Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
stoliku.

      – Może mi pani teraz wszystko dokładnie wytłumaczy – powiedział, wypuszczając dym nozdrzami. – Zaintrygowała mnie pani swymi niedomówieniami, więc chciałbym wiedzieć, o co właściwie chodzi.

      – Właściwie nie jestem pewna, czy powinnam z panem o tym mówić, ale…

      – Skoro zaczęła mnie pani intrygować, należy mi się teraz wyjaśnienie – uśmiechnął się Antoni, którego zaczynała już bawić ta egzaltowana dziewczyna.

      – Widzi pan – powiedziała Eliza – od roku dzieją się w naszym miasteczku dziwne rzeczy. Panu może się to wydawać śmieszne, ale sprawa gospody Darlena nie jest taka prosta. Niech pan nie sądzi, że ja jestem głupia, egzaltowana gęś.

      – Ale cóż znowu.

      – Może to tak na pozór wygląda, jeśli pobędzie pan jednak u nas dłużej, zmieni pan zdanie. Radziłabym panu z całego serca wyjechać stąd, i to wyjechać jak najprędzej.

      – Dlaczego?

      – Dlatego, że człowiek, który nocuje w gospodzie Darlena, nie żyje już potem długo.

      – Darlen powiedział mi, że od roku nikt się u niego nie zatrzymuje.

      – Darlen skłamał. Od owego wieczoru nocowało u niego trzech ludzi.

      – No i co?

      – Dwóch z nich już nie żyje. Z trzecim nie wiem, co się stało.

      – Skąd pani ma te wiadomości?

      – Z gazet. Czytuję pilnie prawie wszystkie czasopisma, jakie tylko mogę tu zdobyć.

      Antoni w zamyśleniu strzepnął popiół z papierosa.

      – Czy pani wie, kim byli ci ludzie?

      – Tak. Jeden z nich był lekarzem, nazywał się Natan Herrington, drugi to jakiś kupiec z Londynu, Henry Torson, a trzeci Robert Bissinger. Nie wiem, czym się zajmuje.

      – Skąd pani posiada tak dokładne wiadomości?

      – Ach, u nas ludzie są bardzo ciekawi. My tutaj tak mało mamy atrakcji.

      Antoni osłodził kawę, którą kelnerka przed nim postawiła, i popatrzał z roztargnieniem na czarny płyn.

      – Więc pani twierdzi, że Herrington i ten Torson umarli?

      – Tak. Widziałam wzmianki w gazetach o ich śmierci. Żaden z nich nie żył dłużej niż trzy miesiące po pobycie u Darlena.

      – Hm. A czy nie sądzi pani, że jest to po prostu zbieg okoliczności? Przecież ci ludzie umarliby prawdopodobnie niezależnie od tego, czy nocowali u Darlena, czy nie.

      Eliza w zamyśleniu potrząsnęła głową.

      – Można to sobie niewątpliwie w ten sposób tłumaczyć, ale niech mi pan wierzy, że za śmiercią Herringtona i Torsona kryje się coś więcej. Nie potrafię naturalnie tego uzasadnić, ale czuję to zupełnie wyraźnie, że gospoda Darlena odegrała tu jakąś rolę. Niech pan wierzy mojej intuicji i niech pan stąd jak najprędzej wyjeżdża, panie Walton. Bardzo pana proszę. Jeśliby się panu miało, nie daj Boże, przytrafić coś złego, czułabym się współwinna.

      Antoni delikatnie pogładził drobną dłoń dziewczyny.

      – Niechże się pani tak nie sugeruje, Elizo. Zapewniam panią, że nic mi się nie stanie. Powinna pani trochę wyjechać gdzieś na odpoczynek. Tutejsza atmosfera fatalnie działa na pani nerwy.

      – Ach, gdybym mogła, gdybym tylko mogła wydostać się stąd. O Boże! – zawołała z nagłym ożywieniem. – Tylko tego jednego pragnę z całej duszy.

      – Cóż prostszego, jak sobie poszukać gdzie indziej zajęcia. Jestem pewny, że pani wszędzie znajdzie pracę.

      Eliza nagle zgasła, a twarz jej jak gdyby poszarzała.

      – Nie mówmy już o tym, to niemożliwe – szepnęła, odwracając głowę ku oknu.

