Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
były w całym pomieszczeniu.
– Co zatem sprowadza panią do naszego niewielkiego, nieco prowincjonalnego miasteczka? – spytał, mrugając na znak, iż żartuje.
– Chęć odpoczynku od wielkiego miasta – odcięłam się natychmiast.
– A jednak zabrała pani ze sobą cały niezbędny sprzęt – stwierdził, zerkając na futerał spoczywający na wolnym krześle przy stoliku.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się niepowtarzalne ujęcie, przynoszące nie tylko ogromną sławę i pieniądze, ale przede wszystkim uznanie profesjonalistów – odpowiedziałam nieco filozoficznie, mając nadzieję, że przychylne mi ostatnimi czasy niebiosa spełnią i tę z moich próśb – zresztą drobnomieszczańskie klimaty są w cenie!
– Touche! Bardzo dobrze powiedziane – zgodził się, wykonując nieznaczny pokłon w moją stronę – mogę tylko wnioskować, iż jest pani pracoholikiem, nieustannie myślącym o swojej pracy i najlepszych rozwiązaniach związanych z fotografią w każdym jej aspekcie.
Miałam ochotę się roześmiać, bowiem jego domysły nie mogły być dalsze od prawdy. Oczywiście fotografia zawsze zajmowała ważne miejsce w moim życiu, ale jeszcze nigdy, poza krótkim epizodem podczas studiów, nie udało mi się na niej zarobić!
– Nie tak dużo, jak bym sobie tego życzyła – przyznałam nieco enigmatycznie po chwili zwłoki.
– Nie samą pracą człowiek żyje…
– Faktycznie, ale dość o mnie. Może czas na ujawnienie tajemnicy, czym pan się zajmuje…
– W wolnym czasie, gdy nie rozbijam na ulicy telefonów tajemniczych nieznajomych, prowadzę niewielką agencję reklamową, pomagającą zaistnieć firmom na międzynarodowych wodach.
– Czyli biorąc poprawkę na pańską, prawdopodobnie wrodzoną, skromność, większość rynku należy do pana, przez co może pan dyktować wszystkim swoje warunki – odparłam szybko, chcąc pokazać mu, iż zdążyłam go przejrzeć.
Zaśmiał się lekko, a ja odniosłam wrażenie, że faktycznie dobrze się bawi w moim towarzystwie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, iż potrafię i mogę być zabawnym rozmówcą, jednak wiedziałam również, iż brakuje mi obycia z ludźmi z tak zwanej wyższej sfery. Być może barierę, którą trudno mi było przekroczyć, stanowiły kompleksy i wewnętrzne przekonanie, iż nie należę do tego samego kręgu ekonomicznego.
– Nie dość, że piękna i utalentowana, to dodatkowo jeszcze błyskotliwa – stwierdził z uznaniem, unosząc przy tym swoją filiżankę z kawą, przyniesioną przed chwilą przez kelnerkę – trudno dziś o tak wyjątkową osobę.
– Pochlebia mi pan zbytnio – ucięłam szybko, nie chcąc zasłuchać się w jego grzecznościowe pochwały.
– A przy tym wszystkim jeszcze skromna! – podsumował, uparcie trzymając się niewygodnego dla mnie tematu – pozwoli pani, iż wykonam jeden szybki telefon.
– Oczywiście, rozumiem, iż ma pan zobowiązania, które zostały odwleczone w czasie ze względu na naszą małą stłuczkę.
Uśmiechnął się po raz kolejny i muszę przyznać, że było mi miło, iż stało się to za moją sprawą. Czułam, że ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci. W końcu nie codziennie zdarzało mi się pić kawę w Singapurze z czarującym mężczyzną.
Kiedy zagłębiłam się w marzeniach, melodyjny głos mego towarzysza szeptał w tym czasie niezrozumiałe dla mnie słowa. Chociaż w moim odczuciu była to zupełna chińszczyzna, to muszę przyznać, że brzmiała ona całkiem seksownie.
– Zatem ile dni z pani pobytu tutaj straciłem bezpowrotnie? – spytał niespodziewanie, odkładając swój aparat na stolik.
