.
a może po prostu naszła go refleksja nad bezsensem tej wojny. Nie miała do niego żalu, że próbował obwinić ją za śmierć panny Evans, to zdarzało się często i nie tylko podczas wojny. Jeszcze przed wrześniem napotykała na swojej drodze zdruzgotanych rodziców, którzy tracili swoje dzieci, zrozpaczonych małżonków czy zawiedzionych przyjaciół. A ona była niczym worek bokserski, na który padają pierwsze ciosy, jak gdyby ci, co zostali na ziemi, chcieli zrzucić na czyjeś barki ból i żal.
– Dzień dobry, Weroniko – powiedział Julian, wchodząc do kuchni. – Jak minął ci dzień?
– Był okropny – odpowiedziała z westchnieniem. – A twój?
– Nawet nie pytaj – powiedział cicho, opierając się o futrynę drzwi.
– Straciłam pacjentkę.
– Straciłem moją kobietę.
Przez chwilę milczeli, zastygli w bezruchu, spoglądając na siebie ze smutkiem. Weronika odłożyła trzymany w dłoni talerzyk na półkę kredensu, odwróciła się i podeszła powoli do Chełmickiego. Dotknęła delikatnie jego policzka, nie bardzo wiedząc, czy chodzi o śmierć, czy o rozpad związku. W tych czasach każda z tych ewentualności była tak samo prawdopodobna. Nie chciała jednak już dłużej się nad tym zastanawiać. Przez kilka godzin pragnęła uciec od świata, który chwilami przerastał jej zdolność pojmowania. Los był taki niepewny, a życie kruche. A gdyby tak zatopić się w czyichś ramionach, schronić się przed udręką egzystencji, zapomnieć o tym, co było i co czeka nazajutrz?
Wspięła się na palce i zaczęła delikatnie muskać ustami twarz Juliana. Ten poddawał się pieszczocie i czuł, jak schodzi z niego całe napięcie tego dziwnego dnia, w którym pozornie niewiele się zdarzyło, a jednak dla niego tak dużo. Zaczął oddawać pocałunki, najpierw niepewnie, jakby zastanawiając się, czy dobrze robi, a potem łapczywie i bez opamiętania.
Ta noc nie rozwiązała żadnych problemów. Nie cofnęła czasu, nie przerodziła się w wybuchające niczym gejzer uczucie. Była jedynie zapomnieniem i ucieczką od myśli i dylematów. A oboje mieli ich pod dostatkiem.
Weronika martwiła się kolejnymi rannymi, uciekinierami, którym należało pomóc, i tym, że zamiast być przy synu i leczyć jego duszę po śmierci ojca i rozłące z matką, opatruje ciała obcych ludzi.
Julianowi stała przed oczami Alicja, patrząca na niego z pogardą, twarz ojca, którego okłamał, nie myśląc o konsekwencjach, i podekscytowaną twarz „Sokoła”, gdy opowiadał o dokonaniach Alicji. A teraz poszedł do łóżka z Weroniką, nie zastanawiając się, czy przypadkiem nie rozbudzi w niej uczuć innych niżli przyjacielskie. Tak, powoli i on zrzucał maskę idealnego człowieka, którym tak łatwo jest być, gdy wszystko układa się według naszych marzeń, i tak trudno, gdy życie zmienia swój bieg, wprowadzając w ludzkie losy zakręty i zawirowania.
4. Moskwa, 1941
Operacja pod kryptonimem „Klasztor” z pozoru wyglądała jak pobożne życzenie radzieckich decydentów NKWD. Niemal każdego dnia wysyłano z różnych miejsc Europy rozpaczliwe listy do niemieckich ambasad, konsulatów i prywatnych osób. Głównie do członków znakomitych, arystokratycznych rodów. Robiono to nieco na oślep, nie wiedząc nawet, czy nie trafią na jakichś zagorzałych, aczkolwiek cichych wrogów Hitlera. Jednak rozpracowanie sympatii i antypatii wśród takich osób mogło napotkać trudności, ponieważ rzadko kiedy otwarcie krytykowano poczynania Führera.
Łyszkin, jako osoba kierująca całą operacją, uznał, że w takich przypadkach po prostu nie otrzymają żadnej odpowiedzi. Był jednak człowiekiem czynu i irytował się, gdy wciąż czekano na jakiś dobrze rokujący odzew, mogący stanowić punkt zaczepienia do dalszych poczynań.
