Ultima. L.S. Hilton
westchnął.
– Przyjechała teściowa. Poszły z moją panią na wyprzedaż w John Lewis.
– To… hmmm… miło. Opowiadaj o książce!
Skończyłam ją czytać w noc Bożego Narodzenia, w łóżku z butelką cirò i kanapką. Zaczynała się jak pamiętnik z czasów służby wojskowej – Dave opisał okoliczności, w których stracił nogę i zetknął się ze światem sztuki. W drugiej części pojawił się opis jego pracy z rannymi żołnierzami, zgłębiania historii sztuki oraz terapii zespołu stresu pourazowego, całość zaś kończyła się żarliwym apelem o to, by nie wycofywano historii sztuki ze szkół. Wiedziałam, że wiele z opisanych w książce historii może czytelników poruszyć, zwłaszcza że Dave pisał dobrze, prosto i bezpretensjonalnie, a jego entuzjazm bił z każdej strony.
– Jest naprawdę świetna, Dave. Przeczytałam ją z prawdziwą dumą.
– Nie wiesz jeszcze najlepszego.
Okazało się, że żona Dave’a zaproponowała, by sam opublikował książkę w Internecie, a kiedy to zrobił, ściągnięto ją tak wiele razy i zdobyła tak pochlebne komentarze, że zainteresował się nią agent literacki. Dave dostał już nawet zaliczkę od wydawcy.
– Skontaktowało się ze mną BBC. Szukają pomysłów na film dokumentalny o mojej pracy.
– Nie bądź taki skromny. To ma być film o tobie!
– No, w sumie… Ekstra, co?
– Mało powiedziane! Strasznie się cieszę. Twoja żona musi być wniebowzięta. W końcu to jej zasługa, że opublikowałeś książkę w sieci. Sam nigdy byś tego nie zrobił.
– Dzięki. A co u Ciebie? Wszystko w porządku?
Wiedziałam, co ma na myśli, i byłam wdzięczna, że nie zapytał o nic więcej.
– Tak, dobrze. Chociaż… mam jedną sprawę. Tak sobie szperam i pomyślałam, że może będziesz w stanie mi pomóc. Co wiesz o ostatnich aukcjach dzieł Gauguina?
– Cóż… Niedawno była ta głośna sprzedaż. Obraz poszedł za ponad dwieście milionów. Taki śmieszny tytuł.
– Nafea Faa Ipoipo. Tak, słyszałam o tym. Jakieś wcześniejsze aukcje? – W sieci wiarygodne informacje sięgają najdalej dziesięć lat wstecz i łatwo przeoczyć wydarzenie z czasów, zanim wszystko zaczęło pojawiać się w Internecie. Dave był najlepszym źródłem archiwalnych informacji, z jakiego mogłam korzystać podczas pobytu w Siderno.
– Okropny gnojek z tego Gauguina. Ale co by nie mówić, nie potrafił malować na pół gwizdka. Poczekaj, niech sprawdzę.
Słyszałam jak Dave odchodzi, stukając laską.
– Proszę bardzo, wyciąłem artykuł z gazety. W roku dwutysięcznym wystawiono dwie wersje tego samego obrazu. Vase des Fleurs albo Lilas. Nasz dom aukcyjny zamieścił jedną w wiosennym katalogu. Obie pochodziły od tego samego marszanda, jakiegoś oszusta z Nowego Jorku. Nasz obraz został wycofany, a tamci sprzedali swój, twierdząc, że to oryginał.
– Dwie wersje? Okej, wielkie dzięki.
– Nie ma za co, kochana. Trzymaj się.
– Ty też.
Zapukałam do drzwi warsztatu i po chwili stanął w nich Li.
– Przepraszam, zapomniałam o czymś. Błękit pruski. Będziecie potrzebowali dużo błękitu pruskiego – powiedziałam i ruszyłam do samochodu.
Da Silva uciął sobie drzemkę, więc szturchnęłam go w ramię.
