Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
i konfliktów między poszczególnymi organami państwa i dygnitarzami. Parafrazując znany dowcip, tam gdzie spotykało się dwóch narodowych socjalistów, tam były trzy opinie. Podobnie było z kwestią Polski, w sprawie której na niemieckich szczytach władzy przez całą wojnę trwała zażarta dyskusja.
Niemcy spierali się w naszej sprawie również w 1941 roku. Szczególnie w nastawionych przychylnie do Polski kołach wojskowych popularny był pogląd, że bez wsparcia Polaków będzie niezmiernie trudno podbić Związek Sowiecki. A już na pewno niemożliwością będzie utrzymać zdobyte na wschodzie olbrzymie terytoria. Opinię taką z niemieckich ust usłyszał między innymi w Lizbonie podpułkownik Kowalewski.
Jednocześnie na salonach politycznych Europy aż wrzało od plotek, że wobec konfliktu między Niemcami a Sowietami w Berlinie na nowo postawiona zostanie „kwestia polska”. W szwajcarskim dzienniku „Berner Tagblatt” ukazał się znamienny artykuł inspirowany ewidentnie przez jakieś koła berlińskie, w którym zapowiedziano, że Niemcy w nowej sytuacji odtworzą pod swoją egidą państwo polskie.
„Nikt, nawet najbardziej zacięty przeciwnik Polski, nie wierzył nigdy w to, by szósty co do liczebności naród Europy mógł zniknąć lub być na dłuższą metę pozbawiony samodzielnej egzystencji politycznej” – pisał autor. Sugerował, że Generalne Gubernatorstwo jest tworem przejściowym i właśnie dobiega kresu istnienia. Teraz stanie się ono Piemontem nowej Polski, która na wschodzie będzie mogła pozyskać duże obszary kosztem Związku Sowieckiego.
Podobne przecieki pochodziły głównie ze sfer dyplomatycznych III Rzeszy. W Warszawie została wówczas utworzona nawet nieoficjalna placówka niemieckiego MSZ, na której czele stanął dobrze nam już znany Hans von Moltke. Wraz z niewielkim personelem miał on opracowywać ekspertyzy w sprawie polskiej i prowadził pertraktacje z hrabią Adamem Ronikierem i księciem Januszem Radziwiłłem.
Moltke – jak pisał historyk Eugeniusz Cezary Król – postulował w Berlinie, aby Niemcy natychmiast rozwiązali obóz w Auschwitz, zrezygnowali z masowych rozstrzeliwań, ograniczyli samowolę Gestapo i przywrócili polskie szkoły na czele z Uniwersytetem Warszawskim. Następnie Generalne Gubernatorstwo powinno uzyskać status co najmniej odpowiadający statusowi Protektoratu Czech i Moraw. Czyli Polacy rządziliby swoim państwem, ale pozostałoby ono uzależnione od Berlina.
W nieoficjalnych rozmowach z Polakami pracownicy ambasady Niemiec w Madrycie twierdzili, że przygotowano nawet szczegółowy projekt odtworzenia Polski. Jej wschodnia granica opierałaby się na Dźwinie i Dnieprze, a więc nasz kraj miałby zostać znacznie przesunięty na wschód. Otrzymałby od Niemców Litwę i pół Łotwy, niemal całą Białoruś po Witebsk, a do tego Ukrainę po Kijów i dostęp do Morza Czarnego. Nabytki te byłyby naturalnie rekompensatą za ziemie włączone do Rzeszy.
Co ciekawe – zgodnie z tym niemieckim projektem z 1941 roku – nowe państwo polskie, mimo swoich szerokich granic, miałoby charakter… narodowy. Niemcy byli podobno gotowi wysiedlić z niego wszystkie mniejszości, a w ich miejsce sprowadzić do nowej „wielkiej Polski” Polaków z Pomorza, Poznańskiego i Śląska. Czytając podobne niedorzeczności, trudno nie odnieść wrażenia, że był to plan utopijny. Takie przesiedlenia ludności musiałyby bowiem objąć dziesiątki milionów ludzi i były po prostu niewykonalne.
Mimo to Niemcy wybrali już nawet kandydata na premiera odrodzonej – połączonej wiecznym przymierzem z Rzeszą – Rzeczypospolitej. Miał nim zostać znany polski ziemianin i pisarz Wojciech Rostworowski. Nową armię polską, jako minister wojny, miałby zaś tworzyć wypuszczony w tym celu z oflagu generał Juliusz Rómmel. A wedle innej wersji generał Władysław Bortnowski, „zdobywca” Zaolzia z 1938 roku.
