Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina

Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina


Скачать книгу
Jednocześnie badano grono znajomych Gieorgija Nikołajewicza Dudariewa, próbując ustalić, komu podejrzany mógł zaproponować udział w tak delikatnej sprawie jak pozbycie się własnej małżonki.

      Wywiadowca Siergiej Zarubin, sprytny, ruchliwy chłopak nikczemnego wzrostu, wykonywał zadanie polegające na przepytaniu mieszkańców dzielnicy, w której doszło do tragedii. Odwiedzając lokal po lokalu, przeważnie natykał się na osoby nieobecne w mieście tamtego upalnego niedzielnego poranka. Dziwna sprawa, myślał, wspinając się po schodach na kolejne piętro i naciskając kolejny przycisk dzwonka, wszyscy narzekają, że są biedni, a tymczasem, gdziekolwiek się obrócić, każdy ma domek letniskowy. W najgorszym razie samochód, którym wyjeżdża za miasto, jak najdalej od dusznych murów.

      Było mu gorąco, koszula przylepiła się do pleców, a spodnie – do nóg, więc po skończeniu obchodu jednej klatki schodowej ruszył do pobliskiego kiosku, żeby kupić puszkę pepsi z lodówki. Po drodze wpadła mu do głowy myśl, że jeśli ktoś obcy był tutaj i musiał długo czekać, niewykluczone, że też poszedł do kiosku po jakiś orzeźwiający napój. To oczywiste, że jeśli przestępca był starym wyjadaczem i znał się na swojej robocie, nie pchałby się tak głupio przed oczy, ale przecież nie wszyscy kryminaliści są doświadczeni i mądrzy, bywają wśród nich rozmaici, również niezbyt przezorni.

      – Co mogę dostać z lodówki? – zapytał senną sprzedawczynię.

      – Mamy wszystko – wycedziła dziewczyna. – I wszystko jest wystawione w witrynie, niech pan wybiera.

      – I naprawdę wszystko, ale to wszystko jest schłodzone? – zapytał Siergiej z niedowierzaniem.

      – Tak – odparła twardo.

      – Niegazowana woda mineralna też?

      – Wiera i Swiatoj istocznik. Którą podać?

      – Istocznik. Ile płacę?

      Kobieta podała cenę. Siergiej długo gmerał w portfelu, odliczając należną kwotę. Jednocześnie żartował, popatrując chytrze na wyczerpaną skwarem dziewczynę, i w końcu wciągnął ją w rozmowę. Zaczęli oczywiście od omówienia kwestii handlu w upale, potem płynnie przeszli do stałych klientów – pracowników okolicznych firm. A później Siergiej, widząc, że jego rozmówczyni przestała traktować go z rezerwą, wyznał swoje prawdziwe pobudki.

      – Ojej, z milicji! – Dziewczyna nie wiedzieć czemu klasnęła w dłonie i się roześmiała. – Że też przyjmują tam takich liliputów!

      – Oczywiście, że przyjmują. Specjalnie, żeby nikt się nie domyślił, że są z milicji – oznajmił Zarubin poufnym tonem. – To co, Lalu, przypomnisz sobie jak wyglądał wczorajszy dzień?

      – A co tu sobie przypominać? – Dziewczyna westchnęła z przygnębieniem. – Dzień należał do martwych, biura były zamknięte, wszyscy mieszkańcy wyjechali za miasto. Dzielnica jest wyludniona, i dlatego interes nie idzie.

      – Tym bardziej. – Wywiadowca się ożywił. – To znaczy, że klientów było niewielu i możesz ich sobie przypomnieć. Zwłaszcza tych porannych, sprzed wybuchu.

      – Był pewien smarkacz, dobrze pamiętam, na krótko przed tym, zanim rozległ się huk – powiedziała Lala stanowczo.

      – Co to za smarkacz? Mały?

      – Nie, nie, miał z osiemnaście lat, może nawet więcej. Bardzo szczupły, drobny. Ale gdy się nachylił do okienka, zauważyłam, że jest starannie ogolony. To nie była gładka twarzyczka dziecka, rozumiesz? Zauważyłam też napięcie na twarzy, dzieci nie robią takiej miny.

      – Wspaniale! – Siergiej się ucieszył. – Co jeszcze możesz o nim powiedzieć? Jak był ubrany?

