Policja. Ю Несбё
blisko pięćdziesięcioma osobami. Gdyby wziąć pod uwagę jeszcze tych, którzy byli na zwolnieniach lekarskich, grupa liczyłaby pięćdziesiąt trzy osoby. Wkrótce na zwolnienie mieli trafić kolejni, bo nacisk mediów zaczynał solidnie dawać się we znaki. Najlepszą rzeczą, jaką dało się powiedzieć o tej sprawie, było to, że dzięki niej dwa duże środowiska zajmujące się wykrywaniem sprawców zabójstw w Norwegii – Wydział Zabójstw Komendy Okręgowej i KRIPOS – zbliżyły się do siebie. Zawieszono wszelką rywalizację, członkowie poszczególnych jednostek współpracowali ze sobą jako jedna grupa, której jedynym priorytetem stało się wyjaśnienie, kto zabił ich kolegę. Pierwsze tygodnie wypełnione intensywnością i żarem wprawiły Hagena w przekonanie, że sprawa zostanie prędko wyjaśniona, mimo braku śladów technicznych, świadków, ewentualnych motywów czy podejrzanych, możliwych i niemożliwych tropów. Po prostu dlatego, że tak wielka była wola wykrycia sprawcy. Sieć miała bardzo drobne oczka, a środki, jakie oddano im do dyspozycji, wydawały się prawie bez granic. A jednak.
Szare zmęczone twarze wpatrywały się w niego z apatią, która w ostatnich tygodniach stawała się coraz wyraźniejsza. Wczorajsza konferencja prasowa – która z uwagi na prośbę o wszelką możliwą pomoc paskudnie przypominała kapitulację – nie podniosła morale w grupie. Dziś wpłynęły kolejne dwa zwolnienia, i to od ludzi, którzy nie rzucali ręcznika z powodu kataru. Oprócz sprawy Erlenda Vennesli jeszcze sprawa Gusta Hanssena zmieniła status z rozwiązanej na nierozwiązaną, ponieważ Oleg Fauke został zwolniony, a Chris „Adidas” Reddy wycofał swoje przyznanie się do winy. No tak, sprawa Vennesli miała jeszcze jedną pozytywną stronę: śmierć policjanta przesłoniła zabójstwo dilera narkotyków do tego stopnia, że prasa ani słowem nie wspomniała o wznowieniu śledztwa.
Hagen spojrzał na kartkę, która leżała przed nim na mównicy. Zapisane na niej były dwie linijki. To wszystko. Poranna odprawa z dwiema linijkami. Chrząknął.
– Dzień dobry wszystkim. Jak większość z was już wie, po wczorajszej konferencji prasowej otrzymaliśmy wiele zgłoszeń. Łącznie było ich osiemdziesiąt dziewięć. Wiele z nich teraz sprawdzamy.
Nie musiał dodawać tego, co wiedzieli wszyscy: że po blisko trzech miesiącach dotarli już do osadów dennych i dziewięćdziesiąt pięć procent tych zgłoszeń to wierutne bzdury. Zwykli wariaci, którzy dzwonili zawsze, pijacy, ludzie, którzy chcieli rzucić podejrzenia na kogoś, kto poderwał im dziewczynę, na sąsiada, który nie umył schodów, chcieli zrobić dowcip, albo po prostu tacy, którzy potrzebowali trochę uwagi, chwili rozmowy z drugim człowiekiem. Mówiąc „wiele z nich”, miał na myśli cztery. Cztery zgłoszenia. A mówiąc „sprawdzamy”, skłamał, bo już zostały sprawdzone. I doprowadziły ich tam, gdzie byli wcześniej – donikąd.
– Mamy dzisiaj wizytę z wysokiego szczebla – dodał i od razu się zorientował, że mogło to zostać odebrane jako sarkazm. – Komendant chciał powiedzieć parę słów. Proszę, Mikaelu…
Zamknął papierową teczkę, uniósł ją i opuścił jej brzeg na stół, jakby zawierała cały plik nowych interesujących dokumentów zamiast pojedynczej kartki A4. Miał nadzieję, że używając imienia Bellmana, wygładził określenie „z wysokiego szczebla”, i skinął głową mężczyźnie stojącemu przy drzwiach nieco w głębi sali.
Młody komendant okręgowy policji opierał się o ścianę z rękami założonymi na piersi. Odczekał chwilę, żeby wszyscy zdążyli się odwrócić i spojrzeć na niego, po czym energicznym, zwinnym ruchem oderwał się od ściany i szybkim zdecydowanym krokiem ruszył w stronę mównicy. Na ustach błąkał mu się cień uśmiechu, jakby myślał o czymś zabawnym, a kiedy lekko i swobodnie obrócił się na mównicy, położył przedramiona na pulpicie, wychylił się i spojrzał na zebranych, podkreślając, że nie ma przed sobą przygotowanej kartki, Hagen pomyślał, że teraz Bellman powinien dać im to, co obiecał takim entrée.
