Trzeci klucz. Ю Несбё
papierosy i cygara, na ladzie zaś wśród spoconych pałeczek lukrecji i suchych zszarzałych marcepanowych świnek z ubiegłorocznymi świątecznymi kokardkami leżały trzy pliki kuponów zakładów piłkarskich.
– Udało się wam w ostatniej chwili – powiedział Elmer, chudy łysy mężczyzna około sześćdziesiątki z wąsami i akcentem z północy.
– Cholera, ale lunęło! – Halvorsen strzepnął krople deszczu z ramion.
– Typowa jesień w Oslo – odparł właściciel wyuczonym dialektem ze stolicy. – Susza albo oberwanie chmury. Paczka cameli?
Harry kiwnął głową i wyjął portfel.
– A dla młodego sierżanta dwie zdrapki? – Elmer podsunął losy Halvorsenowi, który uśmiechnął się zakłopotany i szybko schował je do kieszeni.
– Mogę zapalić w środku, Elmer? – spytał Harry, zmrużonymi oczami obserwując przez brudną szybę ulewę siekącą nagle opustoszały chodnik.
– Oczywiście. – Elmer wydał im resztę. – Trucizna i hazard dają mi zarobić na chleb powszedni.
Ukłonił się nisko i zniknął za krzywą brunatną zasłoną, zza której dobiegało bulgotanie ekspresu do kawy.
– To jest to zdjęcie – powiedział Harry. – Chcę, żebyś się dowiedział, kim jest ta kobieta.
– Tylko tyle? – Halvorsen popatrzył na niezbyt wyraźną pogniecioną fotografię, którą podał mu Harry.
– Zacznij od odnalezienia miejsca, w którym je zrobiono. – Harry gwałtownie się rozkaszlał, bo spróbował zatrzymać dym w płucach. – Wygląda mi to na jakieś wakacje. Jeśli mam rację, to gdzieś w pobliżu jest nieduży sklep spożywczy, ktoś, kto wynajmuje domki czy coś podobnego. A jeśli ta rodzina na zdjęciu to stali goście, ten, kto tam pracuje, z pewnością będzie wiedział, kim są. Gdy już się tego dowiesz, resztę pozostaw mnie.
– Wszystko tylko dlatego, że to zdjęcie leżało w bucie?
– To nie jest zwykłe miejsce, w którym się przechowuje zdjęcia, prawda?
Halvorsen wzruszył ramionami i wyjrzał na ulicę.
– Nie przechodzi – powiedział Harry.
– Wiem, ale muszę się jakoś dostać do domu.
– Do czego?
– Do takich różnych rzeczy, które się nazywają życiem. Nic, co by mogło ciebie zainteresować.
Harry uniósł kąciki ust, by pokazać, że zrozumiał, iż ta wypowiedź w zamierzeniu miała być zabawna.
– Baw się dobrze.
Dzwonek znów zadzwonił, zaraz potem za Halvorsenem zatrzasnęły się drzwi. Harry zaciągnął się papierosem i zaczął studiować dobór lektur Elmera. Uświadomił sobie wtedy, jak niewiele zainteresowań dzieli z przeciętnym norweskim mężczyzną. Czy to dlatego, że właściwie nie miał już zainteresowań? Owszem, muzyka, ale od dziesięciu lat nikt nie zrobił nic dobrego, nawet dawni idole. Film? Ostatnio uważał się za szczęśliwca, kiedy wychodząc z kina, nie czuł się jak po lobotomii. Poza tym nic. Innymi słowy, jedyną rzeczą, która wciąż go interesowała, było tropienie ludzi i zamykanie ich w więzieniu. Ale nawet to nie sprawiało, by serce biło mu równie szybko jak kiedyś. A najgorsze, pomyślał Harry, kładąc dłoń na chłodnej gładkiej ladzie Elmera, że ten stan ani trochę go nie niepokoił. Że skapitulował. Że starzenie się dawało mu poczucie wolności.
