Seksowny kłamca. Christina Lauren
to niewłaściwe imię. – A ja nazywałem cię Logan.
Na jej policzkach pojawiają się dołeczki, a ułamek sekundy później kąciki ust unoszą się w uśmiechu.
– Owszem.
– I nie poprawiłaś mnie? – pytam z uśmiechem, który przypomina raczej grymas odsłaniający zęby. Ogarnia mnie jednocześnie rozbawienie, irytacja, zakłopotanie i dezorientacja.
– To nic ważnego – odpowiada dziewczyna. – Całą resztę ważnych szczegółów zapamiętałeś dobrze. – Puszcza do mnie oko i bierze dwudziestkę, którą położyłem na barze, podlicza nasze zamówienie i kładzie przede mną resztę. Nie patrząc już na mnie, bez słowa odchodzi i zaczyna obsługiwać kolejnego klienta.
No dobrze, co się, do cholery, wydarzyło?
Zwykle swobodnie podchodzę do seksu, ale nawet ja poprawiłbym kogoś, kto nazwałby mnie Lucasem albo Jakiem. Zwłaszcza podczas seksu. Pomyśleć, że cały czas zwracałem się do niej niewłaściwym imieniem, a ona tak mało się tym przejęła, że nie chciało się jej nawet wyprowadzić mnie z błędu…
Dylan odwraca się do mnie, bierze drinka i upija łyk. Na jego twarzy pojawia się euforia.
– Chyba zobaczyłem właśnie, jak wyglądasz w chwili orgazmu – mówię, zamykając oczy. – Nigdy nie zdołam wyrzucić tego z pamięci.
– Spróbuj tylko. – Stawia przede mną szklankę.
Biorę ją do ręki, odsuwam słomkę, by upić łyk prosto ze szkła. Uch.
– Nie jestem chyba amatorem amaretto sour – przyznaję. – Dla mnie smakuje jak kwaśne amaretto.
Spoglądam nad jego ramieniem i moje oczy napotykają spojrzenie…
Cholera, jestem beznadziejny w zapamiętywaniu imion.
– Dyl… – Unoszę podbródek, pokazując mu, by dyskretnie podążył za moim spojrzeniem w kierunku przesadnie umalowanej brunetki i jej obciętej na krótko koleżanki, które przeciskają się w naszą stronę.
Jednak Dylan odwraca się gwałtownie.
– Jak ona ma na imię? – pytam.
– Aubrey – odpowiada, machając do niej. – A koleżanka chyba Lou…? – Ściągając brwi, odwraca się znów do mnie. – Chwila. Nie spałeś z nią zeszłego lata?
Kiwam głową i robię skruszoną minę, a on pod nosem nazywa mnie kompletnym dupkiem. W tej chwili podchodzi do nas Aubrey ze swoimi cyckami i pełnym nadziei uśmiechem skierowanym prosto do mnie.
– Kopę lat – mruczy mi prosto w ucho.
– Cześć, Aubrey – wstrzymuję oddech w nadziei, że tym razem niczego nie pokręciłem.
– Pamiętasz, jak mam na imię!
Dylan odchrząkuje.
– Kutas – mamrocze niewyraźnie.
Aubrey go nie słyszy. Jej podłużne brązowe oczy patrzą prosto w moje – widzę w nich wyraźne zaproszenie. Czuję skurcz w podbrzuszu i ciepłe uderzenie adrenaliny.
Teraz, patrząc na nią, przypominam sobie – była słodka. W przeciwieństwie do London Aubrey wydawała się pragnąć kolejnych nocy. Zapewniała mnie, że rzadko zabiera facetów do domu, żeby w łóżku wydawać odgłosy godne gwiazdy porno, że udała jakieś siedemnaście orgazmów, ale i tak było fajnie. Nie odleciałem tak, jak zeszłej nocy z London, ale poradziłem sobie całkiem dobrze.
Kiedy ta myśl pojawia się w mojej głowie, rzucam spojrzenie na London; przez palącą, pełną paniki sekundę martwię się, jak to wygląda z zewnątrz. Stoję przy barze, ledwie kilka metrów od kobiety, z którą zeszłej nocy uprawiałem seks – a obok stoi kobieta, z którą na pewno uprawiałem wcześniej seks, sądząc z tego, jak obejmuje mnie w pasie, a policzek zalotnie opiera o moje ramię.
