Betonowa blondynka. Michael Connelly
mogę… nie mogę… – wykrztusił. Reszta zdania utonęła w krwawym kaszlu.
– Po co to zrobiłeś? Mówiłem ci, żebyś się nie ruszał.
Powinieneś teraz umrzeć, pomyślał Bosch, ale nie powiedział tego na głos. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Obszedł łóżko dokoła. Podniósł poduszkę, przez kilka sekund wpatrywał się w to, co było pod nią. Rzucił poduszkę i zamknął na chwilę oczy.
– Niech to diabli! – krzyknął do leżącego na brzuchu mężczyzny. – Do cholery, co zrobiłeś? Mierzę do ciebie z pistoletu, a ty…! Przecież ci mówiłem, żebyś się nie ruszał!
Podszedł do łóżka z drugiej strony. Spojrzał nieznajomemu w twarz i zobaczył krew płynącą z jego ust na wygniecione prześcieradło. Wiedział, że kula przeszyła płuca. Nagi mężczyzna dogorywał.
– Nie musiałeś umierać – powiedział Bosch.
Mężczyzna już nie żył.
Bosch rozejrzał się po pokoju. Nie było tu nikogo. A więc nie spełniły się jego obawy – facet nie sprowadził żadnej dziewczyny w miejsce prostytutki, która uciekła. Wszedł do łazienki i otworzył szafkę pod umywalką. Leżały tam kosmetyki, tak jak powiedziała dziwka. Rozpoznał niektóre marki: Max Factor, L’Oreal, Cover Girl, Revlon. Wszystko się zgadzało.
Odwrócił się i przez drzwi łazienki spojrzał na leżącego na łóżku trupa. W powietrzu ciągle jeszcze unosił się zapach prochu. Bosch zapalił papierosa; panowała taka cisza, że słyszał delikatne skwierczenie żarzącego się tytoniu. Dym z papierosa kojąco ogrzewał gardło, spływał powoli do płuc.
W mieszkaniu nie było telefonu. Bosch usiadł na krześle przy kuchence i czekał. Uzmysłowił sobie, że serce ciągle jeszcze mocno wali mu w piersi, a głowa jest nienaturalnie lekka. Zauważył też, że trup mężczyzny na łóżku nie budzi w nim żadnych uczuć – współczucia, żalu czy poczucia winy. Zupełnie nic.
Skoncentrował uwagę na dobiegającym z oddali dźwięku syreny. Po chwili wiedział już, że nie jest to jedna syrena. Było ich wiele.
1
W korytarzach Federalnego Sądu Okręgowego w centrum Los Angeles nie ma ławek, żadnego miejsca do siedzenia. A jeżeli ktoś przycupnie przy ścianie na zimnej marmurowej posadzce, zaraz będzie miał na karku woźnych. Są tam stale, przechadzają się korytarzami w tę i z powrotem.
Ten brak gościnności jest wyrazem woli rządu federalnego, który nie chce, aby jego sądy sprawiały wrażenie, że sprawiedliwość jest opieszała lub zgoła nie istnieje. Rząd nie życzy sobie, żeby ludzie gromadzili się w korytarzach na ławkach czy na podłogach, wyczekując ze znużonymi oczyma, aż otworzą się drzwi sali rozpraw i zostanie wywołana ich albo kogoś bliskiego sprawa. Tak właśnie się dzieje w Sądzie Karnym Hrabstwa, który znajduje się po drugiej stronie ulicy Spring. Tam każdego dnia ławki na wszystkich piętrach pełne są oczekujących, przeważnie kobiet i dzieci, których mężowie i ojcowie trafili do aresztu. Przypominają zatłoczone tratwy ratunkowe – kobiety i dzieci mają pierwszeństwo – pełne ludzi, dryfujące po morzu, jakby oczekiwały na kogoś, kto je odnajdzie. Sądowi mądrale nazywają tych ludzi rozbitkami.
Harry Bosch stał na schodach wejściowych do gmachu sądu federalnego i takie właśnie myśli przychodziły mu do głowy. No i jeszcze ten zakaz palenia wewnątrz budynku. Palacze musieli zjeżdżać windą i wychodzić na zewnątrz w czasie przerw w rozprawie. Była tam wypełniona piaskiem duża popielnica ustawiona za posągiem kobiety z przewiązanymi opaską oczyma, która trzymała w rękach wagę sprawiedliwości. Bosch spojrzał na rzeźbę kobiety, nigdy nie mógł zapamiętać jej imienia. Pani Sprawiedliwość. Pochodziła chyba z Grecji, ale pewności nie miał. Rozłożył gazetę i zaczął czytać od nowa.
