Doktor Dolittle i jego zwierzęta. Hugh Lofting
ptakiem – powiedział doktor. – Ile ty właściwie masz lat? O ile mi wiadomo, to papugi i słonie żyją czasami bardzo, bardzo długo.
– Tak do końca to nie jestem pewna mojego wieku – odparła Polinezja. – Albo sto osiemdziesiąt trzy albo sto osiemdziesiąt dwa lata. Ale wiem na pewno, że kiedy tu po raz pierwszy przybyłam z Afryki, to król Karol II nadal ukrywał się w tym dębie, ponieważ go widziałam. Wyglądał na nieźle przestraszonego.
DALSZE KŁOPOTY Z PIENIĘDZMI
Niebawem doktor zaczął zarabiać pieniądze na nowo i jego siostra Sara kupiła sobie nową suknię, i była na powrót szczęśliwa. Wśród pacjentów doktora Dolittle trafiały się zwierzęta, które były tak chore, że musiały przebywać w jego domu przez tydzień. A kiedy już dochodziły do siebie, to z reguły wypoczywały na krzesłach rozstawionych na trawniku.
A nierzadko bywało i tak, że nawet już zupełnie wyleczone nie kwapiły się, by stamtąd odejść. Tak bardzo lubiły doktora i pobyt w jego domu. A on, jak to on, nie miał serca, by odmawiać, gdy prosiły, by pozwolił im zostać u niego. I w ten właśnie sposób liczba jego ulubieńców stale rosła. Pewnego wieczora, gdy siedział sobie na murku w ogrodzie, popalając fajkę, przyszedł do niego włoski kataryniarz z małpką na sznurku. Doktor zauważył natychmiast, że obroża na szyi zwierzęcia była za ciasna, a sama małpka jest brudna i nieszczęśliwa. Niewiele myśląc, doktor zabrał Włochowi małpkę, dał mu szylinga i kazał iść precz. Kataryniarz bardzo się zirytował i zaczął krzyczeć, że nie odda małpki. Ale doktor powiedział mu, że jeżeli grzecznie nie odejdzie, to dostanie w nos. John Dolittle był silnym mężczyzną, choć nie był zbyt wysoki. Rad nierad, kataryniarz poszedł w swoją stronę, mamrocząc przekleństwa pod nosem, a małpka została u doktora, bardzo sobie chwaląc nowy dom. Pozostali domownicy nazywali ją Czi-Czi, która to nazwa pospolita oznacza w języku małp „imbir”. Przy innej okazji, kiedy to w Puddleby zawitał cyrk, cierpiący na ból zęba krokodyl zbiegł pod osłoną nocy i zawitał w ogrodzie doktora. Doktor rozmawiał z nim w języku krokodyli, zabrał go do domu i wyleczył mu ząb. Ale kiedy krokodyl zobaczył, jaki to miły dom, z odrębnymi pomieszczeniami dla poszczególnych gatunków zwierząt, on także zapragnął mieszkać u doktora. Spytał, czy mógłby spać w stawie z rybkami na końcu ogrodu, jeżeli obieca, że nie będzie zjadać jego mieszkańców. Kiedy u doktora zjawili się pracownicy cyrku, by zabrać krokodyla z powrotem, gad tak się rozjuszył, że niewiele myśląc, czmychnęli, gdzie pieprz rośnie. Ale dla wszystkich domowników krokodyl był zawsze łagodny jak baranek. Niemniej, teraz wszystkie starsze damy bały się przysyłać swoje pieski salonowe do doktora Dolittle z powodu nowego lokatora, a farmerzy nie przyjmowali do wiadomości, że krokodyl nie pożre ich owieczek i chorych cieląt, które przyprowadzili na leczenie. Zatem doktor udał się do krokodyla i powiedział mu, że musi on wrócić do cyrku. Ale gad zaczął wylewać ogromne krokodyle łzy i błagał doktora, by pozwolił mu zostać, że ten nie miał sumienia go wyrzucić. Wtedy siostra Johna Dolittle Sara przyszła do niego i rzekła:
– John, musisz pozbyć się tego potwora. Przecież to z jego powodu farmerzy i starsze panie boją się przyprowadzać do ciebie swoje zwierzęta… I to w momencie, gdy zaczynaliśmy odbijać się od dna. Teraz to już na pewno zostaniemy zrujnowani. To jest ta kropla, która przepełnia kielich. Nie będę już dłużej gosposią w twym domu, jeżeli nie pozbędziesz się tego aligatora.
– Ależ to nie jest aligator – zaprotestował doktor. – To jest krokodyl.
– Nic mnie nie obchodzi, jak ty to nazywasz – rzuciła siostra. – To naprawdę jest średnio przyjemne znaleźć coś takiego pod łóżkiem. Nie chcę tego już dłużej mieć w domu.
