Ofiara Broni . Морган Райс
mocno linowej poręczy.
Dała kolejny krok. Poczuła pod palcami mroźność i zaskoczyło ją to, jak lód wgryzał się w jej ciało, jak chłód przenikał jej dłonie i wdzierał się dalej, aż do ramion. Oddychała szybko, niepewna, czy zdoła się choćby utrzymać.
Nadszedł kolejny podmuch wiatru i rozkołysał most. Chybotał się teraz z prawa na lewo i z lewa na prawo, zmuszając ją, by zacieśniła dłonie na poręczy, by znosiła ból, jaki niósł ze sobą lód. Z całych sił starała się nie stracić równowagi, gdy stopy ślizgały się jej po pokrytej lodem linie i deskach. Most przechylił się raptownie na lewo i przez chwilę była przekonana, iż ześlizgnie się na bok. Most jednakże naprostował się i zakołysał w przeciwnym kierunku.
Gwen ponownie przyklęknęła. Przeszła ledwie dziesięć stóp, a serce łomotało jej tak mocno, iż niemal nie była w stanie oddychać, i ręce zesztywniały tak bardzo, iż prawie wcale ich nie czuła.
Przymknęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze. Myślą wróciła do Thora. Przywołała w wyobraźni jego twarz, każdy jej szczegół. Skupiła się na swej miłości do niego. Swym upartym dążeniu, by go oswobodzić. Bez względu na to, co będzie musiała uczynić.
Bez względu na to, co będzie musiała uczynić.
Gwendolyn otworzyła oczy i zmusiła się, by postąpić kilka kroków naprzód, trzymając się kurczowo poręczy. Tym razem, nie zważając na nic, nie zamierzała się zatrzymać. Wiatr i śnieg mogły pchnąć ją w otchłań Kanionu. Nie dbała już o to. Nie chodziło już o nią – chodziło o miłość jej życia. Dla Thora była w stanie porwać się na wszystko.
Gwendolyn poczuła, jak most się kołysze i spojrzawszy przez ramię, ujrzała, iż podążają za nią Steffen, Aberthol, Alistair i Krohn. Krohnowi ślizgały się łapy, lecz wyprzedzał pozostałych, aż znalazł się przy nodze Gwendolyn.
– Nie wiem, czy zdołam przejść – wykrzyknął Aberthol pełnym napięcia głosem po postawieniu kilku niepewnych kroków.
Słabowity starzec zatrzymał się, zacisnąwszy trzęsące się ręce na linie, ledwie będąc w stanie się utrzymać.
– Zdołasz – rzekła Alistair, podchodząc do niego i oplatając go w pasie jedną ręką. – Jestem tuż za tobą. Nie lękaj się.
Ruszyli naprzód, krok po kroku pokonując coraz dalszą odległość. Alistair pomagała Abertholowi.
Gwen po raz kolejny nie potrafiła się nadziwić sile Alistair w obliczu przeciwności losu, jej spokojnej naturze, odwadze. Emanowała z niej także moc, której Gwendolyn nie pojmowała. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego czuła się jej tak bliska, lecz w krótkim czasie, od kiedy się znały, Alistair stała się dla niej jak siostra. Czerpała siłę z jej obecności. Oraz obecności Steffena.
Wicher ustał, ofiarowując chwilę ciszy, i zdwoili tempo. Niebawem minęli połowę mostu i poruszali się teraz szybciej. Gwen nawykała z wolna do śliskich desek. Druga strona Kanionu ukazała się ich oczom, ledwie pięćdziesiąt jardów przed nimi, i serce Gwendolyn wezbrało optymizmem. Może jednak im się uda.
Wicher dmuchnął po raz kolejny, tym razem silniej niż uprzednio – tak silnie, iż Gwen zmuszona była paść na kolana i obojgiem rąk schwycić się liny. Trzymała się z całych sił, gdy most nieomal obrócił się bokiem, po czym przechylił się równie gwałtownie w drugą stronę. Poczuła, jak deska pod jej stopą ustępuje i krzyknęła, gdy jej noga wpadła w otwór, gdzie utknęła aż po udo. Szarpała się, lecz nie potrafiła wydostać.
Gwendolyn odwróciła się i ujrzała, jak lina wyślizguje się z rąk Aberthola, a on puszcza Alistair i poczyna ześlizgiwać się z mostu. Alistair zareagowała natychmiast, wyciągając rękę i chwytając jego dłoń na ułamek sekundy przed tym, nim ześlizgnął się z krawędzi.