– Niektórzy z was wiedzą być może, że się wspinam – zaczął Mikael. – A kiedy budzę się w takie dni jak dzisiejszy, kiedy wyglądam przez okno i okazuje się, że widoczność jest zerowa, a prognozy zapowiadają dalsze opady śniegu i wzmagający się wiatr, wtedy myślę o szczycie, na który kiedyś planowałem się wspiąć.
Bellman zawiesił głos, a Hagen stwierdził, że nieoczekiwany wstęp zadziałał – komendant zdołał przykuć uwagę. Przynajmniej na razie. Naczelnik wiedział jednak, że w przepracowanej grupie próg tolerancji na głupie opowiastki jest niski i że nikt nie zamierza się wysilać, by to ukryć. Bellman był za młody, zbyt krótki czas spędził w fotelu szefa i doszedł do niego za szybko, by pozwolili mu igrać ze swoją cierpliwością.
– Ta góra przypadkiem nazywa się tak samo jak ta sala. Tak samo jak niektórzy z was ochrzcili sprawę Vennesli. K2. To dobra nazwa.
Druga pod względem wysokości góra świata. The Savage Mountain. Najtrudniejsza na świecie do zdobycia. Na każde cztery osoby, którym udało się na nią wejść, jedna zginęła. Planowaliśmy jej zdobycie od południowej strony, nazywanej również Magiczną Linią. Wcześniej dokonano tego tylko dwa razy i próba wejścia tamtędy przez wielu ludzi uważana jest za rytualne samobójstwo. Niewielka zmiana pogody i siły wiatru, a górę razem z tobą otacza śnieg i temperatura, do jakiej nikt z nas nie jest przystosowany. Nie do przeżycia. W każdym razie nie z ilością tlenu w metrze sześciennym mniejszą, niż ma się pod wodą. A ponieważ to są Himalaje, wszyscy wiedzą, że taka zmiana pogody i siły wiatru nastąpi.
Krótka przerwa.
– Dlaczego więc chciałem się wspiąć akurat na tę górę?
Kolejna przerwa. Tym razem dłuższa, jakby czekał, że ktoś odpowie. I ciągle ten półuśmiech. Pauza się przedłużała. Za długo, pomyślał Hagen. Policjanci nie są zwolennikami teatralnych sztuczek.
– Ponieważ… – Bellman puknął palcem w pulpit – …ponieważ ona jest najtrudniejsza na świecie. Fizycznie i psychicznie. Przy podchodzeniu nie ma ani sekundy przyjemności, tylko zamartwianie się, znój, lęk, choroba wysokościowa, brak tlenu, ataki groźnej dla życia paniki i jeszcze groźniejszej apatii. I nawet na szczycie nie ma miejsca na napawanie się chwilą triumfu, bo trzeba zbierać dowody na to, że naprawdę się tam było. Pstryknąć jedno czy dwa zdjęcia i nie oszukiwać się, że najgorsze ma się już za sobą. Żeby nie zapaść w przyjemną drzemkę, tylko dalej się koncentrować, wykonywać zadania, jak należy, systematycznie jak zaprogramowany robot, ale jednocześnie nie przestając oceniać sytuacji. C a ł y c z a s należy oceniać sytuację. Jaka jest pogoda? Jakie sygnały wysyła ciało? Gdzie jesteśmy? Od jak dawna już tu przebywamy? Jak się czują inni członkowie zespołu? – Cofnął się o krok od mównicy. – Bo K2 to nieustanne przeciwności i opór. Nawet przy schodzeniu. Przeciwności i opór. Właśnie dlatego chcemy próbować.
W sali panowała cisza. Absolutna. Nikt nie ziewał demonstracyjnie ani nie szurał nogami pod krzesłem. Na miłość boską, pomyślał Hagen. Naprawdę mu się udało.
– Dwa słowa – ciągnął Bellman. – Nie trzy, tylko dwa. Wytrzymałość i współdziałanie. Zamierzałem wymienić jeszcze ambicję, ale to słowo nie jest takie ważne. Niedostatecznie wielkie w porównaniu z dwoma poprzednimi. Możecie spytać, jaki jest sens wytrzymałości i współdziałania, jeżeli nie ma celu, nie ma ambicji. Walka dla samej walki? Chwała bez nagrody? Tak. Walka dla samej walki. Chwała bez nagrody. Gdy po wielu latach wciąż będzie się mówiło o sprawie Vennesli, to z powodu oporu, dlatego, że wyglądała na niemożliwą do rozwiązania. Że góra była za wysoka, pogoda za surowa, a powietrze za rzadkie. Że wszystko szło źle. I właśnie opowieść o o p o r z e uczyni z tej sprawy legendę. Będzie się o niej opowiadało przy ognisku, bo to jedna z takich spraw, które żyją długo. Tak jak większość