Syrena. John Everson
prostu wracasz z przerwy? – zawołał szef zza stosu listów ładunkowych, gdy Evan przeszedł przez portowe „wielkie biuro”. Wielkie było trochę nieprecyzyjne – Darren wybiegł z pokoju trzy metry na trzy i pół, którego brzozowa boazeria i stosy niewypełnionych list załadunkowych sprawiły, że jego przestrzeń wyglądała na jeszcze mniejszą niż wcześniej. Ale… Darren jako jedyny miał tu biuro.
– Tak – odparł Evan, starając się, by jego głos brzmiał naturalnie. – Śniadanie.
Nie zatrzymał się, by nie dać Darrenowi szansy na skrytykowanie go za to, że nie działał według wskazówek zegara. Wśliznął się za biurko, czując się jak zrugany uczniak.
Evan, Bill, Candice i Maggie – wszyscy mieli biurka na otwartej przestrzeni, tuż za gabinetem Darrena, którą nazywali Bull pen1. W pobliżu znajdował się jeszcze niewielki pokój, w którym kapitanowie statków uzupełniali swoje listy ładunkowe i inne szczegóły, dotyczące papierów przewozowych. Do najmniej ważnych z nich należały opłaty portowe.
Żaden z pracowników Delilah Harbour Authority nie spędzał nigdy całego dnia przy biurku, ponieważ zawsze byli wzywani do pomocy w doku. Evan był złotą rączką, służył jako główny księgowy. Umiał także zarzucić kotwicę linową i rąbnąć beczkę ryb.
Maggie uniosła brew i uśmiechnęła się, szepcząc:
– Pójdziesz do kozy!
– Wiem, wiem. Muszę sobie z tym poradzić – Evan przytaknął, zanim wyznał: – Sara bardzo późno wróciła do domu… wciąganie jej nie zawsze jest łatwe, a potem nie mogłem zasnąć…
Maggie potrząsnęła dzikimi, kasztanowymi lokami, które musiała potem odgarnąć.
– Nie jestem szefem, nie musisz mi się tłumaczyć. – Uśmiechnęła się trochę smutno. – Andy powiedział, że ostatnio często przebywa w O’Flaherty. Wiesz, on też nie może spać bez swojego piwa.
– Domyślam się, że nie tonie w myślach – odparł Evan. Maggie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się zawahała. Nie miała na to łatwej odpowiedzi. Bill podniósł wzrok znad terminalu i zacisnął usta, ale choć zmarszczka przeszła mu przez czoło, nie dołączył do rozmowy.
W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza.
Rozdział czwarty
Evan patrzył, jak woda wypełnia wgłębienia pozostawione przez gołe stopy na piasku. Fale kołysały się, były stałe, przewidywalne w cichym szumie w głąb lądu i nagłym świście odwrotu, a jednocześnie nieprzewidywalne. Podczas spaceru po plaży zamoczył stopy tylko raz, a teraz jego ślady nagle migotały z powodu silnego przypływu. Każda kolejna fala była bliżej jego ścieżki.
Po kolacji przeszedł długi odcinek „Bezpiecznego portu” i usiadł na zimnym, poczerniałym głazie, który oznaczał początek Mewiego Szpica. Spojrzał w stronę migotliwych świateł Delilah. Blask jego rodzinnego miasta nieznacznie przyćmiewał światła nocnego nieba; gwiazdy były tej nocy dobrze widoczne, a plaża migotała tajemniczymi refleksami.
Evan odchylił się i spojrzał w niebo, z roztargnieniem dotykając połowy medalionu na szyi. Josh nosił drugą połowę, po tym jak sprezentował mu go na Dzień Ojca, zaledwie kilka lat wcześniej. Pokaz solidarności – noszenie dwóch połówek medalu.
Spojrzał w dół, na pustą plażę i zastanowił się, ile dni i nocy spędził z Joshem na tym piasku? Ile razy Josh próbował zwabić go do wody? Ile razy on nie chciał iść?
Josh był rybą i żył w zgodzie z tym znakiem; zawsze był w wodzie. Tak blisko, jak tylko to możliwe. To była jedyna rzecz, która różniła ojca i syna. Chociaż Evan kochał widok i zapach oceanu, był także aquafobem. Panicznie bał się wody. To była jego fobia. Szalona fobia, w przypadku kogoś, kto mieszkał w pobliżu oceanu i pracował w porcie. Ale Evan nigdy nie był w stanie wyzbyć się paraliżującego strachu. Miał to, odkąd był dzieckiem. Było to coś więcej, niż fakt, że nie umiał pływać. Podczas gdy mógł chodzić wzdłuż plaży i podziwiać jej widok, jeśli poprosiło się go o kąpiel, jego serce zaczynało bić szybciej, a pot ciekł mu z porów jak deszcz. Jego nogi stawały się wiotkie na samą sugestię wejścia do oceanu, gdzie fale mogły go ponieść. Nawet w domu jego kąpiel składała się wyłącznie z prysznica… nigdy nie wszedłby do wanny pełnej wody. Przyjaciele nigdy nie rozumieli, dlaczego odmawiał zaproszeń na ich imprezy w jacuzzi, a on nigdy by nie przyznał, że to dlatego, że bał się zanurzyć w wodzie. Przynajmniej nie mógł tego wyjaśnić jeszcze przed rokiem.