Alistair pochylała się nad krawędzią, trzymając kołyszącego się pod nią Aberthola. Nic nie oddzielało go od dna Kanionu. Alistair naprężyła mięśnie i Gwen modliła się, by lina nie ustąpiła. Czuła się bezsilna, utknąwszy między dwiema deskami. Jej serce biło jak oszalałe, gdy próbowała się wydostać.
Most kołysał się gwałtownie, a wraz z nim Alistair i Aberthol.
– Puść mnie! – krzyknął Aberthol. – Ocal siebie!
Laska Aberthola wysunęła się z jego dłoni i spadła, obracając się w powietrzu, w otchłań Kanionu. Teraz pozostał mu jedynie kostur przytroczony do pleców.
– Wszystko będzie dobrze – rzekła Alistair ze spokojem.
Gwen zdumiały jej opanowanie i pewność.
– Spójrz mi w oczy – rzekła Alistair zdecydowanym głosem.
– Co takiego? – krzyknął Aberthol, usiłując przekrzyczeć wiatr.
– Spójrz mi w oczy – rozkazała Alistair, a w jej głosie rozbrzmiało jeszcze więcej siły.
W jej tonie było coś, co skłaniało ludzi, by usłuchali, i Aberthol podniósł na nią wzrok. Utkwił spojrzenie w jej oczach, a wtedy Gwendolyn ujrzała, iż z oczu Alistair promieniuje w kierunku Aberthola delikatne światło. Z niedowierzaniem przyglądała się, jak otula ono Aberthola, a Alistair odchyla się w tył i jednym ruchem wciąga go z powrotem na most.
Oszołomiony Aberthol leżał, dysząc ciężko. Obrzucił Alistair zdumionym spojrzeniem, po czym natychmiast odwrócił się i obojgiem rąk schwycił kurczowo linową poręcz, nim nadszedł kolejny podmuch wiatru.
– Pani! – krzyknął Steffen.
Przyklęknął przy niej, złapał ją pod ramiona i pociągnął z całej siły.
Gwen poczęła z wolna wydostawać się spomiędzy desek, lecz gdy była już bliska uwolnieniu się, wyślizgnęła się z chwytu jego skostniałych rąk i wpadła na powrót tam, gdzie wcześniej utknęła, zapadając tym razem jeszcze głębiej. Nagle kolejna deska pod nią pękła i Gwen krzyknęła, czując, jak zaczyna się osuwać.
Wyciągnęła ręce i schwyciła się jedną dłonią liny, a drugą – ręki Steffena. Miała wrażenie, iż wyrwano jej ramiona ze stawów, gdy zawisła w powietrzu. Steffen także zwisał, przechylając się przez krawędź. Nogi oplótł za sobą, ryzykując swe życie, by zapobiec jej upadkowi. W górze utrzymywały ich tylko pękające liny.
Rozległo się warczenie i Krohn rzucił się naprzód. Zatopił kły w futrze okrycia Gwen i ciągnął z całych sił, warcząc i skomląc.
Powoli, cal za calem, wyciągnęli Gwen, aż dosięgła desek mostu. Podciągnęła się i legła twarzą w dół, wyczerpana, dysząc ciężko.
Krohn lizał ją po twarzy raz za razem, a ona chwytała powietrze, niezwykle wdzięczna jemu i Steffenowi, który leżał teraz obok niej. Niewymownie radowało ją to, iż żyje, iż uniknęła tak potwornej śmierci.
Wtem nagle uszu Gwen dobiegł trzask i poczuła, jak cały most się trzęsie. Krew ścięła się jej w żyłach, gdy obejrzała się i ujrzała, że jedna z lin mocujących most do Kanionu pękła.
Most zachybotał się i Gwen ujrzała z przerażeniem, jak druga, wisząc na włosku, także pęka.
Z ich gardeł dobył się krzyk, gdy nagle jedna strona mostu odłączyła się od ściany Kanionu; most zakołysał nimi tak szybko, iż Gwen ledwie była w stanie oddychać, gdy z prędkością światła zbliżali się ku drugiej ścianie Kanionu.
Gwen podniosła wzrok i ujrzała niewyraźnie zbliżającą się kamienną ścianę. Wiedziała, że w ciągu kilku chwil zabije ich siła uderzenia, zmiażdży ich ciała, a cokolwiek po nich pozostanie, poszybuje ku otchłaniom ziemi.
– Skało, ustąp! NAKAZUJĘ CI! – rozległ się głos wypełniony pradawną,