– Ale on mi przysiągł, że nikogo nie ugryzie. On nie cierpi cyrku, a ja nie mam pieniędzy, by wysłać go do Afryki, która jest jego domem. On nikomu nie wadzi, a poza tym jest bardzo dobrze wychowany. Mogłabyś przestać już zrzędzić.
– Powtarzam ci, że dłużej nie zniosę tego gada w domu – Sara była nieugięta. – On pożera linoleum. Jeżeli nie pozbędziesz się krokodyla w tej chwili, to wyniosę się stąd i wyjdę za mąż!
– W porządku – zgodził się doktor. – No to wyprowadzaj się i wychodź za mąż. Nie mogę przecież stać ci na drodze. To rzekłszy, złapał swój kapelusz i wybiegł do ogrodu. Sara więc spakowała swoje rzeczy i wyniosła się z domu, zostawiając doktora samego ze swoją menażerią.
I zanim się obejrzał, był już biedniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Z tymi wszystkimi gardłami do wykarmienia i domem, którym trzeba się zajmować, i bez drugiej pary rąk do cerowania, bez przychodu pieniędzy by zapłacić rzeźnikowi – sprawy przybrały nieprzyjemny obrót. Ale doktor nic sobie z tego nie robił. „Pieniądze to prawdziwe utrapienie – zwykł mawiać. – Żyłoby się znacznie lepiej, gdyby nigdy nie zostały wynalezione. Jakie znaczenie mają pieniądze, jeżeli jesteśmy faktycznie szczęśliwi?”.
Ale wkrótce same zwierzęta zaczęły widzieć problemy. I pewnego wieczora, kiedy doktor drzemał w swym fotelu przed ogniem w kuchni, zaczęły między sobą rozmawiać szeptem. I sowa Tu-Tu, która była biegła w arytmetyce, wyliczyła, że pieniędzy starczy jeszcze tylko na tydzień i to jeżeli wszystkie zwierzęta ograniczą się do jednego wyłącznie posiłku dziennie. Po czym oświadczyła:
– Myślę, że my wszyscy powinniśmy wziąć na siebie prace domowe. Przynajmniej na tyle musimy się zdobyć. W końcu to dlatego, że staruszek poświęca się dla nas, a teraz jest biedny i samotny.
A zatem ustalono, że małpka Czi-Czi ma zajmować się gotowaniem i cerowaniem, pies Jip będzie zamiatać podłogi, kaczka odkurzać i słać łóżka, sowa Tu-Tu prowadzić księgowość, a świnia zajmować się ogrodem. Natomiast papuga Polinezja, jako najstarsza, została gospodynią i jej podlegało pranie. Rzecz jasna początkowo wszystkie zwierzęta miały problemy z wykonywaniem nowych obowiązków, to znaczy wszystkie poza Czi-Czi, która z racji posiadania rąk potrafiła pracować tak jak ludzie. Ale wkrótce wszyscy przywykli do nowych ról i zaczęli traktować jako świetną zabawę obserwowanie psa Jipa zamiatającego podłogę ogonem, do którego przywiązana była szmata tworząca zmyślną miotłę. Niebawem zwierzęta nauczyły się tak dobrze wykonywać swoje prace, że aż doktor powiedział, iż jego dom nigdy wcześniej nie był tak czysty i zadbany. Z tego względu sprawy przybrały korzystniejszy obrót, ale przecież bez pieniędzy trudno było sobie radzić na dłuższą metę. Na początek zwierzęta otworzyły przed furtką do ogrodu stoiska z warzywami i kwiatami i sprzedawały rzodkiewkę i róże przechodniom mijającym dom. Ale choć to i tak nie starczało na płacenie rachunków, doktor nie wydawał się zmartwiony. Kiedy papuga przyszła do jego gabinetu z wiadomością, że właściciel sklepu rybnego nie da im więcej ryb, odpowiedział:
– Spokojna głowa. Dopóki kury się niosą i krowa daje mleko, możemy robić omlety i leguminę z twarożku. A w ogrodzie jest póki co mnóstwo warzyw. Pani Zima ma jeszcze kawał drogi. Nie ma co na siłę się zamartwiać. Od martwienia się mieliśmy Sarę. Ciągle się czegoś bała na zapas. Ciekawe, jak teraz sobie radzi… W sumie to bardzo sensowna kobieta…
Co prawda, to prawda. Ale śnieg tego roku spadł wcześniej niż zazwyczaj. Chociaż stary kulawy koń przyciągnął z lasu poza miastem mnóstwo drewna, żeby można było rozpalić wielki ogień w kuchni, większość warzyw w ogródku zmarzła, a reszta znalazła się pod grubą warstwą śniegu i wielu zwierzętom zaczął doskwierać dotkliwy głód.
LIST