Wehrmacht 1939. Praca zbiorowa
tak, że odnosi się wrażenie, iż rzeczywiście chce on bronić się na umocnionych, znanych nam pozycjach polowych po drugiej stronie odcinka strumienia Wytrych14. Także sekcje dowódców baterii ze swymi licznymi pojazdami docierają na drogę w miejsce zaraz na zachód od punktu 174.
Powstają pierwsze większe zgromadzenia samochodów, co stwierdzamy z niezadowoleniem. Zostają wysłani gońcy w celu ściągnięcia maszerujących plutonów ogniowych do Sławęcina. Inny Unteroffizier otrzymuje polecenie sprowadzenia – również na wschodni skraj Sławęcina – kolumn remontowych i ściągniętych w zwartym szyku taborów dywizjonu. Ledwie z hałasem odjechali ostatni gońcy na motocyklach, gdy dociera dowódca pułku piechoty i przekazuje nam informacje o obecnej sytuacji wraz z najnowszymi rozkazami dywizji. Zgodnie z nimi Polak rzeczywiście szykuje się do obrony po drugiej stronie szerokiego odcinka strumienia. Pułk piechoty natrze na nieprzyjaciela na jego pozycji polowej przez ten odcinek. W tym celu podporządkowany zostaje mu I. dywizjon 2. pułku artylerii. 2. bateria znów znajduje się w dyspozycji dywizjonu. Podczas gdy adiutant wysyła do 2. baterii gońca z poleceniem: „Zmiana stanowiska baterii, sekcja dowódcy baterii uda się tutaj – do punktu 174, pozostała część baterii w okolicę zachodniego wyjazdu ze Sławęcina”, dowódca dywizjonu otrzymuje od dowódcy pułku piechoty rozkaz: „Pułk naciera, z II. batalionem w pierwszej linii, przez Obrowo, Siciny na Jeleńcz-Tuchółkę na broniącego się na umocnionej pozycji polowej nieprzyjaciela.
I. dywizjon 2. pułku artylerii zajmie w tym celu, wraz z obserwatorami, stanowisko na punkcie 157 (2 km na zachód od folwarku Ciechocin), ze stanowiskiem ogniowym zaraz na północny zachód od punktu 157 – tak, by natarcie mogło być skutecznie wspierane skoncentrowanym ogniem.
Stanowisko dowodzenia pułku piechoty również znajdować się będzie w pobliżu punktu 157”.
A więc nareszcie. Panuje wielka radość, że nastąpi akcja całego dywizjonu, każdy rwie się do walki. Dowódca 2. baterii przybywa z elementami swej sekcji dowódcy baterii na czas, tak by można było rozpocząć wydawanie rozkazów dywizjonowi. Na szczęście czas nie nagli. Masa pułku piechoty jest jeszcze daleko z tyłu i – częściowo pieszo – porusza się naprzód wzdłuż drogi marszu, nie należy więc liczyć się z rozpoczęciem natarcia przed godz. 13.30. A teraz jest godz. 11.
Po tym jak wszyscy dowódcy baterii zostali poinformowani o zamiarach i zadaniach pułku piechoty oraz dywizjonu, dowódca tego ostatniego wydaje krótki, nieformalny rozkaz: „Sekcje dowódców baterii i pluton łączności udają się ze mną naprzód; ja dokonam rozpoznania stanowisk dla dywizjonu! Baterie naprzód, do wyjazdu ze Sławęcina!”. Gońcy szybko udają się do baterii. Wszyscy wsiadają i cała gromada, teraz już około 40 pojazdów, z tyłu pluton łączności również z 20 pojazdami, rusza naprzód, drogą prowadzącą ze Sławęcina w kierunku wschodnim na Ciechocin. Tam osiągamy czołowe ubezpieczenia i wkrótce znajdujemy się przed naszą piechotą. Skręcając z drogi w kierunku południowym docieramy do, jeszcze niezajętego, wzgórza 157. Tylko kilku gońców motocyklowych jedzie z przodu, w roli skąpego ubezpieczenia. Dojeżdżamy do połowy wysokości wzgórza i wspinamy się na nie pieszo. U góry, pośrodku najwyższego punktu, znajdujemy odpowiednie miejsce dla stanowiska dowodzenia dywizjonu i dla Rufbatterie15. Mamy stąd wspaniały, rozległy widok. Przed nami cały odcinek, skąpany w jasnych promieniach słońca. Choć początkowo mamy jeszcze widok pod światło, to w miarę mijania kolejnych godzin słońce wędruje ku zachodowi, a w końcu za nasze plecy. Mamy szeroki widok na nieprzyjaciela i na wsie, które mamy ostrzeliwać. Również na nasze tyły mamy z tego wspaniałego wzgórza znakomitą panoramę, tak więc możemy teraz przystąpić dywizjonem do akcji, jakiej nie wyśniłaby sobie żadna inspekcja w czasach pokoju.
„Stanowiska obserwacyjne dywizjonu: 2. bateria po prawej, z przodu na tej górze, 3. bateria na lewo z przodu, 1. bateria (zarazem Rufbatterie) tutaj, także w tym miejscu znajduje się stanowisko dowodzenia dywizjonu. Stanowiska ogniowe – wskazane w terenie – zaraz za stanowiskami obserwacyjnymi”.
