Czerwony świt. Jędrzej Pasierski

Czerwony świt - Jędrzej Pasierski


Скачать книгу

      – Zgadza się.

      – Adres i miejsce pracy – powiedziała. – A także ulubiony kolor skarpetek, jaką pija herbatę i o czym marzyła jako dziecko. Za godzinę chcę wiedzieć o tej dziewczynie wszystko.

      – Zobaczę, co da się zrobić.

      – Idę pogadać z oficerem prasowym, bo ten bałagan z mediami mnie niepokoi – oznajmiła Warwiłow, wychodząc z pokoju znacznie bardziej zadowolona z życia niż pięć minut wcześniej.

      Kiedy jednak wróciła po trzech kwadransach, Chodkowski nie wyglądał już tak zwycięsko.

      – Nic – powiedział. – Zero pracy, zero adresu. Tylko ten z zameldowania, chyba u rodziców.

      – Masz?

      – Tak. I telefon.

      – No to dzwonimy.

      Warwiłow wybrała numer, odczekała pięć sygnałów i w końcu usłyszała miły głos po drugiej stronie. Wtedy bardzo łagodnie wytłumaczyła, że dzwoni w sprawie śledztwa, ale że nic złego się nie dzieje. Że Marta Jesionek jest poszukiwana jako świadek. Chociaż jej matka nie wydawała się przerażona. A nawet specjalnie zdziwiona.

      – Pomogę – powiedziała cicho.

      – Proszę przejść na tryb głośnomówiący. Chciałabym, aby mąż również został włączony do rozmowy.

      Jesionkowie, mieszkańcy małej wsi pod Iławą, wypowiadali się dość nieskładnie.

      – Martwiliśmy się o Martę – mówiła kobieta, a jej mąż czasem wtrącał słowo, czasem jakieś dziwne stęknięcia, ni to na znak zgody, ni to protestu. – Z nikim się specjalnie nie przyjaźniła, ani u nas, ani w Iławie, a od kiedy mamy internet… cały czas siedziała w komputerze.

      – A potem?

      – Nie rozumiem – powiedziała pani Jesionek.

      – Wyjechała do Warszawy, żeby studiować… – podsunęła Warwiłow.

      – Ale studia zawaliła – wtrącił pan Jesionek.

      – Mimo to nie chciała wracać – skomentowała jego żona.

      – Chociaż nie miała żadnej stałej pracy – dodał mężczyzna.

      – Czy państwo ją wspierali finansowo? – zapytała Warwiłow.

      – Nie.

      – To z czego żyje?

      – Coś z komputerami – powiedziała pani Jesionek. – Nigdy tak naprawdę nie zrozumiałam, czym dokładnie się zajmuje. Ale zawsze mówiła, że w Warszawie jest wielki świat, że tu mieszkają najsłynniejsi aktorzy i aktorki. Sama uczęszczała tam do szkoły aktorskiej…

      – Akademia Teatralna?

      – Nie, jakieś prywatne studium. Nie znam nazwy, bo nam jej nie podała. Wydaje mi się, że zapisała się tam i obyło się bez egzaminu. Ale przerwała naukę.

      – Dlaczego?

      – Mówiła, że wszystkim rządzą układy, że nie dostanie żadnej roli – powiedział pan Jesionek. – Chyba nie miała też wystarczająco pieniędzy na czesne. Niestety nie mogliśmy jej wspomóc. Mówiła, że jest nikim, oczywiście przekonywałem, że to nieprawda. A ona swoje, że ciągle widzi szczęśliwych znanych ludzi na Nowym Świecie.

      – Albo Saskiej Kępie – dodała żona. – Często przesiadywała na ulicy Francuskiej.

      – Tam mieszka? – podłapała Warwiłow.

      – Nie. Nie wiemy, gdzie mieszka.

      – Nie – potwierdził mąż.

      – Często rozmawiacie?

      – Bardzo rzadko do nas dzwoni.

      – Ma kogoś bliskiego? – zapytała Warwiłow, powstrzymując cięty komentarz. – Chłopaka? Przyjaciółkę?