      Antoniemu zrobiło się jej żal. Chciał coś powiedzieć, ale na razie nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Wyczuwał instynktownie, że ta blada, na pozór spokojna twarz kryje za sobą jakąś tragiczną tajemnicę.

      Czas jakiś milczeli. Wreszcie Eliza podniosła wzrok na swego towarzysza.

      – Więc co pan postanowił? – spytała.

      – Muszę się jeszcze zastanowić – odparł wymijająco Antoni. – To wszystko bardzo mnie intryguje. Zapewne pozostanę tu jeszcze przez pewien czas.

      – Jak pan uważa. Proszę jednak pamiętać, że pana ostrzegłam. – Wstała i skierowała się ku drzwiom.

      Antoni zapłacił pośpiesznie i dogonił ją już na ulicy. Był tym wszystkim niezwykle podniecony.

      – Wolałabym, aby mnie pan nie odprowadzał do domu – powiedziała cicho. – Tutaj się pożegnamy.

      – Jak pani sobie życzy – skłonił się Antoni. – Kiedy się znowu zobaczymy?

      – Nie wiem. Może kiedyś przypadkiem.

      – Przypuszcza pani, że znowu wpadniemy na siebie na tym zakręcie. Przyrzekam, że teraz będę uważniejszy.

      Dziewczyna uśmiechnęła się blado.

      – Do widzenia.

      Antoni stał i patrzał za nią, dopóki nie zniknęła na zakręcie. Potem nasunął kapelusz na oczy i wolno powlókł się w kierunku gospody. Czuł się bardzo niewyraźnie. Nie mógł przecież dopuścić do tego, ażeby jakaś egzaltowana panienka z małego miasteczka miała wpływ na jego postanowienia. Z drugiej jednak strony zdawał sobie sprawę z tego, że powoli zaczyna poddawać się tej dziwacznej atmosferze, która jak wilgotna, nasiąknięta deszczem pajęczyna osnuwa się dookoła jego osoby. Postanowił za wszelką cenę zachować trzeźwość umysłu i nie pozwolić rozhulać się fantazji. Był pewny, że prędzej czy później trafi na jakiś ślad, który rzuci snop światła na te wszystkie tajemnicze historie. Opowieścią o śmierci klientów Darlena nie przejął się zbytnio. Uważał to za zwykły zbieg okoliczności, który nerwowa dziewczyna wykorzystała dla stworzenia swej niesamowitej teorii.

      Zapadał wczesny jesienny mrok. Wiatr potrząsał rytmicznie nagimi gałęziami drzew. Wilgotne, mgliste powietrze niemile łaskotało płuca. Za mokrymi szybami poczynały się pojawiać pierwsze światła.

      Antoni szedł wolno, starając się odzyskać równowagę ducha. Gdy zbliżył się do gospody Darlena, posłyszał nagle niedaleko warkot motoru. Spojrzał z zainteresowaniem. Szosą sunęła szybko wielka szara limuzyna. Antoni poczuł, że krew zaczyna mu mocniej pulsować w skroniach. Puścił się pędem na przełaj poprzez posiadłość Darlena. Tajemniczy samochód zatrzymał się i reflektory zgasły. Antoni wydobył z kieszeni rewolwer i biegł dalej, ani na chwilę nie spuszczając z oczu szarej limuzyny. Widział zupełnie wyraźnie, że z auta nikt nie wysiadł. Nareszcie dopadł szosy i w kilku skokach znalazł się przy samochodzie. Zaświecił latarkę i pośpiesznie zajrzał do wnętrza. Auto było puste. Antoni otarł zroszone potem czoło i rozejrzał się bezradnie. Nie wiedział, jak się ma zachować, co przedsięwziąć. Począł się z wolna wycofywać w kierunku gospody. Nagle posłyszał zupełnie wyraźnie swoje nazwisko. Wołał go Darlen. Przyspieszył kroku i w progu natknął się na oberżystę.

      – Co się stało? – spytał niepewnie.

      – Jakiś pan przyjechał do pana.

      – Do mnie? – zdumiał się Antoni.

      – Tak. Wymienił pańskie nazwisko.

      Antoni oszołomiony poszedł do siebie na górę. Drzwi były otwarte. Z krzesła podniósł się mężczyzna średniego wzrostu w nieprzemakalnym płaszczu.

      – Jestem


Скачать книгу