Ultima. L.S. Hilton
toaletowe, strój do biegania i wszystkie książki o sztuce. Z ulgą spostrzegłam, że dobrym duchom udało się oprzeć pokusie dorzucenia fragmentów Alvina.
– Miejsce ci odpowiada? Będę za drzwiami, gdy będziesz pracować.
– Nie planowałam zaczynać już dzisiaj. Trochę jestem zmęczona po tym całym straszeniu śmiercią i w ogóle.
– Miałem na myśli to, że zostanę w hotelu, póki nie skończysz.
– Cały czas? – zapytałam z niedowierzaniem. – A co z Bożym Narodzeniem? Czy Franci i dzieci nie będą za tobą tęsknić? Giovanni i Giulia wpadną w rozpacz, jeśli papa nie spędzi z nimi Gwiazdki. A praca? Co z twoimi obowiązkami służbowymi?
Dla zabicia czasu da Silva przeglądał ilustracje w biografii Soutine’a.
– Co? Och, to żaden problem. Jestem na zwolnieniu. W zeszłym tygodniu zostałem ranny na służbie. Niefortunny postrzał w nogę.
– Serio? I takie bzdury przejdą?
Spojrzał na mnie z litością.
– Ty naprawdę nic nie wiesz, co?
– A twoja żona?
– Rozumie sytuację. A co ważniejsze, nie zadaje tylu pytań co niektórzy. Zostawię cię teraz, żebyś się mogła rozgościć. Ale to zabiorę.
Sięgnął po brązową kopertę, w której znajdował się mój paszport – ten legalny, na moje prawdziwe nazwisko, czyli Judith Lauren Rashleigh – oraz dwie podróbki, które kupiłam w odstępie dwóch lat od pewnego amsterdamskiego fałszerza. Na nazwiska Elisabeth Teerlinc i Katherine Olivia Gable. Dane z drugiego paszportu to imiona mojej siostry. Matka uwielbiała hollywoodzkie klasyki.
– To naprawdę nie będzie konieczne. Gdzie miałabym twoim zdaniem pojechać?
– A dlaczego twoim zdaniem miałbym ci ufać?
– Ufasz, kiedy nie masz lepszej alternatywy.
– L’ultima spiaggia5?
– U nas się mówi: ostatnia deska ratunku.
– Zabieram to. Gdybyś chciała coś zjeść, zamów, na co masz ochotę.
– Masz fajki?
Da Silva podał mi do połowy opróżnioną paczkę.
– Dzięki. Muszę się natychmiast wykąpać.
Da Silva popatrzył na mnie dziwnie i wyszedł.
Zamknęłam za nim drzwi na klucz, odkręciłam kran przy marmurowej wannie i wlałam do parującej wody zawartość wszystkich znalezionych buteleczek z płynem do kąpieli i szamponem. Czekając, aż wanna się wypełni, zaczęłam sprawdzać dane na komputerze. Na moich rachunkach bankowych w Panamie i Szwajcarii wszystko się zgadzało, więc nadal byłam stosunkowo bogata, a w skrzynce mailowej, pomijając kilka (rozczarowująco nielicznych) zapytań od klientów zdumionych nagłym zamknięciem Gentileschi, miałam tylko cztery wiadomości. Od Steve’a, Carlotty i Dave’a, jedynych osób, które mogłabym określić mianem przyjaciół. Czwarty mail był od Pawła Jermołowa. I od niego właśnie zaczęłam..
Judith, odezwij się, proszę. Daj mi tylko znać, czy u Ciebie wszystko dobrze. Tutaj w porządku, jak ustaliliśmy.
Trochę się spóźnił z tym komunikatem. W porządku nie było w tej sytuacji najlepszym określeniem. Kiedy zapewniał mnie, że zajmie się Ivanem Kazbichem, nie przeszło mi przez myśl, że będę musiała zająć miejsce zabitego marszanda. Chociaż z drugiej strony troska Jermołowa była nawet wzruszająca. Spędziliśmy kilka dni na niezłym seksie i podziwianiu przepięknych, światowej klasy obrazów, ale nie łudziłam się, żeby to miało jakieś znaczenie. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie mam w tej kwestii wygórowanych standardów. Ogólnie rzecz biorąc, im mniej wiem o swoich kochankach, tym lepiej. Wystarczą mi ich imiona.