      – Chyba nie – powiedział pan Jesionek, a po chwili dodał zaskakująco szczerze: – Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może dlatego, że nie udało nam się z drugim dzieciakiem.

      – Andrzej… – szepnęła jego żona.

      – Może dlatego Marta jest taka samotna.

      – Przestań, Andrzej.

      – Przepraszam.

      – W każdym razie nasza córka na pewno nic złego nie zrobiła – oznajmiła pani Jesionek.

      – Motyw nienawiści? – zapytał Chodkowski, na którego obliczu malowało się lekkie znużenie. Przez pierwsze lata służby aspirant uchodził za żelaznego człowieka. Teraz widziała na jego twarzy zmarszczki, zmęczenie i ten sam zielonkawy kolor, który już dawno zagościł na jej twarzy.

      Przełknęła ślinę.

      – Nie wiem – powiedziała. – Poznali się z Lutyńskim nad ranem w klubie nocnym.

      – Mogła go wcześniej obserwować.

      – Chyba nietrudno było znaleźć przyjaciela Kosowskiej – zamilkła, po czym dodała: – Wiesz co, wprowadź w wyszukiwarkę frazę. Dokładnie taką: „przyjaciel Sary Kosowskiej”. Zobaczymy, co wyskoczy.

      – Jest – poinformował po chwili Chodkowski. – Michał Lutyński pojawia się na piątej karcie grafiki.

      – I jak już wiemy, jest raczej ekstrawertykiem.

      – No, na takiego wygląda.

      – Może znać połowę miasta.

      – Więc druga połowa zna jego. Poza tym z pewnością się wygadał, że przyjaźni się z Sarą Kosowską. Gość był rozmowny nawet w godzinę po jej śmierci. A co z kubkiem po frappé?

      – Jeszcze nie wiedzą w laboratorium, ale podobno coś tam jest – odparła Warwiłow. – Trzeba przesłuchać Martę Jesionek, przede wszystkim nie pozwolić, by zwiała. Wyciekło już do prasy, że szukamy szóstej osoby z przyjęcia.

      Chodkowski spojrzał na nią. Ale to było głupie, że milczał, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obydwoje wiedzieli, co powinna zrobić. Przełknęła ślinę.

      – Dobra, załatwię to u Stassberga – powiedziała.

      6

      Od wczoraj Bartek Borewicz czuł się jak bohater jednego z tych filmów, których reżyser nie ma pojęcia, co robi, albo właśnie to jest jego pomysłem na film. W zasadzie – doszedł do wniosku – był bohaterem jednego z ostatnich dzieł Jima Jarmuscha. Otaczająca go rzeczywistość kompletnie pogubiła swój scenariusz. Z balkonu mieszkania na Mińskiej dostrzegł, że pod kamienicą rozpleniła się kolonia dziennikarzy – szybko zorientowali się, gdzie mieszka brat Sary Kosowskiej.

      Musieli coś postanowić. A wtedy Karolina podsunęła ten pomysł i wszyscy się zgodzili.

      Udali się do kościoła. Sara jako jedyna z nich regularnie chodziła na msze. Borewicz w zasadzie urodził się ateistą, nie otrzymał nawet chrztu, Paweł odszedł od religii już dawno, a stosunek Karoliny oraz Lutka był Bartkowi nieznany, choć z pewnością obydwoje byli kiedyś katolikami. Ale chyba wszyscy poczuli teraz, że kościół będzie właściwym miejscem.

      W efekcie chronili się obecnie w nawie praskiej katedry na Floriańskiej, w ciszy i chłodzie. Paweł, znowu niepokojąco cichy, siedział przyciśnięty do Karoliny, a po prawej stronie Borewicza zwyczajnie zasnął Lutek. Przez moment kompletnie nie wiedział, co się dzieje, kiedy obudzili go po dwóch godzinach.

      Sam Borewicz nie potrafił odciąć się choć na chwilę, mimo


Скачать книгу