Nie pierwszy raz dwie kobiety, z którymi spędziłem noc, spotykają się tak blisko, ale pierwszy raz czuję, jakbym zaplątał się w folię do żywności, co przyprawia mnie o lekką klaustrofobię.
Choć tak naprawdę nie wiem, czym się przejmuję; London nawet jeszcze na mnie nie spojrzała. Chyba w ogóle ma ochotę zapomnieć o tym, co się wydarzyło.
Odciągam naszą ekipę od baru i pochylam się bliżej do Aubrey, żebyśmy się lepiej słyszeli mimo gwaru i okrzyków dobiegających z telewizora na ścianie. Dziewczyna ma wargi posklejane błyszczykiem, a oczy mocno podkreślone ciemną maskarą. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej to zauważył.
– Jak leci? – pyta i zagryza dolną wargę.
Uśmiecham się najładniej, jak umiem.
– Całkiem dobrze.
Rozdział trzeci
London
Nie twierdzę, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło – to, czyli jednonocna przygoda – ale liczba facetów, z którymi spałam, jest na tyle mała, że na widok Luke’a wchodzącego do pubu następnego wieczoru pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to: „spałam z nim”.
Na szczęście myśl szybko ucieka, zastąpiona przez kolejną: „co on tu robi, do cholery?”. Seks z facetem takim jak Luke ma oznaczać wielokrotne orgazmy i uśmiech, z którego następnego dnia trzeba się tłumaczyć przyjaciołom. Poza tym to powinna być jednorazowa przygoda. Na pewno oboje się pod tym względem zgadzamy.
Nie planowałam ponownego spotkania z Lukiem, dlatego nie przejmowałam się tym, że przekręcił moje imię, i nie próbowałam go poprawiać. Dlatego też potrzebuję chwili, by wziąć się w garść, kiedy widzę go wchodzącego do Freda z Nie-Joem, odjechanym pracownikiem Olivera i jednym z moich ulubionych znajomych.
Kierują się prosto na mnie, ale kiedy podaję im drinki i od razu idę do innych klientów, Luke chyba domyśla się, co jest grane. Jednak nie potrafię odczytać jego reakcji; przez krótką chwilę zastanawiam się, czy jest rozczarowany, że nie skaczę wokół niego i nie proszę o powtórkę. Co właściwie – jeśli mam być szczera – nie byłoby najgorszym pomysłem, bo kiedy Luke twierdził, że wie, co robi, to nie kłamał. Ani trochę.
Jednak nie szukam okazji do powtórki. Zeszłej nocy już o tym wiedziałam, nawet w chwili tak przyjemnej, że powtarzałam sobie w myślach: „nie chcę, żeby się skończyło, nie chcę, żeby doszedł i żebyśmy skończyli” – a teraz widzę, że intuicja mnie nie myliła, gdyż przystawia się do niego kolejna brunetka.
Dlatego właśnie nie nadaję się do takich krótkich przygód: nie lubię całej tej pracy myślowej, jaka potem następuje. Nie lubię podawania w wątpliwość własnego zachowania czy drugiej osoby. Zbyt wiele zasad łączy się z tą grą, która podobno nie ma za sobą pociągać żadnych konsekwencji.
Pub powoli się wypełnia. Z kilku telewizorów na ścianie dobiegają odgłosy meczu, co jakiś czas w pomieszczeniu rozlega się wrzask kibiców. Mam tyle pracy, że niemal zapomniałam o obecności Luke’a, ale kiedy odwracam się, by kogoś podliczyć, widzę, jak z brunetką kierują się do wyjścia. Razem.
Czuję w piersi nieprzyjemne, niemal palące uczucie, gdy dziewczyna ujmuje go pod ramię. Śmieje się z jego słów i oboje znikają za drzwiami. To dziwne uczucie – nie gniew, nawet nie uraza. Ale co najmniej lekka irytacja. Jeśli Luke tu jeszcze wróci, podam mu heinekena.
Nie zdaję sobie sprawy, że gapię się na puste drzwi, dopóki nie staje przy mnie Fred.
– Co tam widzisz tak ciekawego? – pyta, podążając za moim spojrzeniem.
Budzę się z zamyślenia.
– Nic.