Marsz Władców . Морган Райс
dopasowuje się idealnie do jego głowy, jak metal otula jego skronie. Spojrzał ze zdziwieniem na Argona.
– Teraz ty jesteś królem – oświadczył druid.
Chłopiec przymknął powieki, a kiedy je otworzył zobaczył przed sobą wszystkich członków legionu, Srebrnej Gwardii, setki mężczyzn i chłopców cisnących się w komnacie, wszystkich zwróconych twarzą do niego. Uklękli naraz i pochylili się przed nim nisko. Ich twarze sięgały niemal podłogi.
– Nasz panie – odezwali się chórem.
Thor poderwał się nagle ze snu. Usiadł wyprostowany i rozejrzał się dokoła, oddychając ciężko. Otaczał go mrok i wilgotne powietrze. Zdał sobie sprawę, że siedzi na kamiennej podłodze, plecami oparty o mur. Zmrużył wzrok i dostrzegł w oddali kraty, a za nimi migocące światło pochodni. Wówczas przypomniało mu się wszystko: te lochy i jak został do nich zaciągnięty przez straże po uczcie.
Przypomniał sobie, jak strażnik zdzielił go po twarzy. Musiał wówczas stracić przytomność. Nie miał pojęcia na jak długo. Wyprostował się, a jego oddech zrobił się jeszcze cięższy. Spróbował otrząsnąć się z tego, o czym właśnie śnił. To było okropne, ale też tak bardzo realne. Modlił się w duchu, żeby tylko nie okazało się prawdziwe. Że król nie umarł. Wizerunek zmarłego władcy nieustępliwie katował jego myśli. Czy rzeczywiście zobaczył prawdę? Czy to tylko jego wyobraźnia płatała figle?
Poczuł jak ktoś kopnął jego stopę i zobaczył stojącą nad sobą osobę.
– Najwyższy czas, żebyś się obudził – usłyszał czyjś głos. – Czekam już godzinami.
W panującym tu przytłumionym świetle Thor dostrzegł zarysy twarzy chłopca, mniej więcej w tym samym wieku co on. Był szczupły i niski. Miał zapadłe policzki i ospowatą skórę, a jednak z jego zielonych oczu wyzierała uprzejmość i inteligencja.
– Jestem Merek – powiedział. – Twój więzienny towarzysz. Za co siedzisz?
Thor wyprostował się próbując zebrać myśli. Oparł się o mur, przeczesał włosy palcami i spróbował przypomnieć sobie cokolwiek, poskładać wydarzenia w całość.
– Mówią, że próbowałeś zabić króla.
– Bo tak było i jeśli kiedykolwiek wyjdzie zza tych krat, to rozerwiemy go na strzępy – ktoś warknął.
Rozległ się brzęk cynowych kubków uderzanych o metalowe kraty. Thor dostrzegł korytarz w całości wypełniony celami, a w nich więźniów – groteskowe postacie przeciskające swe twarze przez kraty. W migoczącym świetle pochodni chłopiec dostrzegł, jak spoglądali na niego szyderczo. Większość z nich była nieogolona, brakowało im zębów, a co niektórzy wyglądali tak, jakby spędzili tu już wiele lat. Był to okropny widok i Thor zmusił się, aby odwrócić wzrok. Czy rzeczywiście był tu teraz? Czy utknął z tymi wszystkimi ludźmi tutaj na wieki?
– Nie przejmuj się nimi – powiedział Merek. – W tej celi jesteśmy tylko ty i ja. Nie wejdą tu. Mi zaś nie mogłoby bardziej zależeć na tym, żebyś otruł króla. Sam chętnie bym to zrobił.
– Nie otrułem króla – oburzył się Thor. – Nikogo nie otrułem. Próbowałem go uratować. Jedynie wytrąciłem mu kielich z rąk.
– A skąd wiedziałeś, że wino było zatrute? – krzyknął ktoś z celi znajdującej się głębiej w korytarzu. – Czary jakieś pewnie?
Zewsząd, z każdej strony korytarza, dał się słyszeć cyniczny śmiech współwięźniów.
– Jasnowidz się trafił! – zakpił któryś z nich wywołując kolejną salwę śmiechu.
– Nie, to był zwyczajnie szczęśliwy traf! – ryknął ktoś jeszcze – ku uciesze pozostałych.
