Noc nad oceanem. Ken Follett
a następnie wciągnięty po pochylni i odholowany jak wieloryb balansujący na dziecięcym wózku do ogromnego zielonego hangaru.
Przelot transatlantycki był poważnym obciążeniem dla silników. Pokonując najdłuższy odcinek trasy z Nowej Fundlandii do Irlandii, samolot był w powietrzu przez dziewięć godzin (a w drodze powrotnej, z przeciwnym wiatrem, pokonanie tego samego odcinka trwało szesnaście i pół godziny). Przez cały ten czas płynęło paliwo, świece dawały iskry, czternaście cylindrów każdego wielkiego silnika poruszało się niestrudzenie tam i z powrotem, a czteroipółmetrowe śmigła mełły chmury, deszcz i wiatr.
Zdaniem Eddiego na tym właśnie polegał romantyzm pracy mechanika. Jakie to cudowne i zdumiewające, że ludzie potrafią tworzyć maszyny, które całymi godzinami mogą pracować tak doskonale i dokładnie. Tyle rzeczy mogło się zepsuć, tyle ruchomych części trzeba było precyzyjnie wytworzyć i idealnie dopasować, żeby nie pękły, nie wyłamały się, nie zatarły ani nie zużyły, przenosząc trzydziestosiedmiotonowy samolot tysiące kilometrów dalej.
W środę rano Clipper miał być znów gotowy do takiej drogi.
2
Wojna wybuchła w pogodną, ciepłą i słoneczną niedzielę pod koniec lata.
Kilka minut przed tym, zanim podano tę wiadomość przez radio, Margaret Oxenford stała przed okazałą rezydencją z cegły będącą jej rodzinnym domem, lekko spocona w płaszczu i kapeluszu, rozgniewana tym, że musi pójść do kościoła.
Margaret nie znosiła kościoła, ale ojciec nie pozwalał jej opuszczać mszy, chociaż miała już dziewiętnaście lat i mogła mieć swoje zdanie o religii. Mniej więcej przed rokiem zebrała się na odwagę i powiedziała mu, że nie chce uczestniczyć w nabożeństwach, lecz nie zamierzał jej słuchać.
– Nie uważasz, że to hipokryzja chodzić do kościoła, chociaż nie wierzy się w Boga? – zapytała Margaret.
– Nie bądź śmieszna – odparł ojciec.
Pokonana i rozgniewana, powiedziała matce, że kiedy będzie pełnoletnia, już nigdy więcej nie pójdzie do kościoła.
– O tym zdecyduje twój mąż, moja droga – oświadczyła matka.
Zdaniem rodziców to zakończyło dyskusję, lecz od tej pory Margaret dostawała białej gorączki w każdy niedzielny ranek.
Jej siostra i brat wyszli z domu. Elizabeth miała dwadzieścia jeden lat. Była wysoka, niezgrabna i niezbyt ładna. Kiedyś siostry wiedziały o sobie wszystko. Jako dziewczęta latami przebywały razem, gdyż nie chodziły do szkoły, ale odbierały wątpliwej jakości edukację domową, nauczane przez guwernantki i prywatnych nauczycieli. Zawsze znały swoje sekrety. Później oddaliły się od siebie. Dorastająca Elizabeth chętnie przyjęła skostniałe tradycyjne wartości rodziców: była ultrakonserwatywną, zaciekłą rojalistką, głuchą na nowe idee i wrogą wszelkim zmianom. Margaret poszła zupełnie inną drogą. Była feministką i socjalistką, interesowała się jazzem, kubizmem i nowoczesną poezją, w której nie obowiązywały żadne schematy. Elizabeth uważała, że przyjmując tak radykalne poglądy, Margaret jest nielojalna wobec rodziny. Głupota siostry irytowała Margaret, lecz smuciło ją i denerwowało to, że nie są już tak dobrymi przyjaciółkami. Nie miała ich wiele.
Percy skończył czternaście lat. Nie był ani za radykalnymi ideami, ani przeciw nim, ale jako urodzony łobuziak sympatyzował z buntowniczą Margaret. Wspólnie cierpiąc z powodu tyranii ojca, lubili się i wspierali, i Margaret bardzo go kochała.
Ich rodzice wyszli chwilę później. Ojciec założył ten ohydny pomarańczowo-zielony krawat. Praktycznie był daltonistą, zapewne kupiła mu go matka. Sama miała rude włosy, oczy barwy morskiej toni i bladą cerę, więc prezentowała się olśniewająco w takich kolorach jak pomarańczowy i zielony, ale przy siwiejących czarnych włosach i rumianych policzkach ojca krawat wyglądał jak znak ostrzegawczy.
