Marsz Władców . Морган Райс
ciebie… przyjąłem cię do mojej rodziny nie bez powodu. Czy wiesz o czym mówię?
Thor potrząsnął głową przecząco, chcąc rozpaczliwie poznać tę przyczynę.
– Nie wiesz, dlaczego chciałem, abyś tu był, właśnie ty, w moich ostatnich chwilach?
– Wybacz mi, mój panie – odparł Thor kręcąc głową. – Naprawdę nie wiem.
MacGil uśmiechnął się słabo, a jego oczy zaczęły się zamykać.
– Daleko stąd leży rozległa kraina. Dalej niż Wilds. Dalej nawet niż ziemie smoków. To kraina należąca do druidów. Z niej pochodzi twoja matka. Tam musisz się udać po wszelkie odpowiedzi.
Oczy MacGila otworzyły się szeroko i spojrzały na Thora z mocą, której chłopiec nie rozumiał.
– Losy naszego królestwa od tego zależą – dodał król. – Nie jesteś jak oni wszyscy. Jesteś wyjątkowy. Dopóki nie zrozumiesz, kim jesteś, nasze królestwo nie zazna spokoju.
Zamknął oczy, a jego oddech stał się płytki. Każdy wydech poprzedzał gwałtowny wdech. Jego uścisk na ręce Thora zelżał powoli. Chłopiec poczuł jak łzy wypełniają mu oczy. Jego umysł przetwarzał jak oszalały każde słowo, które wypowiedział do niego król. Próbował znaleźć w tym wszystkim sens. Nie mógł jednak się skupić. Czy dobrze wszystko usłyszał?
MacGil zaczął mówić coś szeptem, ale tak cichym, że Thor nie mógł rozróżnić poszczególnych słów. Nachylił się nisko i przyłożył ucho do ust króla.
Król uniósł głowę ostatni raz, ostatnim wysiłkiem wydobył z siebie słowa:
– Pomścij mnie.
Nagle znieruchomiał. Przez chwilę leżał tak jeszcze, po czym jego głowa opadła na bok, a jego oczy otworzyły się szeroko, zastygłe w bezruchu.
Martwe.
– NIE! – jęknął Thor.
Jego krzyk zawodu musiał być na tyle donośny, że zaalarmował straże, gdyż chwilę potem Thor usłyszał, jak drzwi otwarły się za nim z impetem i do komnaty wpadły dziesiątki ludzi. Gdzieś w zakamarkach świadomości docierał do niego cały ten rwetes. Słyszał niewyraźne bicie dzwonów, raz po raz. Ich łoskot dudnił mu w głowie, zlewając się w jeden rytm z pulsowaniem krwi w skroniach. Wszystko stało się jedną wielką plamą, gdy chwilę później komnata zaczęła wirować bez opamiętania.
Thor zasłabł. Opadł na kamienną posadzkę omdlały.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gareth poczuł na twarzy podmuch powietrza i podniósł wzrok, zamrugał oczyma, aby powstrzymać cisnące się do oczu łzy i spojrzał na blade światło wstającego właśnie pierwszego słońca. Dzień dopiero się zaczynał, a mimo to w tym tak odległym miejscu, na skraju klifów Kolviana, zgromadziły się setki ludzi, krewnych rodziny królewskiej, przyjaciół i wiernych poddanych mających nadzieję, że uda im się wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. Za nimi zaś, powstrzymywane przez armię, cisnęły się tłumy pospólstwa, tysiące ludzi chętnych obejrzeć tą ostatnią posługę. Smutek na ich twarzach był jak najbardziej szczery. Jego ojciec był uwielbiany. Tego był pewien.
Gareth stał z resztą najbliższej rodziny czuwającej w półkolu przy ciele ojca, które ułożone na deskach umocowanych do lin miało za chwilę zniknąć w znajdującym się pod nim otworze w ziemi. Argon przystanął przed tłumem, ubrany w szkarłatne szaty, które zakładał tylko z okazji pogrzebu. Spoglądał na króla z nieprzeniknionym wyrazem na twarzy, którą częściowo zakrywał kaptur. Gareth usiłował rozpaczliwie rozszyfrować tą twarz, zorientować się, co wie Argon. Czy wie, że Gareth zabił swego ojca? A jeśli tak, czy powie wszystkim – czy raczej pozwoli, by przeznaczenie zdecydowało, co dalej?