Thor spojrzał na nich spode łba mając im za złe te oskarżenia. Chciał wszystko wyjaśnić, ale wiedział, że to tylko strata czasu. Poza tym nie musiał bronić się przed tymi rzezimieszkami.
Merek zlustrował Thora wzrokiem pozbawionym sceptycyzmu. Popatrzył na niego zamyślony.
– Wierzę ci – odparł po cichu.
– Naprawdę? – spytał Thor.
Merek potrzasnął jedynie ramionami.
– Jakby nie patrzeć, jeśli zamierzałbyś otruć króla, czy naprawdę byłbyś na tyle głupi, żeby mu o tym powiedzieć?
Po czym odwrócił się i odszedł kilka kroków dalej, usiadł pod ścianą naprzeciw Thora.
Teraz to Thor poczuł zainteresowanie.
– A za co ty tutaj jesteś? – zapytał.
– Jestem złodziejem – odparł Merek nieco zbyt dumnie.
Thora zbiły te słowa z tropu. Nigdy nie przebywał w towarzystwie złodzieja, takiego prawdziwego złodzieja. Jemu samemu nigdy nie przyszło na myśl, aby coś ukraść. Dziwiło go, że inni ludzie byli skłonni to robić.
– Dlaczego to robisz? – zapytał Thor.
Merek wzruszył ramionami.
–Moja rodzina nie ma nic do jedzenia, a przecież muszą coś jeść. Nie mam żadnego wykształcenia ani też jakiejś konkretnej umiejętności. Złodziejski fach to wszystko, co znam. Nic większego, głównie jedzenie. Cokolwiek, co pomoże im przetrwać. Przez wiele lat uchodziło mi to na sucho. Złapali mnie raz. Teraz jestem tu już trzeci raz. Trzeci jest najgorszy.
– Dlaczego? – spytał Thor.
Przez chwilę Merek był cicho, potem potrząsnął powoli głową. Thor widział, jak oczy chłopca napełniają się łzami.
– Królewskie prawo jest surowe. Nie ma wyjątków. Trzecie wykroczenie i odcinają ci dłoń.
Thora przepełniło przerażenie. Spojrzał na ręce Mereka; obydwie były na swoim miejscu.
– Jeszcze po mnie nie przyszli – powiedział Merek. – Ale przyjdą.
Thor poczuł się okropnie. Merek odwrócił wzrok jakby się czegoś wstydził. Thor zrobił to samo nie chcąc o tym myśleć.
Thor oparł głowę o swe ręce. Próbował nie zwracać uwagi na pulsujący w nich ból i uporządkować swe myśli. Ostatnie dni minęły w zawrotnym tempie: tyle rzeczy wydarzyło się tak szybko. Z jednej strony miał poczucie, że odniósł sukces, uznanie: zobaczył przyszłość, przewidział próbę otrucia MacGila i ocalił go od śmierci. Być może jednak można zmienić czyjś los, nagiąć czyjeś przeznaczenie. Czuł dumę: uratował swego króla.
Z drugiej strony był teraz tu, w lochach i nie mógł oczyścić swego imienia. Wszystkie jego nadzieje i marzenia legły w gruzach. Jakiekolwiek szanse na jego pobyt w legionie uleciały z wiatrem. Teraz będzie miał szczęście, jeśli nie spędzi tutaj reszty swych dni. Bolała go świadomość, że MacGil, który przyjął go jak ojciec, jedyny prawdziwy ojciec, jakiego Thor miał, myślał, że chłopiec próbował go naprawdę zabić. Bolało go to, iż Reece, jego najlepszy przyjaciel, mógł uwierzyć, że Thor próbował zabić jego ojca. Lub jeszcze coś gorszego – Gwendolyn. Pomyślał o ich ostatnim spotkaniu – o tym, jak pomyślała, że odwiedza burdele i poczuł, jakby wszystko, co w jego życiu było dobre, zostało mu nagle odebrane. Zastanawiał się, dlaczego to właśnie jemu te wszystkie rzeczy się przytrafiają. Chciał przecież jedynie czynić dobro.
Nie wiedział, co się z nim teraz stanie. Nie dbał o to. Chciał tylko oczyścić swe imię. Chciał, żeby ludzie zrozumieli, że nie próbował zaszkodzić królowi; że jego moce były prawdziwe, że naprawdę mógł zobaczyć przyszłość. Nie wiedział, co teraz się z nim stanie, ale jedno było pewne: musiał się stąd wydostać. W jakikolwiek sposób.
Zanim skończył o tym