Dzwonki znów gniewnie zabrzęczały.
– Zapomniałem ci powiedzieć o tym chłopaku, którego wczoraj zamknęliśmy za nielegalne posiadanie broni – powiedział Halvorsen. Stał w drzwiach, a deszcz tańczył wokół jego mokrych butów. – To Roy Kvinsvik. Jedna z łysych pał w pizzerii U Herberta.
– Mhm.
– Wyraźnie się bał. Powiedziałem więc, że musi mi dać coś, co może mi się przydać, jeśli chce się z tej sprawy tanio wywinąć.
– I?
– Powiedział, że widział Sverrego Olsena na Grünerlokka tamtej nocy, kiedy zabito Ellen.
– I co z tego? Mamy na to kilku świadków.
– Tak, ale widział też, jak Olsen rozmawia z jakimś człowiekiem w samochodzie.
Harry’emu papieros wypadł z ręki na podłogę. Nie schylił się.
– Poznał go? – spytał powoli.
Halvorsen pokręcił głową.
– Nie, poznał tylko łysola.
– Masz jakiś rysopis?
– Kvinsvik wspomniał jedynie, że facet wyglądał jak policjant. Ale mówił, że może zdołałby go rozpoznać.
Harry poczuł, że robi mi się gorąco pod płaszczem. Każde słowo wymówił bardzo wyraźnie:
– Umiał opisać, jaki to był samochód?
– Nie. Przechodził tylko tamtędy, spieszył się.
Harry kiwnął głową, nie przestając gładzić dłonią lady.
Halvorsen chrząknął.
– Ale wydawało mu się, że to był sportowy samochód.
Harry popatrzył na papierosa, który wciąż dymił na podłodze.
– A kolor?
Halvorsen przepraszająco machnął ręką.
– Był czerwony? – spytał Harry ściszonym, niewyraźnym głosem.
– Co powiedziałeś?
Harry podniósł głowę.
– Nic. Zapamiętaj to nazwisko. I wracaj do domu, do tego swojego życia.
Dzwonki znów się rozdzwoniły.
Harry przestał gładzić ladę, ale nie odrywał od niej ręki. Nagle wydała mu się zimna jak marmur.
Astrid Monsen miała czterdzieści pięć lat, żyła z tłumaczenia francuskiej literatury pięknej w gabinecie w mieszkaniu na Sorgenfrigata i nie miała mężczyzny swego życia, tylko taśmę z nagranym szczekaniem psa, która kręciła się na okrągło, a w nocy stała przy drzwiach wejściowych. Harry usłyszał jej kroki, a potem zgrzyt co najmniej trzech zamków, zanim drzwi lekko się uchyliły i przez szparę wyjrzała drobna piegowata twarz pod czarnymi kędziorami.
– Och! – jęknęła na widok wysokiej postaci Harry’ego.
Chociaż nie rozpoznał jej twarzy, od razu ogarnęło go uczucie, jakby już ją kiedyś spotkał. Prawdopodobnie dlatego, że Anna szczegółowo opisywała mu swoją lękliwą sąsiadkę.
– Harry Hole z Wydziału Zabójstw – oznajmił, pokazując jej odznakę. – Przepraszam, że przeszkadzam tak późnym popołudniem, ale mam kilka pytań na temat tego wieczoru, kiedy zginęła Anna Bethsen.
Gdy się zorientował, że kobieta ma problemy z zamknięciem ust, próbował uspokoić ją uśmiechem. Kątem oka dostrzegł poruszenie firanki za szybą sąsiednich drzwi.
– Mogę wejść, pani Monsen? Wystarczy mi naprawdę chwila.
Astrid Monsen cofnęła się o dwa kroki i Harry skorzystał z okazji, by wsunąć się do środka i zamknąć za sobą drzwi. Mógł teraz podziwiać jej fryzurę afro w całej okazałości. Najwyraźniej ufarbowała włosy na czarno, otaczały jej niedużą białą głowę jak olbrzymi