– Hej, mistrzu. Zbieramy się. Trzeba złapać trochę zimowego słońca.
– Co?
– Musisz mnie chyba zabrać do Tangeru.
W hotelu kazałam swemu skwaszonemu wspólnikowi poszukać lotów, podczas gdy sama spakowałam bagaże, a potem zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po balkonie, paląc i niecierpliwie czekając na telefon od Jermołowa. Wzdrygnęłam się, gdy da Silva wysunął głowę znad balustrady sąsiedniego tarasu.
– A tak w ogóle, to po co chcesz jechać do Maroka?
– A ty nie chcesz? Dlaczego?
– Perchè è pieno di marocchini!8
– A niby kogo miałoby być pełno, ty rasistowski palancie? Tak czy inaczej, musimy się spieszyć. – Zrobiłam z palców pistolet i wycelowałam w niego. – Tik tak, zegar cyka. Raznatović nie będzie czekał wiecznie. Jeśli zabierzesz mnie do Tangeru, możliwe, że dostaniesz swój obraz za pół roku.
– Pół roku? Cazzo9.
– A, właśnie. – Wskazałam rozciągający się pod nami hotelowy ogród, w którym ponuro wietrzyła się para staruszków na wózkach. – Będę potrzebowała nowego lokum. To miejsce jest zbyt przygnębiające. I sporządziłam dla ciebie listę rzeczy, które musisz zrobić. Mówisz po francusku?
– Nie – odparł ze znużeniem da Silva.
Mafioso na moich usługach – bardzo mi się podobał ten układ.
– W takim razie w tej sprawie mi się nie przydasz. Możesz zostać w hotelu i dalej się szykować.
– Nie ma mowy. I jeśli sądzisz…
Dzwonek mojego telefonu przerwał mu w pół zdania.
– Przepraszam – szepnęłam. – Muszę odebrać.
Da Silva zniknął w swoim pokoju, trzaskając drzwiami.
– Zdrawstwuj, Pawieł, kak dieła?10
– Twój akcent niestety się nie poprawił, Judith. Ale co u ciebie? Wszystko w porządku? – Miło było usłyszeć jego głos.
– Tak, w porządku. Jestem we Włoszech. A jak ty się miewasz? Co u… Jeleny? – Jelena była żoną Jermołowa, z którą pozostawał w separacji. To ona wciągnęła mnie w całą tę aferę z Caravaggiem.
– Dobrze. Bardzo się uspokoiła. Wyjechała teraz z chłopcami na wakacje.
– Cieszę się. Jesteś we Francji?
– Tak, w sypialni.
Zamilkłam na chwilę. Przypomniałam sobie tę sypialnię i poczułam się onieśmielona. Biorąc pod uwagę to, co razem przeżyliśmy, noce wypełnione seksem, obrazami i winem, szantaż i morderstwo Baleńskiego, było to dziwne uczucie.
– Powiedziałaś, że potrzebujesz przysługi. A nawet dwóch. Powiesz mi, o co chodzi? Chociaż właściwie nie rozumiem, dlaczego miałbym ci pomóc.
– Cóż, łączyło nas przecież coś szczególnego… Poza tym gdzieś w Serbii jest kaseta z nagraniem pokazującym, jak rozwalasz Baleńskiemu głowę popielniczką.
– Mówiłaś, że ją zniszczysz!
– Żartuję. Chociaż… kto wie… Tak czy inaczej, druga przysługa wiąże się z pierwszą. Byłeś w domu Baleńskiego, prawda? Tym w Tangerze…
„Człowiek ze Stanu”, jak nazywano Baleńskiego, był kiedyś właścicielem domu w tym podejrzanym, portowym mieście, gdzie organizował słynne, podejrzane imprezy.
– Tak, kilka razy.
– Mówiłeś coś o jego wystroju. Chyba w stylu polinezyjskim, prawda? Wiem, że jeśli chodzi o sztukę,
8
9
10