Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
niedostępnie, okazała się ciepłą i sympatyczną osobą. Czasami potrafiła być równie troskliwa jak Scott. Jej styl, co prawda, mroził krew w żyłach, ale przy bliższym poznaniu przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Tish wyglądała jak córka serialowych Adamsów. Była średniego wzrostu, miała długie włosy ufarbowane na kruczoczarny kolor, jasną karnację i teatralny makijaż. Używała bardzo jasnego pudru, co dodatkowo, czyniło twarz niemal białą. Mocno podkreślone oczy, pomimo zielonego koloru, wydawały się wręcz czarne. Bardzo dbała o usta, malując je szminką w kolorze krwistej czerwieni.
Jednak nie tylko ze względu na makijaż jej twarz przykuwała uwagę. Tish mogłaby być chodzącą reklamą gabinetów zajmujących się piercingiem. Kolczyki miała wszędzie. Nie oszczędziła nawet brwi i nosa, nie wspominając o języku i brodzie. Strój też wyzwalał skrajne emocje. Obowiązkowo, niezależnie od pory roku, dnia, czy nastroju wszystko musiało być czarne. Była to jej tarcza obronna. Pod tą odstraszającą stylizacją kryła się delikatna i wrażliwa dziewczyna, którą z łatwością można było zranić. Ale o tym wiedziała tylko ona i nieliczna grupa najbliższych osób. Dla pozostałych była zimną, niemającą zasad i pozbawioną wszelkich skrupułów kobietą. W powszechnej opinii należało trzymać się od niej z daleka. Niektórzy twierdzili nawet, że potrafiła zabić wzrokiem.
Emily Royensen przejrzała ją od razu i obdarzyła wielką sympatią. Była pewna, że córka nie mogła znaleźć lepszej koleżanki. Martika odnalazła bratnią duszę i zaczynała traktować Tish nie tylko jak najlepszą przyjaciółkę, ale prawie jak rodzoną siostrę.
Kilka dni sielanki, wytchnienia od szkoły, odpoczynku i zabawy w dobrym towarzystwie wystarczyło w zupełności, by zacząć normalnie funkcjonować.
Weekend spędzili rodzinnie. W sobotę rano pan Royensen, zmęczony, ale szczęśliwy zawitał wreszcie w domu po tygodniu biznesowej tułaczki. Jak zwykle nie omieszkał zasypać pań górą prezentów. Z każdego wyjazdu przywoził mnóstwo drogich upominków, chcąc w ten sposób wynagrodzić nieobecność. Drogie perfumy i oryginalna biżuteria za każdym razem wprawiały panią Royensen i jej córkę w doskonały nastrój.
Po miłym sobotnim poranku, reszta dnia upłynęła w szampańskich humorach. Emily, widząc Martikę w dobrej kondycji, postanowiła nie wspominać mężowi o chwilowych problemach. Miała nadzieję, że nic podobnego już nigdy się nie zdarzy. Kilkudniową nieobecność córki w szkole, o czym Adam Royensen naturalnie wiedział, wytłumaczyła niegroźnym przeziębieniem.
W niedzielę popołudniu dom państwa Royensen nawiedziła rozkrzyczana ekipa, co ostatnio stało się prawie codziennym zwyczajem. Zaskoczony pan domu najpierw był lekko oburzony, ale po chwili nie mógł wyjść z podziwu, że córce w krótkim czasie udało się nawiązać tyle zażyłych znajomości. Cieszyło go to tak bardzo, że pod koniec wieczoru, kiedy wszyscy przenieśli się do salonu, w przypływie emocji zatańczył z Alexem. Scott, tym razem nie uczestniczył we wspólnej zabawie. Całą niedzielę spędził, pomagając mamie w kafejce. Nie było również Justina, który ostatnio jakby przyhamował w miłosnych podbojach. Mila namówiła panią Royensen na pieczenie afrykańskich przysmaków według jej osobistego przepisu, co w rezultacie doprowadziło prawie do wybuchu piekarnika. Na szczęście w domu wciąż był remont, więc Emily nie przejęła się zbytnio osmoloną od dymu ścianą. Wieczór zakończył się późno, ponieważ bardzo trudno było przekonać gości do udania się na spoczynek. W tej kwestii jedynie pani Royensen zachowała przytomność umysłu i kwadrans po jedenastej grzecznie wyprosiła rozbawione towarzystwo.
IV
Mijały dni. W kolejny, już nie tak piękny, bo listopadowy poniedziałek Martika jak nowo narodzona popędziła do szkoły. Umówiła się ze Scottem, że spotkają się na miejscu. Stęskniony, nie wytrzymał i czekał w połowie drogi. Na jego widok przyspieszyła kroku. Jak oszalała rzuciła się mu na szyję, obsypując pocałunkami. Każdy dzień potęgował ich uczucie. Chwile spędzone bez siebie były prawdziwą katorgą. Pragnęli być nierozłączni. Już teraz czuli, że nie potrafią bez siebie żyć. I choć, w ich mniemaniu, taka miłość nie miała prawa się zdarzyć, póki co woleli się nad tym nie zastanawiać. Uczucie uderzyło niczym burzowy piorun, jak za sprawą tajemnych mocy lub czarów, a oni czuli się wyjątkowo i to było najważniejsze. Objęci ruszyli w stronę szkoły.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.