Morze Tarcz . Морган Райс
głęboko, czuł że został pochwycony w emocjonalne sidła, ledwie wiedząc co odpowiedzieć. Szli tak przez chwilę, Reece zbierał swoje myśli, aż w końcu był w stanie odpowiedzieć.
– Tak, – odrzekł – nie mogę skłamać, że jest inaczej.
Reece zatrzymał się i po raz pierwszy chwycił Starę za rękę.
Ona również przystanęła i zwróciła się w jego stronę.
– Ale ciebie również kocham – dodał.
Widział, że jej oczy napełniają się nadzieją.
– Czy może mnie kochasz bardziej? – spytała delikatne, z nadzieją w głosie.
Reece myślał ciężko.
– Kochałem cię przez całe swoje życie – odrzekł w końcu. – Byłaś obliczem jedynej miłości, jaką kiedykolwiek znałem. Jesteś ucieleśnieniem tego, co znaczy dla mnie miłość. Kocham Selese. Jednak z tobą… jesteś niczym część mnie. Niczym część mnie samego. Niczym coś, bez czego nie mogę istnieć.
Stara uśmiechnęła się. Wzięła go za rękę, szli dalej obok siebie. Stara zakołysała nimi delikatnie, uśmiechając się przy tym.
– Nawet nie wiesz ile nocy spędziłam tęskniąc za tobą – wyznała patrząc w dal. – Moje słowa rodziły się na tak wielu skrzydłach sokołów – jedynie po to, by mój ojciec mógł je zniszczyć. Po rozłamie, nie mogłam do ciebie dotrzeć. Próbowałam nawet, raz czy dwa, wymknąć się na statek płynący na kontynent – zostałam jednak schwytana.
Reece był poruszony do głębi, słuchając tego wszystkiego. Nie miał o tym pojęcia. Zawsze zastanawiał się co Stara czuła do niego po rozłamie. Słysząc to, co mówiła, poczuł się do niej przywiązany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz miał pewność, że nie tylko on czuł się w ten sposób. Nie czuł już, że jest tak bardzo szalony. To, czego oboje doświadczyli, było prawdziwe.
– Nigdy nie przestałem o tobie myśleć – odpowiedział Reece.
W końcu dotarli na sam szczyt góry, zatrzymali się i stali obok siebie, wspólnie spoglądając na Wyspy Górne. Mieli stąd doskonały widok, na wyspy przytwierdzone do oceanu i unoszącą się nad nimi mgłę, na rozbijające się u dołu fale oraz setki statków Gwendolyn, które cumowały wzdłuż skalistego wybrzeża.
Stali tam w milczeniu przez bardzo długi czas, trzymając się za ręce, rozkoszując się chwilą. Rozkoszując się byciem razem. Nareszcie. Po wszystkich tych latach, wszystkich ludzkich staraniach i życiowych momentach, które usiłowały ich rozdzielić.
– Nareszcie jesteśmy razem – jednak, co ironiczne, to właśnie teraz jesteś najbardziej zobowiązany. Zbliża się dzień twojego ślubu. Zdaje się, że zawsze pojawia się przeznaczenie, które wdziera się pomiędzy nas dwoje.
– Ale jestem tu teraz – odpowiedział Reece. – Może jednak przeznaczenie stara się przekazać nam coś innego?
Mocno ścisnęła jego dłoń, a Reece odpowiedział tym samym. Kiedy się rozglądali, serce Reece’a łomotało jak szalone – nigdy w swoim życiu nie czuł się tak skołowany. Czy właśnie tak miało być? Czy właśnie tutaj miał natknąć się na Starę? Czy miał zobaczyć ją przed swoim ślubem, po to by uchronić się przed popełnieniem błędu, wychodząc za kogoś innego? Czy przeznaczenie, po tych wszystkich latach, próbowało jednak ich połączyć?
Reece nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie było. Czuł, że wpadł na nią za sprawą pewnego zrządzenia losu. Być może była to jego ostatnia szansa, jaką dostał przed ślubem.
– Co los złączył, tego człowiek nie rozdzieli – powiedziała Stara.