Szybko zostają jeszcze określone punkty przyłożenia dla przenośników współrzędnych celu [Zielgevierttafeln] oraz połączenia komunikacyjne i zaczyna się akcja. Pluton łączności dotarł, telefoniści już biegają i – gdy spojrzeć na pilnie pracujący sztab dywizjonu i szybko podjeżdżające baterie, jak i na ciepło wspaniałego dnia późnego lata – można byłoby pomyśleć, że trafiło się na inspekcję jednostki na poligonie. Koordynaty zostają naniesione i na szkicach dostarczone bateriom przez spieszonych gońców motocyklowych, zadania dywizjonu zostają jeszcze raz sformułowane pisemnie, rozdzielone zostają zadania ogniowe, sprawdzone połączenia, i w końcu baterie meldują telefonicznie: „Gotowe do otwarcia ognia”. Obserwacja przy pomocy lornety nożycowej początkowo nie pozwoliła dostrzec żadnego elementu pozycji polowej nieprzyjaciela. Zauważono natomiast jego ruchy we wsi Siciny. Naprzeciw nam stoi Pomorska Brygada Kawalerii, której część koni z koniowodami wydaje się tam znajdować. A więc przygotować nawałę na Siciny – każda bateria seria bateryjna po 40 pocisków (120 strzałów dywizjonu). Ze względu na efekt zaskoczenia zabroniono wstrzeliwania się. Dywizjon chce rozpocząć walkę ogniową jedną wielką nawałą. Nie ma jednak jeszcze pozwolenia na otwarcie ognia od piechoty, której jesteśmy podporządkowani. Jej bataliony pojawiają się teraz na naszych tyłach, z obu stron Sławęcina, idą w naszą stronę szerokim frontem – my czekamy na rozkaz do otwarcia ognia. Będzie to dla nas wielka chwila, ukoronowanie naszego szkolenia podczas pokoju. I wtedy nadchodzi rozkaz: „Dywizjon ma pozwolenie na otwarcie ognia”, a następnie: „Dowódcy baterii do aparatów”. Adiutant przekazuje: „Za 30 sekund nawała na Siciny, jeszcze 20 sekund”, dowódcy powtarzają: „Jeszcze 15 sekund” – niżej na stanowisku ogniowym kanonierzy trzymają cięgiel – „Jeszcze 10 sekund. Uwaga, ognia!”. Łup, łup, łup – wielka chwila, w nieprzerwanym huku 120 strzałów dywizjonu wylatuje z luf i gdy wszyscy z nabożną niemal uwagą nasłuchują szumu lecących salw, po drugiej stronie uderzają już nasze granaty. Seria po serii wybucha w wiosce. Mimo celowania według mapy strzały trafiają dokładnie, bez wyjątku. „Ogień dywizjonu leży dobrze”, przekazują telefoniści na rozkaz dowódcy dywizjonu. Efekt ostrzału obserwowany jest z wielką dumą. Galopujący jeźdźcy i szybko jadące wozy opuszczają spowitą gęstym dymem i ogniem wieś. Widzimy pierwszego nieprzyjaciela. Przekazywane są następne koordynaty. Znów jest to wioska, bo nie widać nic ze świetnie zamaskowanej pozycji polowej nieprzyjaciela. Kolejna nawała artyleryjska dywizjonu, która i tym razem dobrze trafia bez wstrzeliwania. Teraz pora na skraj lasu, w którym zameldowano ruchy. Wciąż jednak nie da się nigdzie dokładniej dostrzec nieprzyjaciela. Połączony ogień dywizjonu jest przenoszony niczym na długim ramieniu, dokładnie i szybko, aż baterie meldują rozpoznane cele i otrzymują pozwolenie strzelania bez rozkazu. Tak nasz dywizjon strzela dalej, podczas gdy za nami powoli zbliżają się w pełni rozwinięte bataliony piechoty, aż nagle od drugiej strony dobiega głuchy huk i daje się słyszeć szelest w powietrzu – wszyscy zamierają i patrzą w górę: pierwszy nieprzyjacielski ostrzał artyleryjski. Następnie daleko za nami wzbija się pierwszy czarny obłok, po którym po chwili następuje słaby huk. Uderzenie granatu! I znów wystrzał z przodu, znów szelest nad nami, uderza: nikt nie obserwuje już nieprzyjaciela. Wszystkie oczy skierowane są do tyłu, gdy za nami, między idącą naprzód piechotą, ląduje trzecie trafienie. Dziwnie jest obserwować, jak setki piechurów, zmierzających ku nam i na szerokiej przestrzeni wyglądających jak żołnierzyki, nagle zatrzymują się, i jak setki głów przy każdym pojedynczym wybuchu obracają się do tyłu, aż cała masa znów rusza naprzód, coraz bliżej nas. Znów uderzenie pocisku, tym razem już bliżej i z głośniejszym hukiem. Wszyscy idący znów się zatrzymują. Wszystkie głowy obracają się do tyłu jak na jednym sznurku, potem ruchy są nieco szybsze. Chcą wydostać się z – na razie jeszcze słabego – ognia polskiej artylerii. Kompanie wchodzą na naszą górę, mijają nasze stanowiska obserwacyjne i znikają przed nami. Polska artyleria strzela dalej. Początkowo są to jeszcze pojedyncze uderzenia. Kilka trafia blisko stanowiska ogniowego 2. baterii, potem