Hashtag#. Norbert Góra

Hashtag# - Norbert Góra


Скачать книгу
twarz funkcjonariusza zdradzała absolutną, wręcz niespotykaną głupotę. W głęboko osadzonych, brązowych oczach, bez większych problemów był w stanie dojrzeć całkowity brak inteligencji. William Brandsbury, chociaż miał czterdzieści lat, w chwili, gdy Clowe został przyjęty do pracy jako jego asystent, bezgranicznie wierzył, że kryminaliści mogą pomagać ludziom. Pozbawione podstawowej moralności apatyczne jednostki o skrajnie lodowatych sercach, odnajdujące w mordowaniu ludzi nieopisaną frajdę, były dla Brandsbury’ego celem współpracy. Z czasem pogubił się całkowicie między światem dobra, a zła.

      Przyłapano go, jak próbował wplątać się w podejrzane interesy, aby poznać fakty na temat pewnej, mało istotnej sprawy. Łysa Sprzedajna Dupa wyleciała z policji z hukiem, a trzask jego umięśnionego, twardego podwozia słychać było na ulicy tak intensywnie, że szyby w biurowcu nieopodal komisariatu rozprysły się na tysiące maleńkich kawałeczków.

      Jason Clowe zajął miejsce Brandsbury’ego jako pełnoetatowy, samodzielny policjant.

      Mimo trudnej współpracy z byłym funkcjonariuszem, ten tępy osiłek nauczył go jednak jednej rzeczy – nie noszenia zegarka.

      – Posłuchaj no, Clowe – mówił, gdy któryś raz z rzędu zauważył w trakcie prowadzenia śledztwa, iż Jason zerka na swój czasomierz z kwadratową tarczą i brązową, ciemną skórą jako paskiem. – W tej branży nie siedzisz osiem godzin na tyłku przed komputerem, wypełniając foldery drukami, które ostatecznie i tak wylądują w piecu. Tutaj wstajesz razem ze świtem, oświetlającym ci drogę do sprawiedliwości pierwszymi promykami, a pracę kończysz dopiero w momencie, kiedy księżyc woli rzucać jasną poświatę na zakochanych, tańczących w jego świetle, niż na ciebie i twoje sprawy. Może Brandsbury wcale nie był taki tępy? Może rzeczywiście niepotrzebnie go wyrzucono z policji? Jason przypomniał sobie, jak bezproblemowo obezwładniał niebezpiecznych dla otoczenia ludzi. Co najciekawsze, robił to jednym, zdecydowanym ruchem ręki. Siła jego zaciśniętej pięści była porównywalna do prędkości rozpędzanego do granic możliwości pociągu o wadze kilku ton, mającego lada moment zderzyć się z małym samochodem na przejeździe kolejowym. Jeden strzał w twarz mógł, co najmniej, złamać nos. Co najmniej, gdyż w przypadku Brandsbury’ego nigdy na tym się nie kończyło. Pęknięte żuchwy, rozbite łuki brwiowe, połamane nogi, wybite barki. Czasem Łysa Sprzedajna Dupa przestała być funkcjonariuszem policji, a stała się niezawodnym, żądnym krwi zawodnikiem MMA. Jason przerwał rozmyślania o byłym współpracowniku. Nagle, w jego umyśle pojawił się rodzinny dom na obrzeżach Grafton w Północnej Dakocie, niedaleko granicy amerykańsko– kanadyjskiej. Ojciec Jasona – Robert – wraz z żoną prowadził nieduże gospodarstwo rolne. Byli ubodzy, ale szczęśliwi. Żyli z tego, co sami zdołali wyhodować, a mimo wszystko Jason pamiętał swoje dzieciństwo jako najszczęśliwszy okres w życiu. Nigdy nie planował wyprowadzki do Ogden. Miał zamiar zostać tam, na farmie rodziców i pomagać im, a potem, już po śmierci Roberta i Gerdy, żyć w otoczeniu bezkresnych lasów i jezior, w sielskiej atmosferze ciszy. Życie gwałtownie zmieniło jego plany. Nie dało się ukryć, było zaskakujące. Od dziesięciu lat pracował na policji. Mieszkał w niedużym mieście, którego nie lubił, ale i tak się cieszył, że nie trafił do Nowego Jorku, gdzie tłok, smog i tłum ludzi pozbawiłyby go wszelkich zahamowań przed wyjściem na ulicę i strzelaniem do przypadkowych, niewinnych osób, jak do różnokolorowej tarczy na strzelnicy. Otrząsnął się ze wspomnień i skierował się w stronę zabytkowego lustra, jakie nabył razem z antycznym, dębowym stolikiem.

      Jego zielone, podkrążone oczy potrzebowały snu, ale Jason nie mógł zasnąć. Chciał pisać, działać, przelewać myśli na papier. Potrzebował twórczej energii, która napędzałaby istnienie, wzbogacając bezbarwny eliksir, zwany życiem o bladoniebieską pigułkę ectasy.

