Przemieniona . Морган Райс
Strażnik obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.
Nagle wybuchło zamieszanie. Rozległ się krzyk, gdy policjant chwycił wysokiego, chudego dzieciaka i pchnął go na ścianie, wyjmując mu z kieszeni mały nóż.
Strażnik ruszył mu na pomoc, a Caitlin wykorzystała dogodną chwilę by zniknąć w tłumie.
Witamy w nowojorskiej szkole publicznej, pomyślała Caitlin. Wspaniale.
Zaczęła już odliczać dni do końca szkoły.
*
To był najszerszy korytarz, jaki w życiu widziała. Wydawało jej się nieprawdopodobne, by mógł się kiedykolwiek przepełnić, a tak się właśnie stało – dzieciaki tłoczyły się tu jedno przy drugim. Musiały tu być tysiące dzieciaków, morze twarzy ciągnęło się w nieskończoność. Panował tu hałas jeszcze gorszy niż na zewnątrz, odbijał się od ścian, przytłaczał. Chciała zasłonić sobie uszy, ale miała nawet miejsca, żeby podnieść ręce. Ogarnęło ją klaustrofobicznie uczucie.
Zadzwonił dzwonek i podniosła się wrzawa.
Już późno.
Ponownie spojrzała na rozkład sal i wreszcie dostrzegła swoją klasę w oddali. Próbowała przedrzeć się przez morze ciał, ale opornie jej to szło. W końcu, po kilku próbach, zdała sobie sprawę z tego, że jedynym sposobem jest agresywne natarcie. Zaczęła przepychać się do przodu łokciami. Jedna osoba po drugiej, powoli torowała sobie drogę przez zatłoczony korytarz, aż wreszcie pchnęła ciężkie drzwi do klasy.
Była przygotowana na te wszystkie spojrzenia, którymi mieli ją obrzucić rówieśnicy, kiedy spóźniona wejdzie do sali. Wyobrażała sobie nauczyciela besztającego ją za zakłócanie spokoju. Jakże była zaskoczona, kiedy nic takiego się nie wydarzyło. Klasa, przeznaczona dla 30 osób, była wypełniona po brzegi ponad 50-tką nastolatków. Część z nich siedziała na swoich miejscach, a inni chodzili pomiędzy ławkami, krzycząc i kłócąc się ze sobą. Panował kompletny chaos.
Dzwonek wybrzmiał ponad pięć minut temu, ale nauczyciel, rozczochrany i ubrany w niedbały garnitur, nawet nie zaczął lekcji. W zasadzie to siedział z nogami na biurku, czytając gazetę, ignorując wszystkich.
Caitlin podeszła do niego i położyła swoją nową legitymację na biurku. Stała tam i czekała aż na nią spojrzy, ale ten nie przestawał czytać gazety.
W końcu wymownie chrząknęła.
– Przepraszam.
Niechętnie opuścił gazetę.
– Jestem Caitlin Paine. Jestem tu nowa. Wydaje mi się, że powinnam to panu dać.
– Jestem tu tylko w zastępstwie – odparł i wrócił do lektury, urywając rozmowę.
Stała tam skonfundowana.
– Więc... – zapytała – Nie sprawdza Pan obecności?
– Wasz nauczyciel wróci w poniedziałek – warknął – On się tym zajmie.
Przyjmując do wiadomości, że na tym rozmowa się skończyła, Caitlin zabrała swoją legitymację.
Odwróciła się i rozejrzała się po sali. Nadal panował w niej chaos. Jedyną tego zaletą było to, że pozostawała niezauważona. Nikt nie zwracał tu na nią uwagi, chyba nawet nie zauważyli jej obecności.
Z drugiej strony, przebywanie w tej zatłoczonej sali wykańczało ją nerwowo, szczególnie że nie znalazła żadnego miejsca żeby usiąść.