Wiadomość od Carlotty była jak zwykle lakoniczna: dwie emotki przedstawiające dzieci i kciuk w górę. Uśmiechnęłam się. Po upolowaniu podstarzałego, ale finansowo niezwykle wartościowego męża następnym projektem mojej przyjaciółki było zajście w ciążę, najlepiej bliźniaczą. Carlotta była doskonałym przykładem osoby, która zawsze dostaje to, czego chce – zwłaszcza jeśli marzenie sprowadza się do ślubu i zrealizowania odpowiedniego czeku. Nie zazdrościłam jej, ale cieszyłam się, że jest szczęśliwa.
Mail od Dave’a też był zwięzły.
Mam nadzieję, że wszystko okej. Mam świetne wieści o mojej książce! Nie mogę się doczekać, kiedy Ci opowiem. Skrobnij do mnie. Buźka. D.
Z jego powodu miałam wyrzuty sumienia. Kiedy pracowałam jako asystentka w londyńskim domu aukcyjnym British Pictures, Dave pełnił funkcję ochroniarza w magazynie tejże szacownej instytucji, a gdy wpadłam w kłopoty, jego wcześniejsze doświadczenie wyniesione z wojska szalenie mi się przydało. Równie cenna była jego umiejętność trzymania się z boku, w czym przypominał żonę da Silvy. Dave pomógł mi na wiele sposobów, o których nawet nie wiedział i na pewno nie chciałby wiedzieć. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, wyznał mi, że na podstawie własnych doświadczeń napisał książkę o sztuce jako formie terapii dla żołnierzy, którzy doznali traumy. Przeczytałam tę książkę prawie w całości, ale aresztowanie i porwanie przeszkodziły mi w dokończeniu lektury. Ze swoim nieśmiałym entuzjazmem i prawdziwą, pełną pasji miłością do obrazów Dave zasługiwał na coś lepszego. Z żalem przypomniałam sobie nasze rozmowy przy wysępionych fajkach – za domem aukcyjnym, na dziedzińcu, na który przywożono obrazy. Dave raczej nie pochwalałby tego, w co się teraz wplątałam.
No i wreszcie Steve. Od niego, a raczej jego najnowszej asystentki, dowiedziałam się, że jacht Steve’a, czyli Mandarynka, będzie w Nowy Rok na Wyspach Kanaryjskich. Do maila było załączone zaproszenie na rejs, lecz z żalem odmówiłam.
Nie zdziwił mnie brak maili od mojej matki. Ale ponieważ następnego dnia wypadała Wigilia Bożego Narodzenia, uznałam, że pewnie się jeszcze odezwie.
Po gorącej kąpieli, dwóch porcjach tagliatelle z krewetkami popitych wódką oraz sałatce owocowej i tiramisu powinnam poczuć się senna, ale byłam zbyt podekscytowana, by choćby pomyśleć o śnie. Zawinięta w szlafrok rozczesałam cudownie czyste włosy i wyszłam na balkon zapalić. Na tarasie znajdowało się jacuzzi, poniżej starówka ciągnęła się aż do morza, a połyskujące dekoracje świetlne wzdłuż promenady wiły się jak czułki meduzy. Siderno. Chciałam jak najszybciej zacząć pracę nad dziełem dla Raznatovicia, ale musiałam najpierw zebrać trochę informacji. Na przykład o tym, czym się zajmuje da Silva. Wzięłam z biurka hotelowy notes i ołówek, otworzyłam Facebooka i zaczęłam węszyć.
Po kilkudniowym zamknięciu poranna przebieżka, na którą wybrałam się następnego ranka, była wprost przecudowna. Wybiegłam z hotelu i ruszyłam w stronę promenady, co sto metrów zmuszając się do sprintu. Z każdym krokiem czułam, jak moje mięśnie się rozgrzewają. Chociaż nie było zimno, nie zdziwiłam się, gdy po powrocie zobaczyłam da Silvę ubranego w grubą bluzę z kapturem. Oparty na murku robił pompki, na zmianę zarzucając jedną rękę na plecy. Najwyraźniej jedną z łączących nas – to znaczy da Silvę i mnie – rzeczy było zamiłowanie do aktywności fizycznej.
– Brawo! Masz ochotę na kawę?
Inspektor zerknął na mnie spod ramienia. W stroju do biegania wyglądałam znacznie korzystniej niż w dresach i śmiem twierdzić, że nadmorskie powietrze zaróżowiło mi nieco policzki.
– Jasne – odparł, po czym się wyprostował. Kiedy weszliśmy razem do holu, recepcjonista powitał da Silvę
5