Według niemieckich dokumentów Berlin podobno prowadził nawet w tej sprawie wstępne negocjacje z jakąś grupą Polaków, ale były one niezwykle trudne. Strona polska, choć oczywiście zaakceptowała proponowany przez Niemców nowy przebieg granicy wschodniej, za żadne skarby świata nie chciała się zgodzić na przebieg granicy zachodniej. Polacy mieli postulować, żeby Rzesza ograniczyła swoje aspiracje do granicy sprzed 1914 roku, a więc oddała Polsce między innymi Łódź i Suwałki. Na to zaś nie chcieli przystać Niemcy.
Informacje na temat tych pertraktacji dotarły do generała Sikorskiego. W sierpniu 1941 roku w rozmowie z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthonym Edenem przyznał on, że Berlin próbuje „oderwać Polskę od aliantów zachodnich” i skierować ją przeciwko bolszewikom. Oczywiście polski premier zapewnił Anglika, że Polacy na pewno nie dadzą się pozyskać do krucjaty antybolszewickiej i dochowają wierności ukochanym Anglosasom. Powtórzył to prezydentowi Rooseveltowi podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych.
Spekulacje o możliwym porozumieniu między Niemcami a Polakami nasiliły się, gdy Hans Frank przyjął na Wawelu Alfreda Wysockiego. Był to były poseł Rzeczypospolitej w Berlinie, człowiek niegdyś zaprzyjaźniony z Hitlerem. W 1933 roku, jako świeżo upieczony kanclerz, Hitler złamał zasady protokołu dyplomatycznego i na przyjęciu rozmawiał tylko i wyłącznie z Wysockim. Ponieważ Polak był byłym poddanym cesarza Franciszka Józefa, obaj panowie rozmawiali ze sobą „jak Austriak z Austriakiem”.
Führer nie zapomniał o Wysockim podczas wojny i polecił go Hansowi Frankowi jako „jedynego Polaka, którego potrafi ścierpieć”. W warszawskim mieszkaniu byłego dyplomaty wisiał zaś portret niemieckiego przywódcy podarowany mu w 1933 roku, gdy Polak kończył swoją służbę w Berlinie. Znajdowała się na nim dedykacja Führera: „Meinem lieben Wysocki – Adolf Hitler”. Podobno Niemcy odwiedzający byłego posła podczas okupacji salutowali temu portretowi.
Wróćmy jednak do spotkania Wysocki–Frank, które odbyło się na Wawelu 15 grudnia 1941 roku. Choć rozmowy te nie wyszły poza wymianę zdawkowych uprzejmości i ogólników, Niemcy nadali im spory rozgłos.
Pan gubernator generalny wyraża wobec posła von Wysockiego swe zadowolenie z lojalnej postawy ludności polskiej – zapisano w niemieckiej relacji z tego spotkania. – Pan gubernator jest przekonany, że rozsądek i zrozumienie okazywane przez obie strony umożliwią przywrócenie spokoju na tym obszarze. Stosunek oficjalnych czynników Rzeszy, zwłaszcza partyjnych, do Polaków uległ znacznej poprawie, toteż jakikolwiek opór ze strony tych ostatnich mógłby doprowadzić do katastrofalnych następstw. Pan gubernator uważa posła von Wysockiego za łącznika reprezentującego ludność polską i poleca sekretarzowi stanu dr. Bühlerowi przyjmować go w każdej chwili.
Wysocki zapewnił Franka, że zarówno rząd w Londynie – „składający się z zupełnie nieznanych ludzi, pozbawionych wszelkiego autorytetu” – jak i podziemie cieszą się znikomym poparciem społeczeństwa. Aby tak pozostało, gubernator powinien zwolnić polskich więźniów, szczególnie z Auschwitz. Taki „wielkoduszny gest”, zdaniem Wysockiego, wykonany przed świętami Bożego Narodzenia „wywołałby gorący odzew wśród polskiej ludności”.
„Pan gubernator generalny” – zanotował stenotypista – „upoważnia dr. Bühlera, żeby wspólnie z władzami policyjnymi rozpatrzył prośbę posła. Wprawdzie obóz w Oświęcimiu jako należący do obszaru Rzeszy jest wyłączony z kompetencji mówcy, lecz można by zastanowić się nad ewentualnością uwolnienia aresztantów z więzień Generalnego Gubernatorstwa”.
Choć Frank nie powiedział żadnych rewelacji, w jego słowach wyraźnie można było wyczuć pojednawcze nuty. W efekcie zrodziła się pogłoska, że to tylko początek i Wysocki z łaski Hitlera zostanie „regentem” Polski. Do nowego rządu mieli również wejść Alfred Potocki z Łańcuta i Jan Bobrzyński, syn słynnego historyka Michała. Jednocześnie niemiecka Służba Bezpieczeństwa (SD) przeprowadziła przy pomocy swoich konfidentów sondaż polskiej opinii publicznej na temat spotkania Wysocki–Frank i możliwości powołania polskiej kolaboracyjnej