Karaluchy. Ю Несбё
się liczy? Jak to się odbywa? Czy to tradycyjna prostytucja uliczna z alfonsami, stałe domy publiczne z burdelmamami, czy może raczej dziwki są wolnymi strzelcami? Chodzą po barach, robią striptiz, ogłaszają się w gazetach czy szukają klientów w centrach handlowych?
– Wszystko to, co wymieniłeś, i jeszcze więcej. Tego, czego nie wypróbowano w Bangkoku, tego w ogóle nie próbowano. Ale większość dziewczyn pracuje w barach go-go, gdzie tańczą i starają się namówić gości na kupowanie drinków – od tego mają procent. Właściciel baru nie ponosi żadnej odpowiedzialności za dziewczyny, oprócz tego, że zapewnia im lokal, w którym mogą się reklamować. One natomiast są zobowiązane zostać w barze aż do zamknięcia. Jeśli klient chce z którąś iść, musi ją wykupić na resztę wieczoru. Pieniądze trafiają do właściciela baru, ale dziewczyna z reguły jest zadowolona, że nie musi już do rana kręcić tyłkiem na scenie.
– Czyli dobry interes dla właściciela baru.
– To, co dziewczyna dostaje już po wykupieniu jej z baru, trafia prosto do jej kieszeni.
– Czy ta, która znalazła naszego człowieka, też była z takiego baru?
– Owszem. Pracuje w którymś z barów King Crown na Patpongu. Ale właściciel motelu prowadzi również coś w rodzaju kręgu call girl dla cudzoziemców, którzy mają specjalne życzenia. Tyle że dziewczyny niełatwo skłonić do mówienia, bo w Tajlandii prostytutki są karane tak samo jak alfonsi. Na razie powiedziała nam jedynie, że mieszkała w tym motelu i pomyliła drzwi.
Liz wyjaśniła, że Atle Molnes najprawdopodobniej zamówił dziewczynę po przybyciu do motelu, ale recepcjonista i właściciel w jednej osobie zapiera się, że nie miał z tą sprawą nic wspólnego, wynajął mu tylko pokój.
– No, jesteśmy na miejscu – oznajmiła Crumley, podjeżdżając pod niski biały murowany budynek. – Wygląda na to, że najlepsze burdele w Bangkoku mają słabość do greckich nazw – stwierdziła z kwaśną miną i wysiadła.
Harry spojrzał na duży neon informujący, że motel nosi nazwę Olympussy. „M” nieprzerwanie migało, „l” natomiast zgasło już na zawsze, przydając budynkowi atmosfery smutku, kojarzącej się Harry’emu z norweskimi grill-barami na obrzeżach miasta.
Obiekt przypominał do złudzenia amerykański wariant motelu z szeregiem dwuosobowych pokoi usytuowanych wokół patia i parkingiem przy każdym z nich. Dookoła ciągnęła się długa weranda, na której goście mogli siedzieć w zszarzałych, zniszczonych przez deszcz wyplatanych fotelach.
– Przyjemnie tu.
– Możesz w to nie wierzyć, ale kiedy ten burdel pojawił się podczas wojny w Wietnamie, stał się jednym z najpopularniejszych miejsc w całym mieście. Zbudowano go dla napalonych amerykańskich żołnierzy, wysyłanych na R&R.
– R&R?
– Rest and Rehabilitation. Popularnie zwane I&I – Intercourse and Intoxication. Przywozili tu żołnierzy samolotami z Sajgonu na dwudniowe przepustki. Przemysł seksualny w tym kraju nie wyglądałby dzisiaj tak, jak wygląda, gdyby nie US Army. Jedna z ulic nosi nawet oficjalną nazwę Soi Cowboy.
– Dlaczego więc tam nie zostawali? Tutaj to już przecież prawie wieś.
– Żołnierze najbardziej tęskniący za domem woleli się pieprzyć na sposób w pełni amerykański, to znaczy w samochodzie albo w motelu. Właśnie dlatego zbudowano ten tutaj. Wynajmowali amerykańskie samochody w centrum, przyjeżdżali tutaj, a w minibarach w pokojach było dostępne wyłącznie amerykańskie piwo.
– O rany, skąd ty to wszystko wiesz?
– Matka mi opowiadała.
