Na szczycie. K.N. Haner
wiem, za tydzień?
– Niech będzie i proszę, przemyśl to dobrze – Sed nachylił się do Treya i szepnął mu coś do ucha. Trey się uśmiechnął i pokiwał głową. Zmrużyłam oczy. – Pójdę już – dodał i spojrzał na mnie.
– Co?
– Odprowadzisz mnie?
– A nie trafisz?
Pokręcił głową, próbując ukryć rozbawienie.
– Idź, idź, ja zjem ci resztę ptasiego mleczka! – Trey popchnął mnie w kierunku drzwi.
– Nawet się nie waż! – zagroziłam palcem, mówiąc poważnie.
– Przecież wiem, że masz zapas na kilka miesięcy – uśmiechnął się i posłał mi buziaka w powietrzu.
– Świnia! Miałeś nie grzebać w moim pokoju!
– Szukałem czegoś…
– W mojej szafie? – i dopiero teraz zrozumiałam, że mnie podpuścił. Cholera! – Świnia! – powtórzyłam i roześmiałam się do łez.
– Wiedziałem, że gdzieś je trzymasz! – podszedł i objął mnie tak, że oderwałam stopy od podłogi.
– Są policzone, jeśli zniknie choć pudełko – znowu pogroziłam mu palcem.
– Tak, wiem, urwiesz mi jaja, ugotujesz i każesz mi zjeść – przewrócił oczami. – Odprowadź gościa – postawił mnie i sam się pożegnał, po czym zniknął w łazience.
– Zejdziesz ze mną?
– Boisz się zejść sam? – uśmiechnęłam się szyderczo.
– Nie, chcę ci coś pokazać.
– Widziałam już twoje auto, fajne.
– Oj, nie zgrywaj się, tylko chodź! – chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi.
– Buty! – krzyknęłam wychodząc na korytarz boso. Wróciłam i wsunęłam klapki. Zeszliśmy przed kamienicę do samochodu. – Co chcesz mi pokazać? – zapytałam.
– Wsiądź, to ci powiem – i po chwili znów siedziałam w jego aucie.
– Więc?
– Proszę – wyjął ze schowka czarną kopertę.
– Co to jest? – skrzywiłam się.
– Bilety na koncert i wejściówki za kulisy.
Moje oczy zrobiły się wielkie.
– Kiedy gracie?
– W piątek, tutaj w LA.
– Mówiłeś, że trasa się jeszcze nie zaczęła.
– To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.
– I mam tam przyjść?
– Tak. I wyciągnąć Treya.
– Nie stać mnie na te bilety.
Rzucił mi groźne spojrzenie i wyciągnął z marynarki portfel. Wyjął z niego plik banknotów i wepchnął mi w dłoń.
– Proszę.
– Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziałam smutno, czując się zażenowana. Wiem, że jestem biedna, ale nie potrzebuję ani litości, ani kasy od takich kolesi jak on.
– Dlaczego nie?
– Po prostu nie, nie chcę ci być nic winna – spuściłam wzrok na dłonie, w które wsadził mi jakieś kilka tysięcy.
– W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć.
– Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć – położyłam pieniądze na desce rozdzielczej.
– Nie zasnę, wiedząc, że nie masz przy sobie ani centa.
– Pożyczę od Treya.
– Przecież mówił, że sam nie ma.
– Sed, proszę, nie wezmę od ciebie nawet jednego dolara. Dzięki za bilety, na pewno przyjdziemy.
Westchnął, wiedząc, że nie wygra tej bitwy.
– Daj mi swój numer, zadzwonię jutro.
– Jutro?
– Zabiorę cię na porządny obiad, dziś prawie nic nie zjadłaś.
– Nikt by niczego nie przełknął po niespodziewanym spotkaniu ze Sweet Bad Sinful – uśmiechnęłam się szeroko.
– Więc jesteśmy umówieni?
– Niech będzie, ale Trey idzie z nami.
– Niech będzie – mrugnął do mnie i się przysunął. Jego twarz znalazła się jakieś pięć centymetrów od mojej. O rany! Serce mi zamarło i zapomniałam, jak się oddycha.
– Pójdę już – zapiszczałam.
– Szkoda – cmoknął mnie w policzek.
– Och – jęknęłam rozczarowana. Tylko tyle?
– Czego chcesz, Rebeko? – zapytał, widząc moją niepewność.
– Nie wiem – znowu pisnęłam, a on się uśmiechnął.
– Idź już, poczekam, aż wejdziesz do środka – odsunął się i wysiadł, by otworzyć mi drzwi. Wyszłam z samochodu na drżących nogach. – No leć – klepnął mnie delikatnie w tyłek i uśmiechnął się.
– Dobranoc, Sedricku.
– Dobranoc, słodka Reb.
Słodka? Wcale nie jestem słodka. Szybko podbiegłam do drzwi, bo mogłabym się rozmyślić i wrócić, by rzucić się na jego usta. Zerknęłam tylko ukradkiem, Sed machał mi i czekał, aż wejdę.
Co to było? Kilka chwil z tym facetem a ja mam ochotę na seksualne zabawy? Oparłam się o ścianę na klatce schodowej, a moje serce dopiero po dłuższej chwili odzyskało właściwy rytm.
***
Trey jeszcze siedzi w łazience. Nie wiem, czy iść do łóżka i udawać, że śpię, czy poczekać w kuchni i obgadać z nim otrzymaną propozycję. Mam w głowie tyle myśli, że mój mózg się chyba przegrzewa. Położyłam bilety na komodzie w przedpokoju i poszłam do kuchni. Kiedy tylko poczułam kolację sąsiadów, zaburczało mi w brzuchu. A w lodówce tylko światło. Cholera! Teraz moja kolej na zakupy, a ja mam w portfelu… Poszłam i sprawdziłam: całe piętnaście dolarów i kilka centów. Niewiele za to kupię. Za dwa dni powinnam dostać wypłatę. Eh.
– Myślałem, że do niego pojechałaś – usłyszałam głos Treya. Stanął w progu kuchni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
– Nie.
– Niezły jest, co? – wszedł i usiadł przy stole.
– No! – uśmiechnęłam się głupkowato.
– On też ma na ciebie ochotę, Reb.
– Mam wrażenie, że tylko sobie żartuje. Nawet mnie nie pocałował.
Nie wiem, czemu Trey się roześmiał.
– Może wie, że jesteś inna.
– Inna? Nie brzmi to dobrze – skrzywiłam się.
– Wyjątkowa?
– E tam. Coś mówił, że uciekł dziś sprzed ołtarza.
– Co?
– Nie wiem, nie pytałam. Powiedział,