Na jego nieszczęście, Thor, ten nieznośny chłopak, został oczyszczony z zarzutów; najwyraźniej nie mógł wbić sztylet w króla, będąc jednocześnie zamknięty w lochach. Nie wspominając już o tym, że to jego ojciec, sam król oznajmił wszystkim, że Thor jest niewinny. Dla Garetha oznaczało to złe wieści. Już zorganizowano zebranie rady, aby zbadać tą sprawę, sprawdzić każdy szczegół związany z zabójstwem króla. Serce Garetha waliło mocno, kiedy tak stał z rodziną i przypatrywał się zmarłemu, którego ciało miało za chwilę spocząć w grobie; chciał zapaść się pod ziemię razem z nim.
Dotarcie po śladach do Firtha było tylko kwestią czasu – a kiedy już to się stanie, Gareth pogrąży się razem z nim. Musiał działać szybko, musiał odwrócić uwagę, przypisać winę komuś innemu. Zastanawiał się, czy stojące przy nim osoby podejrzewały go o to morderstwo. Równie dobrze mógł popaść w paranoję. Rozejrzał się dokoła po ich twarzach, ale żadna nie była zwrócona w jego kierunku. Widział swoich braci, Reece’a, Godfreya i Kendricka; swoją siostrę Gwendolyn; i matkę, której twarz spowijał smutek. Wyglądała jak w transie. Od śmierci jego ojca stała się zupełnie inną osobą, ledwie się odzywała. Słyszał, iż na wieść o śmierci króla coś w niej pękło, doznała czegoś w rodzaju paraliżu. Połowa jej twarzy zastygła w bezruchu. Kiedy otwierała buzię, żeby coś powiedzieć, jej słowa wydobywały się nazbyt powoli.
Przyjrzał się twarzom członków królewskiej rady stojących tuż za królową. Naczelny generał Brom i dowódca legionu Kolk stali na przedzie, a za nimi niezliczone rzesze królewskich doradców. Wszyscy z udawanym smutkiem na twarzy. Ale Gareth wiedział dobrze, że wszyscy ci ludzie, wszyscy członkowie rady, doradcy i generałowie oraz wszyscy możnowładcy i cała arystokracja zebrana za nimi, nie przejmowali się zbytnio tym wydarzeniem. Z ich twarzy wyzierały ambicje. Pożądali władzy. Gareth czuł, że przyglądając się królowi, zastanawiali się, komu z nich uda się teraz przywłaszczyć tron.
Ta sama myśl kołatała się w głowie Garetha. Co ich teraz czeka, co wydarzy się w następstwie tak chaotycznego zabójstwa? Gdyby to był prosty, zwykły zamach, a winę przypisano komuś innemu, wówczas plan Garetha byłby idealny – to on odziedziczyłby tron. Wszak to on był pierworodnym, prawowitym synem. Jego ojciec oddał tron Gwendolyn, ale nikogo oprócz rodzeństwa nie było na tym spotkaniu i królewskie życzenie nie zostało nigdy usankcjonowane. Gareth znał radę. Wiedział, jak poważnie traktowała przepisy prawa. Bez ratyfikacji jego siostra nie mogła objąć rządów.
Wszystko więc znów sprowadzało się do niego. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z literą prawa – a Gareth był zdeterminowany zrobić wszystko, aby tak się właśnie stało – wówczas tron będzie musiał wpaść w jego ręce. Tak stanowiło prawo.
Jego rodzeństwo będzie z nim walczyć; nie miał co do tego wątpliwości. Przypomną sobie spotkanie z ojcem i prawdopodobnie będą się domagać, aby to Gwendolyn objęła rządy. Kendrick nie spróbuje przejąć władzy – ma zbyt czyste serce. Godfrey jest apatyczny. Reece za młody. To Gwendolyn była dla niego jedynym realnym zagrożeniem. Ale Gareth był dobrej myśli. Nie sądził, aby rada była gotowa zaakceptować kobietę – co dopiero nastolatkę – jako władcę Kręgu. A bez ratyfikacji królewskiego wyboru rada miała świetną wymówkę, aby nie wziąć Gwen pod uwagę.
Jedynym zagrożeniem, jakie podsuwał mu jego umysł, był zatem Kendrick. Wszak to on, Gareth, był tym, znienawidzonym przez ogół, zaś Kendricka uwielbiało zarówno pospólstwo, jak i żołnierze. W tych okolicznościach zawsze istniała jakaś szansa, że rada przekaże tron Kendrickowi. Im szybciej Garethowi uda się objąć władzę, tym szybciej z niej skorzysta i wyeliminuje Kendricka.
Nagle poczuł szarpnięcie. Spojrzał w dół i zauważył, że to zasupłana lina wpija mu się w dłoń. Zorientował się, iż zaczęli opuszczać trumnę ojca do grobu. Rozejrzał się. Pozostałe rodzeństwo trzymało liny podobnie jak on i popuszczało je z wolna. Trumna po stronie Garetha przechyliła się gdyż za późno zaczął