Intruz. Marek Stelar

Intruz - Marek Stelar


Скачать книгу

      – Dowiem się wreszcie, co to za test?

      – Już mówię. Kiedy dotrzemy na miejsce, na jedno z warszawskich osiedli, podam ci dokładny adres. Pójdziesz tam i zadzwonisz do drzwi. Otworzy ci pewna starsza pani. Starsze panie są zwykle dość nieufne. A twoim zadaniem jest przekonać jakoś starszą i wyjątkowo nieufną panią, żeby cię wpuściła do środka. Na tym polega ten test.

      – Co?

      – Kiedy będziesz wchodził do budynku, zadzwonisz do mnie. Od tego momentu masz dziesięć minut, co do sekundy, żeby przekonać ją do wpuszczenia cię do środka i zrobienia ci herbaty.

      – Jeszcze raz, bo nie bardzo…

      – Jeżeli po dziesięciu minutach od telefonu do mnie nie będziesz stał w oknie jej mieszkania z filiżanką w ręku, tak żebyśmy mogli cię zobaczyć z okna bloku naprzeciwko – nie zaliczysz testu. A to oznacza, że się nie nadajesz.

      – Taak? – zdziwiłem się lekko.

      Naprawdę lekko.

      – Tak.

      – Jak mam to niby zrobić?

      – Nie wiem, jak ty to zrobisz. – Major podkreślił słowo „ty”.

      – A jak robili to inni? – zapytałem. – Bo rozumiem, że nie ja pierwszy przechodzę taki test?

      – Niech cię nie interesuje, jak zrobili to inni. Wymyśl, jak zrobisz to ty. – Oleszczuk znów położył nacisk na zaimek osobowy, a potem zerknął na mnie. – Aha, i żeby nie przyszły ci do głowy żadne głupoty. Miało być bez przemocy i potraktuj to poważnie. Nikomu nie może stać się krzywda, działasz w granicach prawa i zdrowego rozsądku.

      – W granicach prawa?

      – Oczywiście. Szeroko rozumianych. Wolno ci prawo lekko nagiąć, ale nie przekraczasz jego granic.

      – Szeroko rozumianych granic?

      – Właśnie.

      – Tym bardziej nie wiem, jak miałbym to zrobić – mruknąłem. – Najprościej byłoby ją jednak sterroryzować.

      – Chłopie. – Oleszczuk westchnął. – Ja słyszałem, że jesteś inny, ale postaraj się, dobrze? To jak z jajkiem Kolumba, rozumiesz? Nie da się postawić jajka na czubku, ale Kolumb trochę pogłówkował i jednak postawił.

      – Oszukał.

      – Nie oszukał – stwierdził major. – Nikt nie mówił, że nie można nadtłuc skorupki. Miało stać i stało. Już rozumiesz?

      – Rozumiem. – Pokiwałem głową. – Teraz rozumiem.

      – No. Pamiętaj: polscy lotnicy byli tacy dobrzy, bo umieli latać nawet na drzwiach od stodoły. Takie dziedzictwo zobowiązuje. Chyba nie dasz się pokonać starszej pani, co?

      – Kim ona jest?

      – Nie wiem. – Oleszczuk wzruszył ramionami. – Nasi konsultują to z lokalnymi jednostkami policji, potem podają przeprowadzającym ćwiczenie wyłącznie adres, pod który ma się udać kandydat do służby, i tylko od jego szczęścia oraz od humoru dzielnicowego zależy, czy trafi na przeciętnie ostrożną babcię, czy podejrzliwą wiedźmę, która nie wpuściłaby nawet Jezusa pokazującego jej dziury po gwoździach. Życzę ci oczywiście tej pierwszej opcji. Resztę zrobią twój wrodzony wdzięk i umiejętności aktorskie. Liczę, że je masz.

      Jechaliśmy w milczeniu przez miasto. Kiedy dotarliśmy na Ursynów, przez następne kilka minut krążyliśmy po osiedlowych uliczkach. Kierowca rozglądał się na boki, skręcając w kolejne, a potem wyjeżdżając z nich. W którymś momencie zauważyłem, że jesteśmy drugi raz w tym samym miejscu.

      – Coś nie tak? – zapytałem z niewinną miną. – Zgubiliśmy się?

      – Wszystko jest tak i nie zgubiliśmy się – odparł Oleszczuk, nie patrząc na mnie, a potem poklepał kierowcę w ramię i przez przednią szybę pokazał mu jakiś blok.