– Mamy coś. Miecznikow przywiózł przed chwilą. To do Iriny, od Gertrud von Rinemann. Bardzo współczuje Irinie życia w tak okrutnych warunkach i obiecuje daleko idącą pomoc. – Jurij Sacharow był wyraźnie podekscytowany.
Igor wciąż miał na uszach słuchawki, próbując złapać jakiś sygnał z Brześcia. Zdjął je, przetarł zmęczone oczy i powiedział beznamiętnym głosem:
– Dajcie spokój, Jurij. To już czternasty list pełny kurtuazyjnego ubolewania nad losem ziemiaństwa i arystokracji, z którego kompletnie nic nie wynika.
– Tym razem jednak pani Rinemann dodała coś jeszcze. Jej mąż, niestety, nie zdradziła, czym konkretnie się zajmuje, jeździ na polowania z jednym z ludzi Canarisa. Przy najbliższej okazji ma przekazać kilka słów na temat naszej organizacji. A wtedy…
Łyszkin przerwał mu.
– A wtedy kolejny raz otrzymamy liścik pachnący olejkiem różanym, pełen wyrazów udawanej troski. Myślę, że nadszedł czas, aby zasugerować im, że możemy szpiegować dla nich w zamian za obietnicę pomocy przy odbudowie przedrewolucyjnej Rosji.
– I myślicie, że dadzą się na to nabrać? – zakpił Jurij.
– Nie, ale będą myśleli, że jesteśmy naiwni i myślimy życzeniowo, a w związku z tym będzie można nas wykorzystać. Na ile Irina jest zaprzyjaźniona z tą całą von coś tam? – zapytał, marszcząc czoło.
– Na tyle dobrze, że Gertrud von Rinemann postanowiła interweniować u swojego małżonka. – Sacharow roześmiał się.
– Niech korespondują dalej. Przygotujcie Irinie list, niech go przepisze, nieco zmieniając formę, aby nie było zgrzytów. Otóż ma się w nim wyżalić na jednego bliskiego kuzyna, który pracuje w sztabie głównym, może wydział kwatermistrzowski, i niegdyś był wielkim piewcą idei komunizmu. Dzisiaj jednak przejrzał na oczy, ale nie może odejść z armii, gdyż obawia się o swoje życie. Wplećcie w to informację o problemach z żywnością i wspomnieniach z dworku w Kuskowie. Oczywiście najlepiej gdyby napomknęła o rodzicach i dziadkach, i ich zasługach dla carskiej Rosji. I niech od razu Miecznikow odwiezie to kurierowi. Za chęć wstawiennictwa u tego znajomka Canarisa podziękuje lakonicznie. Musimy skierować uwagę małżonka Gertrud na tego naszego kuzyna. – Igor mówił powoli, bo zmęczenie dawało mu się mocno we znaki.
Ich radiostacje były przestarzałe i miały fatalny zasięg, ale nie mogli korzystać jedynie z kurierów, jak za średniowiecznych czasów. Dlatego Łyszkin testował nowe nadajniki, wykorzystywał nowatorskie rozwiązania i liczył, że w końcu technologicznie dogonią świetnie wyposażoną w tego typu urządzenia Rzeszę. Osobiście był zdania, że nie ma niczego złego w opłacaniu zdolnych inżynierów z Europy Zachodniej, aby techniczne nowinki mogły być wykorzystywane w Związku Radzieckim.
– A jeśli będą chcieli skaperować owego kuzyna? – zapytał Jurij. – Kto odegra tę niebezpieczną rolę?
– Ja – bąknął Łyszkin.
– Możecie zginąć, to niebezpieczna misja. Kto wtedy pokieruje „Tronem”? – zapytał nieco zaniepokojony Sacharow.
Uważał Łyszkina za inteligentnego i przebiegłego, ale nieco narwanego. Obawiał się, że będzie narażał się bardziej niż to konieczne, a wtedy cała akcja „Klasztor” weźmie w łeb.
– Oczywiście, będę musiał otrzymać zgodę dowództwa, ale nie martwcie się, jesteście już dobrze wyszkoleni i w razie mojej wpadki po prostu otrzymacie awans. – Igor pocieszał Jurija.
– Ja? Ja bym nigdy nie wpadł na takie pomysły jak wy – powiedział skromnie Sacharow, ale oczy mu rozbłysły na wieść, że byłby rekomendowany przez Łyszkina na jego następcę. Momentalnie Igor wydał mu się idealnym kandydatem na kuzyna Iriny Szeremietiew.
Kolejne tygodnie przyniosły rozczarowania działaniem niezbyt dobrego sprzętu