Zaręczona . Морган Райс
wprost na niego, szeroko otwartymi oczyma. On zaś pojął z szokiem, że go nie poznaje.
– Kim jesteś? – zapytała.
Spochmurniał. Czy to możliwe? Czy podróż zatarła jej pamięć? Czy naprawdę o nim zapomniała?
– Caitlin – powiedział zachęcająco – to ja, Caleb.
Uśmiechnął się, mając nadzieję, że dzięki temu Caitlin łatwiej go sobie przypomni.
Ale nie odwzajemniła uśmiechu. Tylko wpatrzyła się w niego pustym wzrokiem, mrugając kilkakrotnie powiekami.
– Przykro mi – powiedziała w końcu. – Ale nie mam pojęcia, kim jesteś.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sama obudził ptasi wrzask. Otworzył oczy i zobaczył wysoko nad swoją głową kilkanaście dużych, czarnych ptaków kołujących w powietrzu. Musiało ich być z tuzin. Krążyły coraz niżej i niżej, na pozór wprost nad nim, jakby go obserwowały. Jakby czekały.
Zdał sobie nagle sprawę, że sądziły, iż był martwy i tylko czekały na okazję, by runąć na niego i go zadziobać.
Skoczył na równe nogi, a ptaki odleciały nagle, jakby przerażone, że zmarły zdołał wrócić do życia.
Rozejrzał się, próbując zorientować w swoim położeniu. Był na polu, pośród rozległych wzgórz. Jak daleko okiem sięgnął, widział same wzgórza pokryte trawą i osobliwymi krzewami. Panowała idealna temperatura, a na niebie nie było ani jednej chmury. Krajobraz był malowniczy, pozbawiony jakichkolwiek zabudowań. Wyglądało na to, że trafił w środek kompletnego odludzia.
Starał się zorientować, gdzie był, który to rok i jak trafił w to miejsce. Rozpaczliwie starał się cokolwiek sobie przypomnieć. Co się stało, zanim cofnął się w czasie?
Powoli wszystko do niego wróciło. Był w Notre Dame, w Paryżu, w roku tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym. Odpierał atak Kyle’a, Kendry, Sergeia i ich ludzi, starając się ich powstrzymać, by Caitlin i Caleb zdołali uciec. Tyle przynajmniej mógł zrobić i tyle był winny Caitlin po tym, jak naraził ją na niebezpieczeństwo swoim lekkomyślnym romansem z Kendrą.
Mając przeciw sobie przeważającego go liczebnie przeciwnika, Sam użył swej umiejętności zmiany kształtu i zdołał wprowadzić wystarczający zamęt, by wyrządzić znaczne szkody, unicestwiając wielu żołnierzy Kyle’a i unieszkodliwiając innych oraz uciec razem z Polly.
Polly.
Była z nim przez cały ten czas, dzielnie walczyła i razem z nim, jak to właśnie sobie przypomniał, stanowiła niezgorszą siłę bojową. Umknęli przez strop Notre Dame i zaczęli szukać Caitlin i Caleba. Tak, wszystko powoli sobie przypominał…
Dowiedział się, że jego siostra cofnęła się w czasie. Natychmiast zrozumiał, że również musiał odbyć tę podróż, aby naprawić wyrządzone zło, ponownie odnaleźć Caitlin, przeprosić ją i ochronić przed niebezpieczeństwem. Wiedział, że nie było już jej to potrzebne: była lepszym wojownikiem od niego, no i miała Caleba. Ale była przecież jego siostrą. Chęć otoczenia jej opieką była czymś, czego nie potrafił zignorować.
Polly nalegała, by cofnąć się w czasie razem z nim. Również była zdecydowana, by spotkać się z Caitlin i wytłumaczyć ze wszystkiego. Sam nie protestował, tak więc cofnęli się w czasie razem.
Powtórnie rozejrzał się wokół, wypatrując czegokolwiek na wzgórzach i zastanawiając się.
– Polly? – zawołał niepewnie.
Nic, żadnej odpowiedzi.
Podszedł ku krawędzi wzgórza, mając nadzieję ujrzeć krajobraz w całej okazałości.
– Polly? – zawołał ponownie, tym razem głośniej.
– Wreszcie! – odezwał się czyjś głos.