Harry odwrócił się do niej, lecz mimo że wciąż działające litery w neonie Olympussy rzucały zimną niebieskawą poświatę na czaszkę Crumley, zrobiło się już za ciemno, by mógł dostrzec wyraz jej twarzy. Zanim weszli do recepcji, włożyła jeszcze czapkę z daszkiem.
Pokój w hotelu był skromnie umeblowany, lecz wciąż nosił ślady lepszych dni w postaci zszarzałej od brudu jedwabnej tapety. Harrym wstrząsnął dreszcz. Nie ze względu na żółty garnitur, z którego powodu bliższa identyfikacja zwłok była zbędna, wiedział bowiem, że jedynie członkowie Chrześcijańskiej Partii Ludowej i Partii Postępu są w stanie dobrowolnie włożyć takie ubranie. Dreszczu nie wywołał także nóż z orientalnymi motywami, który przygwoździł marynarkę do pleców w taki sposób, że na ramionach utworzyło się nieładne wybrzuszenie. Po prostu w pomieszczeniu było lodowato. Crumley wyjaśniła mu, że w tym klimacie termin przydatności zwłok mija prędko, więc kiedy dowiedzieli się, że na norweskiego detektywa trzeba będzie czekać przez blisko dwie doby, włączyli klimatyzację na full, to znaczy na dziesięć stopni z pełnym nawiewem.
Muchy to jednak wytrzymywały i cały rój uniósł się w powietrze, gdy dwaj młodzi tajlandzcy policjanci ostrożnie wyjęli nóż i obrócili ciało na plecy. Martwe oczy Atlego Molnesa wpatrywały się w grzbiet jego nosa, jakby ambasador usiłował dojrzeć czubki swoich butów Ecco. Chłopięca grzywka sprawiała, że wyglądał młodziej niż na pięćdziesiąt dwa lata; wypłowiała na słońcu, układała się na czole tak, jakby wciąż pozostało w niej życie.
– Żona i nastoletnia córka – odezwał się Harry. – Żadna nie przyszła go tu obejrzeć?
– Nie. Powiadomiliśmy ambasadę norweską, powiedzieli, że przekażą wiadomość rodzinie. Na razie polecono nam nikogo tu nie wpuszczać.
– A był ktoś z ambasady?
– Radca. Nie pamiętam, jak się nazywa…
– Tonje Wiig?
– Tak, właśnie tak. Dzielnie się trzymała, dopóki nie obróciliśmy go, żeby go zidentyfikowała.
Harry przyglądał się ambasadorowi. Czy był przystojnym mężczyzną? Takim, który – gdy umiało się przymknąć oko na paskudny garnitur i kilka wałków tłuszczu na brzuchu – mógł sprawić, że serce młodej pani radcy ambasady biło szybciej? Opalona skóra poszarzała, a siny język sprawiał wrażenie, że chce się przecisnąć między wargami.
Harry usiadł na krześle i rozejrzał się po pokoju. Wygląd człowieka po śmierci prędko się zmienia, a on naoglądał się już dostatecznie dużo zwłok, by wiedzieć, że wpatrywanie się w zmarłego niewiele mu da. Tajemnice swojej osobowości Atle Molnes zabrał już ze sobą, pozostała po nich jedynie pusta skorupa.
Przysunął się z krzesłem do łóżka. Dwaj młodzi funkcjonariusze pochylili się nad nim.
– I co widzisz? – spytała Crumley.
– Norweskiego dziwkarza, który przypadkiem jest ambasadorem, więc ze względu na króla i ojczyznę trzeba chronić jego dobre imię.
Crumley, zaskoczona, podniosła oczy i przyjrzała mu się badawczo.
– Bez względu na to, jak dobrze działa klimatyzacja, tego smrodu i tak nie da się stłumić – powiedział Harry. – Ale to mój problem. A jeśli chodzi o tego faceta… – Poruszył szczęką zmarłego ambasadora. – Rigor mortis. Jest sztywny, ale ta sztywność już zaczęła ustępować, co jest normalne po dwóch dniach. Ma siny język, a nóż raczej nie wskazuje na uduszenie. Ale trzeba to sprawdzić.
– Już sprawdzone – odparła Liz. – Ambasador pił czerwone wino.
Harry mruknął coś pod nosem.
– Nasz lekarz mówi, że śmierć nastąpiła między