Evan przez całe życie żył z fobią, bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek, aż do dnia, w którym zmarł Josh.
Wytarł łzę z oczu i próbował pomyśleć o czymś innym. Czymś, co było dobre, co wiązało się z nim i Joshem, czymś, co nie miało nic wspólnego z wodą. Jeszcze jedna, ostatnia myśl, którą mógł się pocieszyć, zanim wprowadzi w życie swój plan. Ponieważ zdecydował przed pocałowaniem Sary na dobranoc, że to tak naprawdę pożegnalny pocałunek.
Spojrzał na miejsce w zatoce, w którym Josh poszedł pod wodę ostatni raz, i rozważył odległość od miejsca, w którym stał. W tym samym czasie szczęśliwe wspomnienia nabrały kształtu. Josh i akustyczna gitara. Zamrugał załzawionymi oczami, gdy przypomniał sobie dzień, w którym on i jego syn siedzieli sami na ganku za domem, śpiewając Daydream Believer i inne proste piosenki, z którymi Evan mógł poradzić sobie na gitarze akustycznej.
Zaczął śpiewać Forever Now, przypominając sobie jedną z jego ulubionych piosenek Psychedelic Furs. Josh wolał nowocześniejsze rzeczy, ale zawsze lubił, jak głos Richarda Butlera narastał i wkręcał się w przesterowane gitary i dzikie saksofony z lat osiemdziesiątych. Co dziwne, Evan był w stanie zarówno grać, jak i śpiewać niektóre z utworów tego zespołu, bez zbytniego zażenowania swoimi umiejętnościami muzycznymi.
Evan spojrzał teraz w nocne niebo i zaśpiewał. Piosenka z tekstem pełnym gorzkiej nadziei – chęć posiadania jednej chwili na wieczność – zadzwoniła prawdziwie w jego sercu i poczuł, jak się dusi. W tym samym czasie, używając mentalnego manewru „przynęta i zmiana”, przygotowywał nogi i własną odwagę do biegu – jak długo i daleko da radę – prosto do oceanu. Tak wiele razy myślał o tym, że utopi się w miejscu, w którym umierał Josh, iż stało się to dla niego tak normalne, jak oddychanie. Nie chciał już dłużej czekać.
Wytarł łzę z policzka i pozwolił, by piosenka i moment minęły, a rytm fal przejął noc, gdy zaczął biec po piasku. Kamikaze do oceanu. Gdyby tylko mógł dostać się wystarczająco daleko, zanim jego nogi odmówiłyby współpracy, delikatny przypływ sprawiłby, że jego robota byłaby krótka. Byłby to dla niego odpowiedni sposób na śmierć.
Tylko że teraz było coś jeszcze.
Gdy skończyła się jego walka, nocne powietrze zabarwił inny głos. Piękny, zmysłowo płynny, kobiecy głos. Evan spojrzał w dół pustej plaży, a następnie z powrotem na grupę skał, które tworzyły Mewi Szpic. Była blisko, mógł powiedzieć tylko tyle, ale nie mógł jej zobaczyć. Dźwięk, który stworzyła topił jego serce. I jego ciało. Evan zatrzymał się w biegu, niemal natychmiast po tym, jak wpadł do wody. Wrócił do głazu, na którym śpiewał. Jakby w jakimś odległym śnie poczuł, że znowu odpoczywa na wątpliwej wygody głazie, chociaż pragnął zbliżyć się i znaleźć źródło dźwięku. Zawstydziła go świadomość, że prawdopodobnie słyszała jego słabe próby śpiewania – może nawet odczuwała potrzebę śpiewu, by wymazać jego amatorski atak wokalny. Mimo swojego zażenowania musiał spotkać się z właścicielką tego głosu! Po rozkoszowaniu się pulsującą w powietrzu muzyką Evan wyrwał się z zadumy i przewędrował po skałach, przytulając się do ostrych krawędzi, tak by nie znaleźć się w wodzie. Droga do celu nie była
1
Bull pen – miejsce do rozgrzewki dla miotacza w trakcie gry w baseball (przyp. tłum.)