Sam obejrzał się. Polly pojawiła się, wchodząc po zboczu, na tle linii horyzontu, okrążając wzniesienie. W dłoni niosła truskawki. Właśnie jedną jadła, kiedy odezwała się do niego z pełnymi ustami. – Czekam na ciebie cały ranek! Rety! Naprawdę uwielbiasz spać, prawda!?
Jej widok uszczęśliwił Sama. Widząc ją, uświadomił sobie, jak samotny poczuł się, cofnąwszy się w czasie, i jak szczęśliwy był, mając jakieś towarzystwo. Zdał też sobie sprawę, że coraz bardziej mu się podobała, wbrew niemu samemu. Zwłaszcza po fiasku, jakie spotkało jego związek z Kendrą. Doceniał towarzystwo normalnej dziewczyny, cenił sobie Polly bardziej, niż była tego świadoma. A kiedy zbliżyła się do niego, kiedy słońce rozpromieniło jej jasne, brązowe włosy i niebieskie oczy, jej półprzezroczystą, białą skórę, ponownie zdumiała go jej naturalna uroda.
Miał zamiar odpowiedzieć, ale jak zwykle nie dała mu wtrącić choćby jednego słowa.
– Obudziłam się niecałe dziesięć stóp od ciebie – ciągnęła, podchodząc bliżej i zjadając kolejną truskawkę – i trzęsłam tobą i trzęsłam, ale nie dałeś się obudzić! Więc poszłam sobie i pozbierałam trochę. Z ochotą opuszczę to miejsce, ale pomyślałam, że nie zostawię cię tym ptakom. Musimy odszukać Caitlin. Kto wie, gdzie ona teraz jest? Może właśnie potrzebować naszej pomocy. A ty nic, tylko śpisz! A przecież, jeśli nie cofnęliśmy się w czasie, by ruszyć dalej, to po co, jeśli—
– Proszę! – zawołał Sam i wybuchnął śmiechem. – Nie dajesz mi nic powiedzieć!
Polly stanęła i spojrzała na niego z wyrazem zdziwienia, jakby nie zdawała sobie sprawy, że tyle mówiła.
– No więc – powiedziała – mów!
Sam ponownie spojrzał na nią. Widok jej niebieskich oczu w porannym świetle rozproszył go tak, że kiedy w końcu nadeszła okazja, by przemówić, struchlał i zapomniał, co chciał powiedzieć.
–Uhm… − zaczął.
Polly wyrzuciła ręce w górę.
– Ci chłopacy! – wykrzyknęła. – Nigdy nie chcą, by do nich mówić – a sami nie mają nic do powiedzenia! Cóż, nie mogę tu już więcej czekać! – powiedziała i ruszyła w drogę przez wzgórza, zajadając kolejną truskawkę.
– Zaczekaj! – zawołał Sam i pospieszył za nią. – Gdzie idziesz?
– No, odszukać Caitlin oczywiście!
– Wiesz, gdzie jest? – zapytał.
– Nie – odparła. – Lecz wiem, gdzie jej nie ma – czyli tu, na tym polu! Musimy stąd iść. Znaleźć najbliższe miasto lub jakieś zabudowania, czy cokolwiek, i zorientować się, w którym roku wylądowaliśmy. Musimy od czegoś zacząć! A tutaj niczego się nie dowiemy!
– Cóż, nie sądzisz, że mnie również zależy na znalezieniu siostry? – zawołał zdesperowany.
W końcu przystanęła i odwróciła się do niego twarzą.
– Znaczy, nie zależy ci na towarzystwie? – spytał, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, jak bardzo chciał szukać Caitlin razem z nią. – Nie chcesz szukać razem ze mną?
Polly spojrzała na niego swymi wielkimi, niebieskimi oczyma, jakby go oceniając. Poczuł się, jakby go osądzano. Widział, że nie była do końca pewna. Nie mógł zrozumieć, dlaczego.
– Nie wiem – powiedziała w końcu. – Znaczy, poradziłeś sobie całkiem nieźle tam w Paryżu – muszę to przyznać. Ale…
Zawahała się.
– O co chodzi? – spytał w końcu.
Polly odchrząknęła.
– Cóż, jeśli musisz