Zebrała się w sobie i przyciskając do siebie swój dziennik, zaczęła kroczyć powoli między ławkami, starając się lawirować pomiędzy wrzeszczącymi na siebie dzieciakami. Kiedy dotarła do końca, mogła wreszcie ogarnąć wzrokiem całą salę.
Było jedno wolne krzesło.
Stała tam, czując się jak idiotka i miała wrażenie, że inne dzieci zaczęły zauważać jej obecność. Nie wiedziała, co ma zrobić. Na pewno nie zamierza stać tam bez końca, a nauczyciel wydawał się być obojętny na to, co dzieje się w klasie. Odwróciła się i rozejrzała po sali bezradnie. Usłyszała śmiech dochodzący z kilku rzędów przed nią i była pewna, że był on skierowany w nią. Nie ubierała się tak, jak inne dzieci i nie wyglądała jak oni. Nagle poczuła, jak bardzo rzuca się w oczy i jej policzki zarumieniły się natychmiast.
W chwili, gdy zaczęła rozważać opuszczenie klasy, a może nawet szkoły, usłyszała głos.
– Tutaj.
Odwróciła się.
W ostatnim rzędzie obok okna wysoki chłopiec wstał ze swojego miejsca.
– Usiądź – powiedział – Proszę.
Klasa uspokoił się trochę, wszyscy czekali na jej reakcję.
Podeszła do niego. Starała się nie patrzyć w jego oczy – duże, błyszczące zielone oczy – ledwie mogła się przed tym powstrzymać.
Był cudowny. Miał gładką, oliwkową skórę – ciężko było stwierdzić, czy był Afroamerykaninem, Latynosem, Białym, czy może mieszanką, ale nigdy nie widziała tak gładkiej i delikatnej skóry, pokrywającej idealnie wyrzeźbioną linię szczęki. Był szczupłym chłopakiem o krótkich brązowych włosach. Było w nim coś, co sprawiało, że zupełnie nie pasował do tego miejsca. Wydawał się kruchy. Być może był artystą.
Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby jakiś chłopak zawrócił jej w głowie. Wiedziała, że jej przyjaciółki kochały się w chłopakach, ale ona nigdy tego do końca tego nie rozumiała. Aż do teraz.
– A Ty gdzie usiądziesz? – zapytała.
Próbowała kontrolować swój głos, ale nie zabrzmiało to przekonująco. Miała nadzieję, że nie poznał, jak była zdenerwowana.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując idealne zęby.
– Ja usiądę tutaj – powiedział i stanął obok szerokiego parapetu, zaledwie kilka metrów dalej.
Spojrzała na niego, a on odwzajemnił jej spojrzenie. Próbowała odwrócić wzrok, ale nie mogła.
– Dzięki – powiedziała i od razu wściekła się na siebie.
Dzięki? To wszystko na co cię stać? Dzięki !?
– Jasne, Barack! – wrzasnął ktoś – Oddaj białej dziewczynie swoje miejsce!
Klasa wybuchła śmiechem i powróciła do swoich spraw, przestając zwracać na nich uwagę.
Caitlin widziała jak opuszcza głowę zawstydzony.
– Barack? – zapytała – Tak ci na imię?
– Nie – odpowiedział czerwieniąc się – Tak mnie tylko nazywają. Od Obamy. Myślą, że wyglądam jak on.
Spojrzała na niego uważnie i przyznała, że rzeczywiście wygląda jak on.
– To dlatego, że jestem w połowie czarny, w ¼ biały i w ¼ z Puerto Rico.
– Cóż, zdaje mi się, że to komplement – powiedziała.
– Raczej nie według nich – odpowiedział.
Obserwowała go jak siedział na parapecie, jego pewność siebie gdzieś zniknęła, oczywistym było, że był niezwykle wrażliwy. Bezbronny wręcz. On nie pasował to tej grupy. To dziwne, ale prawie czuła, że powinna go chronić.
– Jestem Caitlin – powiedziała, wyciągając rękę i patrząc mu w oczy.
Spojrzał w górę zaskoczony, a