Ostatnimi czasy rano przeglądał wyłącznie kolumny sportowe, koncentrując się na tabelach wyników i statystykach. W jakiś przedziwny sposób uspokajały go rzędy liczb i zestawień procentowych. Były takie proste i przejrzyste, niczym wysepka absolutnej harmonii w tym chaotycznym świecie. Wiedza, kto zdobył najwięcej punktów dla Dodgersów, dawała mu poczucie, że ciągle jeszcze coś wiąże go z tym miastem i jego życiem.
Dziś jednak zostawił strony ze sportem zwinięte w aktówce, która leżała pod jego krzesłem w sali sądowej. Trzymał teraz w rękach część informacyjną „Los Angeles Timesa”, złożył ją starannie na cztery części. Nauczył się tego od kierowców ciężarówek, którzy potrafili jechać autostradą i czytać. Artykuł o procesie był w dolnym rogu pierwszej strony. Czytając ponownie o sobie, poczuł, jak gorąco rozlewa się na jego twarzy.
Relacja naszego wysłannika Joela Bremmera.
Dziś rozpoczyna się niecodzienny proces, w którym sąd rozpatrzy sprawę funkcjonariusza policji Los Angeles. Zarzuca mu się, że nadużył władzy cztery lata temu, ponieważ zabił domniemanego wielokrotnego mordercę sięgającego – jak uznał policjant – po broń. W rzeczywistości ofiara próbowała sięgnąć po perukę.
Detektyw Harry Bosch, lat czterdzieści trzy, został pozwany przez wdowę po Normanie Churchu, pracowniku firmy lotniczej, którego zastrzelił podczas śledztwa w sprawie tak zwanego Lalkarza. Proces odbywa się w Federalnym Sądzie Okręgowym.
Przez prawie rok przed tym wydarzeniem policja poszukiwała wielokrotnego mordercy, nazwanego przez środki masowego przekazu Lalkarzem, ponieważ malował kosmetykami twarze swoich jedenastu ofiar. Sensacyjne śledztwo przyciągnęło uwagę jeszcze tym, że morderca wysyłał do Boscha i „Timesa” listy z rymowankami.
Po śmierci Churcha policja ogłosiła, że ma niebudzące wątpliwości dowody, że to właśnie on był mordercą.
Bosch został zawieszony w czynnościach służbowych, a następnie przeniesiony ze specjalnej jednostki Wydziału Rozbojów i Zabójstw Policji Los Angeles do sekcji zabójstw komendy w Hollywood. Rzecznik policji podkreślił, że Boscha ukarano za niedopełnienie rutynowych czynności, takich jak wezwanie pomocy do mieszkania w Silverlake, gdzie doszło do brzemiennej w skutki strzelaniny.
Wysocy funkcjonariusze policji twierdzili, że Church został zastrzelony „słusznie”, co w policyjnej terminologii oznacza, że Bosch miał prawo go zabić.
Ponieważ śmierć Churcha wykluczyła możliwość postawienia go przed sądem, większość dowodów zebranych w jego sprawie przez policję nigdy nie została przedstawiona publicznie. Teraz, gdy sprawa trafiła na wokandę sądu federalnego, sytuacja ta z pewnością ulegnie zmianie. Po zakończeniu trwającego od tygodnia wyboru przysięgłych najprawdopodobniej usłyszymy mowy wstępne przedstawicieli powódki i pozwanego.
Bosch musiał rozłożyć gazetę, aby czytać dalej artykuł na następnej stronie. Natychmiast rzuciło mu się w oczy jego zdjęcie. Stara fotografia nasuwała skojarzenie z fotką przestępcy z akt policyjnych. To samo zdjęcie widniało na jego policyjnej karcie identyfikacyjnej. Zdenerwowało Boscha bardziej niż treść artykułu. Nie mieli prawa naruszać w taki sposób jego dóbr osobistych.
Boscha broni prawnik z Biura Prokuratora Miejskiego, ponieważ strzelanina wydarzyła się, kiedy Bosch był na służbie. Jeżeli zapadnie wyrok na korzyść powódki, zapłaci nie Bosch, ale podatnicy z naszego miasta.
Żonę Churcha, Deborę, reprezentuje pani mecenas Honey Chandler, specjalizująca się w sprawach związanych z nadużyciem siły przez policję. W wywiadzie udzielonym nam w zeszłym tygodniu pani Chandler powiedziała, że będzie próbowała dowieść, iż Church został zastrzelony wskutek