Fjällbacka. Camilla Lackberg
kontrastowi między jasnym a ciemnym. Wykonywała drobne gesty świadczące o próżności. Ręka gładząca ostrożnie włosy, poprawienie nieskazitelnego kołnierzyka. Erika przypomniała sobie, jakim skarbem dla ośmioletnich dziewczynek bawiących się w przebieranki była jej szafa. A kasetka na biżuterię była istnym rajem albo czymś bardzo bliskim raju.
Mąż prezentował się bardzo zwyczajnie. Nie był bynajmniej brzydkim mężczyzną, chociaż nie przyciągał uwagi. Miał podłużną, wyżłobioną przez zmarszczki twarz, a nasada włosów przesunęła się prawie na czubek głowy. Karl-Erik również był ubrany na czarno, ale w odróżnieniu od żony wydawał się przez to jeszcze mniej zauważalny. Erika pomyślała, że pora się pożegnać. Zaczęła się zastanawiać, po co właściwie przyszła.
Podniosła się, Carlgrenowie również. Birgit spojrzała na męża wyczekująco, nakłaniając go wzrokiem, aby coś powiedział. Prawdopodobnie umówili się jeszcze przed przyjściem Eriki.
– Bardzo byśmy chcieli, abyś napisała wspomnienie o Alex. I dała do naszej lokalnej gazety, „Bohusläningen”. O jej życiu, marzeniach… – i o jej śmierci. Taki snop światła na jej osobę i dokonania. Bardzo nam na tym zależy.
– A nie woleliby państwo „Göteborgs Posten”? Przecież mieszkała w Göteborgu, prawda? Zresztą tak samo jak państwo.
– Fjällbacka zawsze była i będzie naszym domem. Tak samo czuła Alex. Może zacznij od rozmowy z jej mężem, Henrikiem. Już go pytaliśmy i zgodził się. Oczywiście pokryjemy wszelkie wydatki.
Tym samym uznali widać, że to koniec dyskusji. Erika, która nawet nie zdążyła powiedzieć, czy przyjmuje zlecenie, znalazła się na schodkach przed domem, trzymając w ręku kartkę z numerem telefonu Henrika Wijknera. Za jej plecami zatrzasnęły się drzwi. Właściwie nie miała ochoty podejmować się tego zadania, ale zakiełkowała w niej pewna myśl. Zaraz ją odrzuciła, poczuła nawet wyrzuty sumienia, że mogła ją powziąć, ale myśl była uparta i nie chciała jej opuścić. Był to pomysł na książkę, którego tak długo szukała. A teraz się właśnie pojawił. Opowieść o drodze człowieka ku przeznaczeniu. O tym, co doprowadziło do samobójstwa młodą, piękną kobietę, która pozornie osiągnęła w życiu wszystko. Nie wymieniłaby rzecz jasna imienia Alex, ale byłaby to opowieść o tym, czego zdoła się dowiedzieć o jej drodze ku śmierci. Napisała do tej pory cztery książki. Wszystkie były biografiami wybitnych szwedzkich pisarek. Nie odważyła się dotąd tworzyć własnych opowieści, chociaż wiedziała, że nosi je w sobie, że tylko czekają, by je przelała na papier. Może teraz odnajdzie w sobie rytm i inspirację, na które tak czekała. Dawna znajomość z Alex tylko jej w tym pomoże.
Sam pomysł budził niesmak, co było prawdziwie ludzkim odruchem, ale także entuzjazm, co było odruchem pisarki.
Malował na płótnie grube czerwone pasy. Pracował od świtu i po raz pierwszy od kilku godzin cofnął się, by popatrzyć na swoje dzieło. Dla nienawykłego oka przedstawiało po prostu duże plamy – czerwone, pomarańczowe i żółte – rozrzucone nieregularnie po dużym płótnie. Dla niego były to upokorzenie i rezygnacja przedstawione w barwach symbolizujących namiętność.
Zawsze używał tych samych kolorów. Przeszłość krzyczała do niego z obrazu, szydziła, a on malował dalej z coraz większym zapamiętaniem.
Po kolejnej godzinie doszedł do wniosku, że zasłużył na pierwsze piwo. Chwycił stojącą najbliżej puszkę, nie zważając na to, że poprzedniego wieczoru kilkakrotnie strząsnął do niej popiół z papierosa. Popiół przylepił mu się do warg, ale nadal pił chciwie zwietrzały napój. Wylizał ostatnie krople i rzucił puszkę na podłogę.
Miał na sobie tylko kalesony, z przodu pożółkłe od piwa albo moczu. Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie od jednego i drugiego. Tłuste kosmyki włosów sięgały ramion, pierś miał bladą i zapadniętą. Anders Nilsson był ruiną człowieka, ale stojący na sztalugach obraz świadczył o talencie, który pozostawał w ostrym kontraście ze stanem upadku autora.