– Gdybym nie wiedziała, że to nie jest możliwe, to po tym pytaniu uznałabym pana za zawodowego podrywacza – ostrzegłam z udawaną powagą w głosie – ale muszę przyznać, iż ma pan niebywałe wprost szczęście, bowiem dopiero dziś po południu przybyłam do Singapuru.
– Plus dla mnie! Drugie pytanie: Jak długo pani zostanie?
– Prawdopodobnie przez tydzień, chociaż może się zdarzyć, że wcześniej ucieknę gdzieś w nieznane. Kusi mnie pobliskie Bali – rzekłam szczerze, próbując zachować pewną dozę tajemniczości.
– Przereklamowane! – odradził natychmiast – mimo, że jesteśmy maleńkim państewkiem, mamy niezwykle dużo do zaoferowania. Można tu spędzić nawet miesiąc i nie znaleźć chwili na nudę.
– Tak dużo czasu nie mam. Za dwa tygodnie muszę wracać do Polski…
– No tak, kobieta sukcesu, na którą już czeka kolejne poważne zlecenie…
– Niekoniecznie, ale z pewnością rodzina, przyjaciele i nowe możliwości, które dopiero co otwierają się przede mną.
No co? Przecież nie skłamałam! Nie miałam obowiązku tłumaczyć nieznajomemu mężczyźnie, iż jestem bezrobotną bez większych perspektyw na zatrudnienie!
– Z każdą chwilą zaskakuje mnie pani coraz bardziej. Muszę przyznać, iż absolutnie nie czuję się winny zniszczenia telefonu, bo właśnie dzięki temu miałem okazję panią poznać.
Zachichotałam nerwowo, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć na tak jawną prowokację.
– Mam nadzieję, iż podobny sposób zawierania znajomości nie jest powszechnie praktykowany w tym mieście. W kolejce do zniszczenie mam bowiem jedynie swój sprzęt fotograficzny…
– Proszę mi wierzyć, jestem w tym względzie zupełnie wyjątkowy!
– Nie wątpię, panie Collins, nie wątpię – rzekłam, pochylając się nad filiżanką kawy.
Cisza, która nagle zapanowała przy naszym stoliku stała się dojmująca, ale też w dziwny sposób komfortowa. Milczenie z tym ekscentrycznym człowiekiem było równie miłe, co niecodzienna rozmowa.
– Czy interesuje się pani sztuką? – zmienił nagle temat.
– Oczywiście! Myślę, że każdy człowiek posiadający chociażby elementarne wykształcenie, powinien posiadać wyrobione zdanie na temat poszczególnych epok i artystów. Niestety moja wiedza ogranicza się głównie do kontynentu europejskiego, na którym przyszło mi mieszkać.
– To żaden powód do wstydu. Da Vinci, Matisse czy Picasso wywodzili się właśnie stamtąd. W przeszłości Azji trudno znaleźć artystów, których imiona zachowały się do dziś. Nie mniej jednak nasze dziedzictwo jest równie zachwycające, co europejskie, chociaż przyjęło zupełnie odmienną formę. Gdyby nie późna pora, chętnie pokazałbym pani pobliskie Muzeum Cywilizacji Azjatyckich.
– Dziękuję za podpowiedź, z pewnością odwiedzę je któregoś dnia przed wyjazdem.
– Cieszę się, iż mogłem coś doradzić. Nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale zawsze staram się być na bieżąco z aktualnymi wystawami, wydarzeniami kulturalnymi i imprezami artystycznymi.
Dłuższą chwilę, a może i kilkanaście, dyskutowaliśmy o sztuce we wszystkich jej przejawach, wymieniając się opiniami i nazwiskami młodych twórców, którzy dopiero zyskali szansę na zaistnienie w świadomości szczerszego kręgu odbiorców. Zaskoczyła mnie jego dogłębna znajomość tematu, która, w moim przekonaniu, była efektem wzmożonej aktywności na polu artystycznym.
– A właśnie – szepnął w pewnej chwili – przypomniałem sobie pewien szczegół związany z pani krajem. Dzwon pochodzący z pewnego polskiego żaglowca, nazwy niestety nie pamiętam, został jakiś czas temu umieszczony w jednym z tutejszych parków.
Zrobiło mi się naprawdę głupio, nie miałam bowiem pojęcia, o jakim statku może być mowa. W żadnym