      Wysiadając z samochodu, gorączkowo zastanawiałem się, jak wejdę do mieszkania nieufnej staruszki. Metodą „na wnuczka”, jako niosący dobrą nowinę ewangelizator, kontroler instalacji gazowej? Nie miałem niczego, czym mógłbym uprawdopodobnić swoją legendę: ani Pisma świętego, ani identyfikatora pracownika gazowni, ani ran po gwoździach; nic z wyjątkiem swojej szczerej do bólu twarzy, z której można było czytać jak z książki.

      Drzwi do klatki schodowej bloku były otwarte, co uznałem za dobry omen. Pozwoliło mi to przynajmniej uniknąć pierwszej przeprawy. Nie skorzystałem z windy, chcąc dać sobie więcej czasu na opracowanie jakiejś strategii. Kiedy człapałem na górę, poczułem wibracje komórki w kieszeni spodni.

      Odebrałem.

      – Halo?

      – Teraz ty się gdzieś zgubiłeś, chłopie? – Głos Oleszczuka był zimny jak lód.

      – Dlaczego?

      – Bo nie dzwonisz, że wszedłeś do budynku. Takie było polecenie.

      – Aha. – Głos miałem raczej beztroski. – Zapomniałem…

      – Kurrwa. – Major nawet nie ściszył głosu. – Masz dziesięć minut, chociaż powinieneś mieć już osiem. Czas start. Nie spierdol tego…

      – Ja? – zapytałem ze świętym oburzeniem, ale odpowiedziała mi już tylko cisza.

      Kontynuowałem więc wspinaczkę, a w mojej głowie było coraz bardziej pusto. Jajko Kolumba – pomyślałem, kręcąc głową, kiedy wchodziłem na ostatni stopień, i wtedy nagle mnie olśniło. Wiedziałem już, co powiem nieufnej staruszce. Chciałem się roześmiać, ale przypomniałem sobie, dlaczego jestem na ósmym piętrze ursynowskiego mrówkowca, i przeszło mi od razu. Zamiast tego stanąłem przed drzwiami i nie tracąc więcej czasu, wcisnąłem przycisk dzwonka. Drzwi otworzyły się niemal od razu i w tym samym momencie, gdy ujrzałem za nimi starszą panią, stwierdziłem, że prawdopodobieństwo pomyłki spada niemal do zera. Nie znaczyło to, że za chwilę drzwi z hukiem nie zamkną się tuż przed moim nosem, bo kobieta mogła zareagować i w ten sposób, ale przecież nie miałem nic do stracenia.

      Naprawdę nic.

      – Dzień dobry pani. – Uśmiechnąłem się, ale nie przymilnie czy prosząco: po prostu przywołałem na twarz normalny, uprzejmy uśmiech, który gościł na niej zawsze wtedy, gdy nie tyle wypadało go mieć, ile po prostu chciałem, żeby tam był. – Nazywam się Adrian Wicha, a pani jest zapewne emerytowanym pracownikiem UOP-u lub ABW, którego doświadczenie wykorzystuje się do przeprowadzania testów na przyszłych asach wywiadu. Tak się składa, że ludziom, którzy mnie do pani przysłali, zależy na mnie o wiele bardziej niż mnie na nich, więc pozwoli pani, że wproszę się na herbatę, kawę lub jakikolwiek inny napój, jaki mi pani zaproponuje, i nie będziemy tracić czasu na stanie na schodach. Co pani na to?

      Na twarzy starszej pani wykwitła cała gama uczuć. Zdziwienie, uraza, a zaraz potem lekkie rozbawienie.

      – Nie pracowałam w terenie – powiedziała w końcu. – Byłam tylko sekretarką w jednym z wydziałów Biura Analiz i Informacji UOP. Jak pan się domyślił?

      – To nie było trudne – odparłem, pomijając wyjaśnienie, że wpadnięcie na to zajęło mi osiem pięter. – Pomyślałem sobie, że to mało prawdopodobne, żeby wciągać w taką akcję postronną osobę, w dodatku starszą, która na przykład dostanie zawału albo zawiadomi policję, że właśnie ktoś próbował ją okraść. Ryzyko jest zawsze, a służby nie mogą sobie pozwolić na taką wpadkę. Tuszowanie wpadek też wymaga czasu i pracy, więc po co takie ryzyko stwarzać, skoro można to załatwić własnymi ludźmi? Nie wspominając, że otworzyła mi pani drzwi tak szybko, jakby się mnie pani spodziewała.


Скачать книгу