Jej słowa przeniknęły Reece’a. Stara patrzyła w jego oczy w hipnotyzujący sposób.
– Tak wiele zdarzeń w naszym życiu miało nas trzymać od siebie z daleka – rzekła Stara – Nasze rody. Nasze ojczyzny. Ocean. Czas… Teraz nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Tyle lat minęło, a nasza miłość wciąż pozostaje silna. Czy to zbieg okoliczności, że spotkałeś mnie właśnie teraz, przed swoim ślubem? Los stara się nam coś przekazać. Jeszcze nie jest za późno.
Reece popatrzył na nią, a serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Odwzajemniła jego spojrzenie. W jej przezroczystych oczach odbijały się: niebo i ocean. W tych samych oczach skrywała się cała miłość do niego. Czuł się niepewnie jak nigdy w życiu. Czuł, że jest niezdolny do racjonalnego myślenia.
– Chyba powinienem odwołać ślub – powiedział.
– Nie ja będę o tym decydować – odpowiedziała. – Sam powinieneś zajrzeć głęboko w swoje serce.
– W chwili obecnej – powiedział – moje serce podpowiada mi, że to ty jesteś moją jedyną miłością. Jesteś osobą, którą zawsze kochałem.
Spojrzała na niego żarliwie.
– Nigdy nie kochałam nikogo innego – powiedziała.
Reece nie był w stanie nic na to poradzić. Nachylił się, a ich usta się spotkały. Poczuł, że świat zatrząsnął się wokół niego. Kiedy odwzajemniła jego pocałunek, zrozumiał, że miłość całkowicie go pochłonęła.
Trwali w tym pocałunku tak długo, że w końcu nie byli w stanie oddychać. Reece pojął, że pomimo tego, że wszystko w nim próbowało się temu sprzeciwić, nigdy nie mógłby poślubić kogoś innego niż Stara.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gwendolyn stała na złotym moście. Ściskała jego poręcze i patrzyła w dół na płynącą wartko rzekę. Kaskady wrzały ze złości, wzbijając się coraz wyżej. Nawet tutaj mogła poczuć orzeźwiającą mgiełkę potoku.
– Gwendolyn, kochana.
Odwróciła się i zobaczyła Thorgrina stojącego daleko na brzegu, oddalonego może o dwadzieścia stóp, uśmiechniętego, wyciągającego do niej rękę.
– Chodź do mnie – błagał. – Przejdź przez rzekę.
Ucieszona, że go zobaczyła, Gwen zaczęła iść w jego kierunku – wtem inny głos powstrzymał ją przed powzięciem kolejnych kroków.
– Matko – usłyszała delikatny głos.
Obróciła się i ujrzała chłopca na przeciwległym brzegu. Miał może dziesięć lat, był wysoki, dumny. Miał szerokie ramiona, szlachetny podbródek, silną szczękę i błyszczące, szare oczy. Jak jego ojciec. Był odziany w przepiękną błyszczącą zbroję, wykonaną z materiału, którego nie potrafiła rozpoznać. Broń wisiała mu u pasa. Nawet stąd mogła poczuć jego moc. Moc, która była nie do pokonania.
– Matko, potrzebuję cię – powiedział.
Chłopiec wyciągnął dłoń, a Gwen udała się w jego kierunku.
Zatrzymała się, spoglądała to na Thora, to na swego syna – każdy z nich wyciągał do niej dłoń. Była zdezorientowana. Nie miała pojęcia, w którą stronę pójść.
Kiedy tak stała, most nagle się pod nią zawalił.
Gwendolyn wrzasnęła, czując jak opada w stronę płynącej w dole rzeki.
Wpadła do lodowatej wody, a szalejące wody miotały nią wte i wewte. Wynurzała się, aby zażyć powietrza. Oglądała się za swoim synem i mężem, którzy stali na przeciwległych brzegach wyciągając do niej ręce. Obaj jej potrzebowali.
– Thorgrinie! – krzyknęła.
A po chwili:
– Synu!
Gwen, wrzeszcząc, starała się sięgnąć ich obu – szybko jednak poczuła,