Elizabeth ze swoimi czarnymi włosami i nieregularnymi rysami twarzy była podobna do ojca. Margaret przypominała matkę: pasowałby jej jedwabny szal w którymś z kolorów krawata ojca. Percy zmieniał się tak szybko, że nikt nie mógł powiedzieć, do kogo w końcu będzie podobny.
Ruszyli długim podjazdem do wioski za bramą. Ojciec był właścicielem większości domów i wszystkich pól uprawnych w promieniu wielu kilometrów. Nic nie zrobił, żeby zdobyć takie bogactwo: to małżeństwa zawarte na początku dziewiętnastego wieku połączyły trzy najważniejsze ziemiańskie rodziny w hrabstwie, a powstałe w ten sposób olbrzymie włości były później przekazywane w całości z pokolenia na pokolenie.
Przeszli wiejską ulicą i ścieżką przecinającą trawnik, który okalał kościół z szarego kamienia. Do środka weszli kolejno: najpierw ojciec i matka, za nimi Margaret z Elizabeth, a Percy zamykał pochód. Obecni w kościele wieśniacy kłaniali się w pas, gdy Oxenfordowie szli nawą do swojej ławki. Bogatsi farmerzy, wszyscy dzierżawiący ziemię od ojca, uprzejmie pochylali głowy, a przedstawiciele klasy średniej – doktor Rowan, pułkownik Smythe i sir Alfred – kłaniali się z szacunkiem. Ten śmieszny feudalny rytuał za każdym razem wprawiał Margaret w zakłopotanie. Podobno przed Bogiem wszyscy ludzie są równi, czyż nie? Miała ochotę zawołać: „Mój ojciec nie jest lepszy od żadnego z was i znacznie gorszy niż większość!”. Może pewnego dnia zdobędzie się na odwagę. Gdyby urządziła taką scenę w kościele, niewykluczone, że już nigdy nie musiałaby tu przychodzić. Jednak zbyt się obawiała tego, co zrobiłby wtedy ojciec.
Gdy wchodzili do swojej ławki i oczy wszystkich były zwrócone na nich, Percy powiedział scenicznym szeptem:
– Ładny krawat, ojcze.
Margaret zdołała nie parsknąć śmiechem i tylko cicho zachichotała. Razem z Percym pośpiesznie usiedli i pochylili głowy, udając, że się modlą, dopóki się nie uspokoili. Po tym Margaret poczuła się lepiej.
Pastor wygłosił kazanie o synu marnotrawnym. Margaret pomyślała, że ten głupi stary oferma mógłby wybrać temat bardziej związany z tym, czym martwili się wszyscy: prawdopodobieństwem wybuchu wojny. Premier postawił Hitlerowi ultimatum, które Führer zignorował, i w każdej chwili oczekiwano wypowiedzenia wojny.
Margaret lękała się wojny. Chłopiec, którego kochała, zginął podczas wojny domowej w Hiszpanii. Stało się to ponad rok temu, lecz wciąż czasem płakała w nocy. Dla niej wojna oznaczała to, że tysiące innych dziewcząt zaznają żalu, jaki rozdzierał jej serce. Ta myśl była niemal nie do zniesienia.
A jednak inna część jej duszy pragnęła tej wojny. Przez całe lata dręczyło ją wspomnienie brytyjskiego tchórzostwa podczas walk w Hiszpanii. Jej kraj stał z boku i biernie patrzył, gdy praworządnie wybrany socjalistyczny rząd został obalony przez bandę łotrów uzbrojonych przez Hitlera i Mussoliniego. Setki młodych idealistów z całej Europy pojechały do Hiszpanii, aby walczyć o demokrację. Jednak brakowało im broni, a demokratyczne rządy innych państw nie chciały jej dostarczyć, tak więc tracili życie, a ludziom takim jak Margaret pozostawały jedynie gniew, wstyd i poczucie bezsilności. Gdyby Wielka Brytania przeciwstawiła się teraz faszystom, Margaret znów mogłaby być dumna ze swojej ojczyzny.
Był jeszcze inny powód tego, że serce rosło jej w piersi na myśl o wojnie. Ta z pewnością oznaczałaby koniec monotonnego życia, jakie wiodła ze swoimi rodzicami. Była znudzona i sfrustrowana tymi ich niezmiennymi rytuałami i bezsensem życia towarzyskiego. Marzyła, by uciec i żyć po swojemu, lecz wydawało się to niemożliwe: była nieletnia, nie miała pieniędzy ani kwalifikacji do żadnej pracy. Jednak, pomyślała z nadzieją, gdy wybuchnie wojna, wszystko na pewno się zmieni.
Zafascynowana czytała o tym, jak podczas ostatniej wojny kobiety nosiły spodnie i pracowały