Zapach śmierci. Simon Beckett

Zapach śmierci - Simon  Beckett


Скачать книгу
Zresztą jeśli ciało byłoby ciągnięte, zostałby ślad naruszonego materiału izolacyjnego, a także znaczne uszkodzenie delikatnych szczątków. Nie zauważyłem zaś żadnych tego typu urazów pośmiertnych.

      Jeszcze raz spojrzałem na miejsce, gdzie wcześniej leżały zwłoki. Oprócz odbarwień powstałych w wyniku rozkładu na wełnie izolacyjnej widniał jeszcze inny, jaśniejszy zaciek, jakby wysechł tam jakiś inny płyn.

      – Co to?

      Jedna z techniczek pokręciła głową.

      – Nie jesteśmy pewni. Na krew za jasne. Znaleźliśmy rozbryzgi prawdopodobnie tego samego płynu na tych drewnianych schodach, więc może to w ogóle nie pochodzić z ciała. Może komuś się po prostu coś wylało. Wysłaliśmy próbki do analizy, ale plama jest zbyt stara i sucha, żeby można się było czegokolwiek dowiedzieć.

      – Ale znaleźliśmy coś jeszcze – powiedział Whelan. Wskazał na wewnętrzną część framugi. – Widzi pan?

      Najeżone drzazgami bruzdy w niepomalowanym drewnie, jaśniejsze od reszty futryny.

      Zadrapania.

      – To by tłumaczyło urazy dłoni tamtej kobiety – wyjaśnił Whelan. – Wydłubaliśmy ze stolarki jeden paznokieć. Drzwi były zamknięte od zewnątrz, są dość solidne. Za ciężkie, żeby podważyć albo wyłamać, ale ewidentnie próbowała.

      Boże, pomyślałem, widząc tę scenę oczami wyobraźni. Myśleliśmy, że kobietę gdzieś zamordowano, a potem zaniesiono ciało na strych. Myliliśmy się.

      Ktoś ją tu zamknął i zaczekał, aż umrze.

      – Nie mogę zrozumieć tylko jednego: dlaczego nie wydostała się stąd przez inne wyjście – powiedział drugi z techników, starszy mężczyzna. W jego widocznych nad maską oczach malowała się troska. – Przecież to niejedyne drzwi.

      – A jak ty byś się czuł, gdybyś musiał się tu czołgać w zaawansowanej ciąży? Nawet z tym mięśniem piwnym nie było ci łatwo – zaoponowała jego koleżanka. – No i skąd miałaby wiedzieć, gdzie ich szukać? Było tu ciemno jak w grobie, a nie znaleźliśmy ani telefonu, ani zapalniczki, niczego, czym mogłaby sobie poświecić. Jeden nieostrożny krok i spadłaby piętro niżej.

      – Tak tylko mówiłem – wymamrotał z nutką urazy w głosie.

      Ciągle nie mogłem do końca zrozumieć, co tu właściwie zaszło.

      – Po co ktoś miałby ją tu zamykać, a potem zostawić?

      Whelan wzruszył ramionami.

      – Niewykluczone, że to nie było celowe, głupi dowcip tragiczny w skutkach. Ludzie wyrabiają najdziwniejsze rzeczy po pijaku albo na haju, a już wiemy, że bywali tu narkomani. Ale nie bardzo sobie wyobrażam, żeby ciężarna chciała się dla żartu schować na strychu, niezależnie od stopnia odurzenia. Moim zdaniem albo ktoś ją tu wepchnął siłą, albo przed kimś uciekała i chciała się ukryć. Tak czy inaczej, ktoś ją zamknął od zewnątrz i zostawił. Co najmniej na wiele miesięcy, a może i lat. Może jak się dowiedział o planowanej rozbiórce szpitala, postanowił przenieść ciało gdzieś, gdzie trudniej by je było znaleźć.

      Całkiem rozsądna i przekonująca teoria. Jednak wzmianka o ciężarnej uciekającej przed pogonią skojarzyła mi się z czymś, o czym wcześniej wspomniała techniczka.

      – Co do tych jasnych plam na izolacji – zagaiłem, przyglądając się zmatowiałej wełnie szklanej. – Mówiła pani, że znaleźliście podobne ślady na schodach. Czy to mogłyby być wody płodowe?

      Techniczka usiadła na piętach i zastanowiła się nad odpowiedzią.

      – Tak, sądzę, że to możliwe. Ale obawiam się, że plamy są zbyt stare, żeby móc to jednoznacznie stwierdzić.

      – Myśli pan, że odeszły jej wody? – zapytał Whelan.

