a ubranego w płaszcz przeciwdeszczowy pokryty krwawymi plamami i zaciekami, z jednym pustym, zwisającym rękawem. Oczy George’a będą niewidzące i straszne, jak oczy żywego trupa w jednym z filmów o zombi. Kiedy wyjdzie z szafy, skrzypiąc kaloszami po podłodze, podejdzie do Billa siedzącego na łóżku i skamieniałego z przerażenia…
Gdyby któregoś wieczoru wyłączono prąd, podczas gdy on znajdowałby się akurat w pokoju George’a, siedząc na łóżku i patrząc na zdjęcia na ścianie albo modele stojące na szafce, z całą pewnością dziesięć sekund później dostałby zawału i dokonał żywota. Mimo wszystko przychodził do tego pokoju. Wahał się pomiędzy strachem przed duchem brata a gwałtowną potrzebą, niejako głodem, pogodzenia się z faktem jego odejścia i odnalezienia właściwego sposobu na dalsze życie.
Nie chciał zapomnieć George’a, ale sprawić, aby wspomnienia o nim nie były aż tak okrutne. Zdał sobie sprawę, że rodzice mu w tym nie pomogą, i jeżeli miało mu się to w ogóle udać, to będzie musiał tego dokonać sam.
Nie przychodził tam tylko dla siebie, ale również dla niego. Kochał brata i trzeba przyznać, że jak na braci byli dość zgodni. Co prawda, zdarzały się im ostrzejsze scysje. Bill robił z George’em stare numery z płonącym sznurem, a George z kolei wsypywał Billa, gdy ten zakradał się nocami do lodówki, żeby zjeść resztę mrożonego kremu cytrynowego, ale zwykle stosunki między nimi układały się całkiem dobrze.
Już sama śmierć brata była tragedią. Jednak dla Billa koszmar dopiero się rozpoczął, ponieważ George z chwilą swego odejścia zmienił się w istotę rodem z najstraszliwszego horroru. Prawdą było, że brakowało mu tego małego. Brakowało mu jego głosu, śmiechu – i widoku oczu, w których malowała się niewzruszona pewność, że Bill potrafi udzielić odpowiedzi na każde zadane pytanie. Rzecz dziwna: uczucie miłości do George’a odzywało się najgwałtowniej w chwilach, kiedy Bill był przerażony, bo nawet bojąc się – ogarnięty niejasnym przeczuciem, że zombi-George mógł czaić się gdzieś w mrokach szafy albo pod łóżkiem – pamiętał o swoich uczuciach wobec George’a i uczuciach brata wobec niego. George go kochał. W swoich próbach pogodzenia miłości i strachu Bill czuł, że jest coraz bliższy odnalezienia ostatecznego rozwiązania.
Nie były to sprawy, o których zwykł mówić – myśli te tworzyły w głębinach jego umysłu chaotyczne kłębowisko. Ale jego gorące i przepełnione tęsknotą serce zrozumiało, że wszak tylko to się liczyło. Czasami przeglądał książki brata, od czasu do czasu bawił się jego zabawkami. Jednak od grudnia zeszłego roku nie zaglądał do albumu ze zdjęciami George’a.
Teraz, następnego wieczoru po spotkaniu z Benem Hanscomem, Bill otworzył drzwi do szafy brata (jak zwykle przygotowując się, że zobaczy w niej samego George’a stojącego pośród ubrań, w zakrwawionym płaszczu przeciwdeszczowym, a chwilę potem jedyna zsiniała dłoń o zakrwawionych jak szpony palcach wypryśnie z mroku, by schwycić