Nilsson opadł na podłogę i oparł się o ścianę naprzeciw obrazu. Obok stało nieotworzone piwo. Pociągnął za uchwyt, rozkoszując się dźwiękiem otwieranej puszki. Obraz przypominał mu to, co przez większą część życia starał się zapomnieć. Po jaką cholerę chciała teraz wszystko zniszczyć? Nie mogła tego zostawić, ot tak? Samolubna kurwa, myślała tylko o sobie. Chłodna, niewinna, księżniczka pieprzona. Już on dobrze wie, co w niej naprawdę siedzi. Przecież są z tej samej gliny. Ukształtowały ich i przyspawały do siebie lata wzajemnej udręki. A ona myśli, że sama może to zmienić.
– Psiakrew! – wrzasnął i rzucił w obraz na wpół opróżnioną puszką. Zirytował się jeszcze bardziej, bo płótno zachybotało się na sztalugach, ale nie ucierpiało. Puszka spadła na podłogę. Piwo rozprysło się na obrazie, spływając po nim razem z farbami, a czerwień, oranż i żółć mieszały się ze sobą w nowe odcienie. Przyglądał się temu z satysfakcją.
Nie zdążył jeszcze wytrzeźwieć po wczorajszym dwudziestoczterogodzinnym piciu i mimo wieloletniego doświadczenia poczuł działanie alkoholu. Osunął się w znajome opary starych wymiocin.
Miała własny klucz od mieszkania. Dokładnie wytarła buty, chociaż wiedziała, że to bez sensu, bo na dworze i tak było czyściej niż w środku. Odstawiła torby z zakupami i starannie powiesiła płaszcz na wieszaku. Nie musiała wołać. Pewnie jak zwykle jest nieprzytomny.
Kuchnia znajdowała się na lewo. Panował w niej ten sam co zawsze bałagan. Brudne naczynia z kilku tygodni piętrzyły się w zlewie, na stole, krzesłach, nawet na podłodze. Wszędzie walały się pety, puszki po piwie i puste butelki.
Otworzyła lodówkę, by wstawić kupione jedzenie. W samą porę. Była zupełnie pusta. Zapełniła ją i przystanęła, by zebrać siły.
Mieszkanie składało się z tylko jednego pokoju, pokój dzienny był jednocześnie sypialnią. Zadbała o wstawienie paru mebli, ale niewiele tego było. Najwięcej miejsca zajmowały stojące przy oknie wielkie sztalugi. W rogu pokoju leżał wyświechtany materac. Nie stać jej było na kupienie mu porządnego łóżka.
Z początku próbowała mu pomóc utrzymać jaki taki porządek. Ścierała, zbierała brudne ubrania, prała, często go nawet myła. Ciągle w nadziei, że wszystko się zmieni, zniknie samo z siebie. Tak upłynęło wiele lat. W którymś momencie zabrakło jej sił. Poprzestała na pilnowaniu, by chociaż miał co jeść.
Chciałaby mieć więcej sił. Ciążyło jej poczucie winy, kładące się na ramionach, na piersiach. Dawniej, kiedy na kolanach ścierała jego wymiociny, myślała sobie, że odkupuje część winy. Teraz nie miała już tej nadziei.
Spojrzała na niego: leżał oparty o ścianę. Śmierdzący wrak człowieka, w którym mieszka niezwykły talent. Tyle razy zastanawiała się, co by było, gdyby tamtego dnia dokonała innego wyboru. Od dwudziestu pięciu lat codziennie myślała o tym, że życie przybrałoby inny obrót, gdyby zachowała się wtedy inaczej. Dwadzieścia pięć lat to szmat czasu na takie rozmyślania.
Czasem odchodziła, zostawiając go na podłodze. Ale nie dziś. Do mieszkania wdzierał się chłód, przez cienkie rajstopy czuła lodowatą podłogę. Pociągnęła go za ramię zwisające bezwładnie i bez czucia wzdłuż boku. Nie reagował. Wtedy oburącz chwyciła go za przegub i pociągnęła w kierunku materaca. Spróbowała wtoczyć go na materac i aż się wzdrygnęła, gdy dotknęła zwiotczałego brzucha. W końcu udało jej się wciągnąć na materac większą część jego ciała. Z braku kołdry przykryła go kurtką przyniesioną z przedpokoju. Zasapała się i musiała usiąść. Mając tyle lat na karku, nie poradziłaby sobie, gdyby nie silne ramiona i zaprawa, jaką dały jej lata sprzątania.