      – Niewykluczone. Ale jeśli rzeczywiście tak się stało, to sądząc po rozmiarach płodu, poród rozpoczął się przedwcześnie.

      – Mogła więc od tego umrzeć.

      Pokiwałem głową i aż się wzdrygnąłem na samą myśl. Przedwczesne pęknięcie błon płodowych mogło zagrażać życiu matki nawet w znacznie lepszych warunkach, jeśli nie uzyskała pomocy lekarskiej. Uwięziona na strychu bez jedzenia, a nawet wody, nie miałaby szans przeżyć, ani ona, ani jej dziecko. Czekała ich powolna agonia w ciemności.

      Przez chwilę wszyscy milczeli, aż w końcu Whelan odwrócił się w stronę wyjścia.

      – Chodźmy – powiedział ponuro.

      Idąc w dół po drewnianych schodach, zatrzymałem się przy wyschniętych bryzgach, o których mówiła techniczka. Bardzo nieznaczne, przypominały raczej zacieki niż plamy krwi. Było ich dużo, niektóre niewiele większe od pojedynczych kropli, tworzyły nierówny szlak w górę schodów prowadzących na strych.

      Przecież to może być coś zupełnie niewinnego i niezwiązanego ze sprawą, upomniałem się w myślach, woda rozlana przez robotnika czy przypadkowego przechodnia. Łatwo pokusić się o nadinterpretację, zwłaszcza w przypadku spraw tak silnie oddziałujących na emocje.

      Gdy jednak podążałem za Whelanem pustymi korytarzami szpitala, nie mogłem się pozbyć z głowy wizji młodej kobiety uciekającej przed pozbawionym twarzy prześladowcą albo prześladowcami. Próbowała się schronić na strychu, po czym odkryła, że wpadła w pułapkę. Wróciłem myślami do śladów wydrapanych w drewnianej framudze – każda bruzda świadczyła o strachu i desperacji. Wyczerpana, po przedwczesnym odejściu wód, próbowała walczyć o życie swoje i swojego dziecka w jedyny sposób, jaki jej jeszcze pozostał.

      A kiedy i to okazało się nieskuteczne, położyła się na brudnym strychu i umarła.

      Wydobycie szczątków kobiety ze strychu przebiegło bez żadnych problemów. Kiedy wdrapałem się przez właz i po metalowych płytkach przeszedłem do miejsca, w którym leżały wysuszone zwłoki, przekonałem się, że kurz już opadł – dosłownie. Poddasze wyglądało dokładnie tak samo, jak je zostawiliśmy, tyle że teraz dziura, przez którą spadł Conrad, była przykryta plastikową płachtą i otoczona biało-niebieską taśmą policyjną.

      Dowiedziałem się, że życiu patologa nic nie groziło, ale ze względu na poważny wstrząs mózgu oraz połamane żebra, biodro i bark raczej nie będzie mógł w najbliższym czasie prowadzić sekcji zwłok. Ktoś proponował, żeby poczekać na zastępstwo przed przystąpieniem do akcji wydobywczej, ale Ward nie chciała już dłużej tego odkładać. Choć eksperci budowlani stwierdzili, że reszta strychu nie grozi zawaleniem, nikt nie chciał ryzykować. Priorytetem stało się jak najszybsze przetransportowanie ciała do kostnicy. Reszta mogła poczekać.

      W normalnych okolicznościach wydobycie ciała ze strychu byłoby względnie prostym zadaniem. Nawet delikatne zmumifikowane szczątki nie powinny przysparzać zbyt wielu problemów, choć oczywiście trzeba by zachować szczególną ostrożność przy przechodzeniu przez wąski właz. W tym wypadku jednak ofiara była nie tylko zmumifikowana, ale przede wszystkim ciężarna. Ponieważ płodu nie otaczały już amortyzujące wody płodowe, każde poruszenie ciała kobiety spowodowałoby przemieszczanie się malutkich kosteczek, które obijałyby się jak ziarenka w suchej tykwie. Nie mogliśmy pozwolić, żeby uległy dalszym uszkodzeniom, więc nie miałem innego wyjścia.

      Przed wyniesieniem ciała matki ze strychu musiałem najpierw wyjąć z niej szczątki nienarodzonego dziecka.

      Niezbyt uśmiechało mi się wykonanie tego zadania. Czułem, że rozdzielanie tej dwójki w taki sposób jest głęboko niewłaściwe, wręcz świętokradcze. Czekałem na swoją kolej, patrząc, jak techniczka kryminalistyczna


Скачать книгу