      – Zwyczajnie, w jasne szorty i koszulkę z jakimś napisem, ale się nie przyglądałam. Aha, w palcach obracał piłeczkę. Nawet pomyślałam, po co mu ona.

      – Jak wyglądała?

      – Była czerwona.

      – Duża?

      – Nie, o taka. – Kciukiem i palcem wskazującym Lala pokazała średnicę piłeczki. – Chyba plastikowa.

      – Zręcznie nią obracał?

      A więc Akopian, pomyślał Zarubin z satysfakcją. Żeby tak manipulować piłeczką, trzeba trenować na okrągło, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. To znaczy, że można mówić o nawyku. To już coś.

      Stojąc przy kiosku, wypił duszkiem małą butelkę zimnej wody, kupił jeszcze jedną, po czym udał się na poszukiwania. Znaki szczególne nie są obiecujące, ale stanowią jakiś punkt wyjścia. Chłopak z piłeczką mógł być zabójcą, ale mógł też być zwyczajnym przechodniem. Tak czy inaczej, trzeba go znaleźć, zwłaszcza że prawdopodobnie widział mordercę.

      I znowu wszystko od początku. Schody, piętro, drzwi, dzwonek, pytanie: „Nie zna pan szczupłego chłopaka, który ma zwyczaj obracać piłeczkę w ręce?”. Słowa podziękowania, kolejne drzwi, dzwonek, pytanie, schody, drzwi… Nogi mu ciążyły, koszula i spodnie przylgnęły do ciała niczym skóra, która chyba już nigdy się nie odklei.

      Przed dziesiątą Siergiej musiał przerwać obchód, bo późnym wieczorem ludzie nie kwapią się, by otwierać drzwi nieznajomym, nawet okazującym oficjalną legitymację. Denerwują się i usiłują odpowiedzieć cokolwiek, nie myśląc i się nie zastanawiając, byle tylko nieproszony gość jak najprędzej sobie poszedł.

      Zarubin podjął przerwane czynności następnego ranka, a ponieważ większa część mieszkańców była w pracy i nikt nie otwierał mu drzwi, w porze obiadu przeniósł się do sąsiedniej dzielnicy. Wszedł na podwórze domu i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tuż przed nim na ławce siedzieli dwaj młodzieńcy. Jeden, wysoki i barczysty, czytał coś na głos, a drugi, szczupły i niższy, ubrany w jasne szorty i koszulkę, uważnie go słuchał, obracając w palcach czerwoną piłeczkę. I kto teraz powie, że w życiu nie można mieć farta? – pomyślał Siergiej.

      Nie byli braćmi, ale nie łączyła ich zwyczajna przyjaźń. Byli dla siebie wszystkim.

      W wyniku urazu porodowego Artiom Kipiani zaczął cierpieć na atrofię obu nerwów wzrokowych. Najpierw źle widział z daleka, potem z bliska, potem pole widzenia zaczęło się zawężać. Pojawiły się kłopoty z czytaniem i pisaniem, oczy szybko się męczyły, konieczne były długie przerwy, żeby odpoczęły. Początkowo Artiom radził sobie w szkole, jednakże w piątej klasie problem się nasilił. Chłopiec po raz pierwszy musiał powtarzać rok. Był niesłychanie zdolny, bez wątpienia miał talent i uczył się w domu całymi godzinami, nawet kosztem snu. Ale jeśli chodzi o prace klasowe… Ich czas był ograniczony, a on, zmuszony odrywać się od pisania, żeby oczy mogły odpocząć, nie nadążał notować rozwiązania zadania, które rozwiązał już w pamięci. To samo działo się na klasówkach z rosyjskiego i angielskiego.

      Rodzice Artioma stanęli przed podjęciem odpowiedzialnej decyzji. Oddać chłopca do specjalnego ośrodka dla słabowidzących czy zostawić w normalnej szkole? Właściwie nie musieli się o to spierać, oboje byli zgodni co do tego, że należy, jak to się mówi, nie ustępować ani na krok, żeby zapewnić synowi zdobycie solidnego wykształcenia. W ośrodku dla słabowidzących program nauczania jest, jak wiadomo, okrojony i nie do wszystkich przedmiotów ogólnokształcących opracowano podręczniki brajlowskie. Ale czy Artiom poradzi sobie z rosnącymi wymaganiami normalnego programu? I co zrobić ze wspomnianymi pracami klasowymi?

      Problem


Скачать книгу