      Kilkudniowy, rudy zarost na owalnej, smukłej twarzy, oszpeconej kilkoma bruzdami. Jason i tak był przystojny, lecz nie chciał się wiązać z żadną kobietą. Praca policjanta dawała mu wystarczająco wrażeń, poza tym… co z dziećmi? Co by im powiedziała jego żona, a ich matka, gdyby Clowe pewnego dnia nie wrócił ze śledztwa?

      – Przepraszam was, drogie dzieciaczki. Tatuś nie żyje?

      – Johnnie, Samanto, wasz ojciec został rozstrzelany przez jakiegoś apatycznego świra?

      Ta myśl była nie do zniesienia. Nagle, przez jego umysł przeszła topornym krokiem wena, zostawiając kilka wątków i pomysłów, godnych wydłużenia w postaci cudownego wiersza. Jason podbiegł do antyku, chwycił za ołówek i już miał zamiar napisać pierwsze wersy, gdy działalność weny zakłócił dźwięk telefonu komórkowego. Jason przeklął w myślach kogokolwiek, kto odebrał mu czas na napisanie poezji, po czym zerknął na numer, który się wyświetlał na zielono.

      Należał do jednego z kolegów z wydziału – Ralpha Sandozy.

      – Clowe, słucham? – zapytał ciężkim, gardłowym głosem.

      – Mamy kolejną ofiarę, Jason – odpowiedział mu Sandoza.

      – O, cholera – wymamrotał ledwie słyszalnym głosem Clowe, po czym zapewnił, iż zaraz pojawi się na komendzie. Zakończył połączenie. Przez krótki moment miał wrażenie, że na jednej z jego liliowych ścian pojawił się hashtag1.

      „#śmierć,# zagłada, #oczyszczenie”.

      Pisany ludzką krwią, która jeszcze ociekała świeżością. Mrugnął oczyma i hashtag zniknął. Wzdrygnął się na myśl, z czym będzie miał do czynienia.

      2

      Nick Sharesmayer przekroczył próg wynajmowanego mieszkania, którego stał się właścicielem kilka dni temu. Bez żadnych skrupułów zamordował człowieka, stale domagającego się opłacenia czynszu. Nick miał dwadzieścia pięć lat i nie pracował, więc skąd miał, do cholery, wziąć pieniądze na wynajem? Siwowłosy właściciel mieszkania, gdzie przebywał Sharesmayer, stale dręczył go niezapowiedzianymi wizytami i telefonami, a Nick zbywał staruszka, wykręcając się nieplanowanymi wyjazdami. Kilka dni temu, przed wizytą starca, dobrze naostrzył nóż kuchenny. Gdy tylko Edward Brockson – właściciel mieszkania – wszedł do jego pokoju, bez żadnego powiadomienia, nawet jeśli drzwi były zamknięte na klucz, Nick zaprosił go nieokreślonym gestem do środka, twierdząc, że zdobył pieniądze na zapłacenie czynszu i musi po nie pójść tylko do kuchni. Staruszek ucieszył się i rozsiadł na jednoosobowym fotelu, obitym białą, sztuczną skórą. Nick wtedy opuścił pokój – o ścianach, przypominających bezkresny las o wakacyjnej porze – kierując się do kuchni, gdzie miał już przygotowany nóż.

      Wrócił do pomieszczenia, w którym znajdował się Brockson, a następnie rzucił się na starszego mężczyznę i podciął mu gardło. Staruszek próbował się bronić i odpychać Sharesmayera, ale był on o wiele za silny dla człowieka w jego wieku. Skąpany w kałuży własnej krwi, ubrany w jasną, dżinsową kurtkę i sztruksowe spodnie o kolorze piasków Sahary, leżał na ziemi, patrząc w sufit niebieskoszarymi oczyma, które coraz bardziej traciły wyrazistość spojrzenia i stawały się jedynie pustką kartą.

      – Nareszcie przestaniesz zawracać mi głowę, ty stary pasożycie społeczny! – wrzeszczał w jego stronę Nick, nie mogąc już dłużej powstrzymywać swoich emocji na wodzy. Umył wtedy nóż i położył narzędzie zbrodni w białej umywalce. Ciało zostawił na ziemi, w kałuży krwi. Pod osłoną nocy wyprowadził zmarłego Brocksona z mieszkania i zakopał na obrzeżach lasu Harrier Marsh, należącego jeszcze do administracyjnych granic Ogden.

      Nie musiał się bać. Mieszkał zaledwie kilka kroków od lasu, a w tej okolicy ludzie chodzili spać wcześnie i nie zawracali sobie głowy czyimiś sprawami, a co dopiero bestialskimi morderstwami.

      Dla pewności zasypał grób Brocksona workiem wapnia, aby zabić uporczywy smród rozkładającego się ciała. Teraz siedział w mieszkaniu, na tym samym skórzanym fotelu, na którym


Скачать книгу

<p>1</p>

Popularny w serwisach społecznościowych „znak internetowy”. Umożliwia internautom przeniesienie się, bez konieczności przeszukiwania sieci, do dyskusji na dany temat. Działa na zasadzie hiperłącza do określonego słowa.