Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. Paczkowski
Ale zamknęła je siłą za sobą, a potem rzuciła się w ulewę. Zmokła od razu. Biegła na łąki, gdzie skąpane w deszczu chwiały się maki czerwone, tak delikatne, jak kiedyś delikatną była ona. Upadła na ziemię i głośno zapłakała. Te maki… były tak wątłe, a jednak trzymały się dzielnie nawet pośród tej szalonej nawałnicy. Nie poddawały się i stały mocno wczepione korzeniami w ziemię, czekając na kolejny dzień. Na nowe promienie słońca. Na życie.
– Ale ja nie wiem, jak żyć! – krzyknęła w niebo, które zajaśniało i rozbłysło od grzmotów. Chmury wyglądały jak wzburzone morze, były tak nisko, że prawie mogłaby ich dotknąć rękami.
Musisz jej pomóc, odzywał się głos sumienia. To ludzka istota. Schowaj dumę, zapomnij o bólu, to wszystko kiedyś minie. To tylko uczucia. Teraz należy bronić życia.
– Nie wiem, Boże, co robić! – jęczała, wymachując różańcem w górę i tłukąc pięściami w uda.
Płakała jak małe dziecko. Jeden z powiewów wiatru przewrócił ją. Upadła głową na mokre maki, różaniec wypadł z ręki. Nie było słychać jej jęków i silnego płaczu, skamlania i skargi. Wszystko zagłuszała i unosiła daleko burza.
Kobieta ucichła. Popatrzyłem na nią, zastanawiając się, dlaczego przerwała opowieść.
– Dlaczego pani nie mówi dalej?
– Aby przekazać ci teraz coś bardzo istotnego.
Wsłuchałem się w ciszę, jaka nagle nastała w pokoju.
– Powiedziałam, że nikt jej wtedy nie słyszał.
– Tak…
– Ale nie jest to prawda.
Zmarszczyłem brwi.
– Chyba nie rozumiem…
Pokiwała głową.
– I wcale ci się nie dziwię. Ale był ktoś, kto ją słyszał.
– Kto?
– Bóg.
Znowu nastała chwila ciszy.
– Bóg ją wtedy usłyszał – kontynuowała. – I to On powiedział, co ma robić.
Popatrzyłem niepewnie. Nie bredziła, ponieważ patrzyła na mnie uważnym, badającym wzrokiem, jakby chciała dopatrzeć się mojej reakcji, może nawet zobaczyć w moich oczach niedowierzanie. Ale nie miałem podstaw, by nie wierzyć w to, co usłyszałem. Ja jej po prostu uwierzyłem.
Nagle rozjaśniło się niebo. Jedna z błyskawic uderzyła tuż obok. Rosło tam nieopodal małe drzewko, które zajęło się ogniem. Janina drgnęła, zdając sobie sprawę, jak niepoważny to był z jej strony krok i jak łatwo w tym czasie może przyjść o życie, zostawiając na pastwę losu córkę. Dwa trupy w jedną noc. Usiadła i patrzyła na drzewo, które spaliło się w mig. Nagle nie było już drzewa, a tylko popiół. Padał deszcz. Wpatrywała się w to miejsce jak zaczarowana, ponieważ to właśnie w nią mogło przed chwilą uderzyć i zakończyć jej życie, a jednak nie stało się tak. Patrzyła i nagle z ziemi wyrósł zielony zagonek. Z początku wydało jej się, że źle widzi, ale wkrótce zagonek wyrósł mocno w górę. Nie trwało wiele chwil, aby na powrót patrzyła na to samo drzewo, które przed chwilą spaliło się od padającego z nieba pioruna. Nagle jakby wszystko wokół ucichło. Poczuła w sobie wielką siłę. Gdzieś tam w oddali usłyszała krzyk Olesi. I już wiedziała, co ma robić.
Wstała na nogi i ruszyła w stronę domu. Z początku szła powoli, krok za krokiem, ale już po chwili biegła jak szalona. Wpadła do środka, zatrzaskując drzwi. Pobiegła do pokoju służącej. Cała mokra, odgarniając z czoła włosy i nie bacząc na ubrudzone kolana, wpadła do środka i stanęła, ociekając wodą przed mężem.
– Pobiegnij do kuchni. Przynieś nóż, nożyce. Nastaw gorącą wodę. Ja przyniosę prześcieradła. Prędko!
Rozbiegli się na dwie strony. Znalazła czyste jak łza materiały i przyniosła do leżącej na łóżku, poszarzałej Olesi. Chwyciła ją za ręce.
– Ja umieram – wyszeptała Olesia, ściskając ją silnie, aż skrzywiła się z bólu.
– Nie. – Uśmiechnęła się do niej blado, przemywając jej twarz mokrą szmatką. – Nie umrzesz. Wszystko będzie dobrze. Ty nie możesz umrzeć, czeka cię tu jeszcze zadanie.
Nie wiedziała, czemu to mówi, ale taka pewność się w niej pojawiła wraz z widokiem, jaki jej się ukazał na łące.
Chciała ją rozebrać, ale nie udało się. Antoni przyniósł nożyce, więc przecięła ubrania i uwolniła ciało leżącej. Podnieśli ją i podstawili pod nią prześcieradło. Nigdy nie odbierała porodów, po prostu się na tym nie znała, ale teraz jakby jakaś inna siła nią kierowała. Delikatnie, ale zdecydowanie wymacała brzuch.
– Dziecko jej w złej pozycji – powiedziała do męża. – Musimy go przesunąć.
– Jak? – jęknął.
– Widziałam kiedyś, jak się cieliła krowa… – Wcześniej nikomu się do tego nie przyznawała.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.