Bitwa Niezłomnych. Морган Райс
dla ciebie, powinieneś ją zwrócić i kupić własną kopię. Dziękujemy za poszanowanie ciężkiej pracy autora.
Niniejsza książka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki i są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe. Ilustracja na okładce: Dmitrijs Bindemanis, użyta na licencji Shutterstock.com.
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Royce dosiadł pierwszego wierzchowca, jakiego zdołał znaleźć i ruszył przed siebie, nie bacząc na rozlegające się za nim krzyki. Gnał przed siebie, pochylając się nisko na grzbiecie zwierzęcia jedynie wtedy, gdy ze świstem przelatywały obok niego strzały. Myśli o możnowładcy, którego właśnie zabił włócznią, krążyły mu w głowie niemal tak szybko, jak pędził jego koń.
Co gorsza, myśli zaprzątała mu także Genevieve. Nie potrafił wyrzucić z pamięci obrazu jej stojącej nad dołem, tuż obok mężczyzny, dla którego go porzuciła. Te myśli nieomal wystarczyły, by Royce się zatrzymał i pozwolił, by jadący za nim mężczyzna się z nim zrównał. Jedynie gniew pchał go naprzód, aż wbił pięty w boki konia tak mocno, że zwierzę zerwało się do galopu.
Kolejne strzały nadleciały z tyłu. Odbiły się z brzękiem od kamieni, z których wzniesiono pobliskie budynki, lecz utkwiły w szachulcu. Ludzie odskakiwali na boki przed rozpędzonym koniem, a Royce robił, co w jego mocy, by nie stratować żadnego z nich. Musiał szarpać za cugle, zwracając łeb konia to w tę, to w inną stronę, gdy zwierzę pędziło co tchu, dudniąc kopytami po bruku.
Do miarowego chóru końskich kopyt dołączyły kolejne, gdy żołnierze ruszyli konno w pogoń za Royce’em. Co niektórzy z nich mogli być rycerzami, lecz większość była gwardzistami, ścigającymi go w imieniu możnych, którzy przypatrywali się bezpiecznie z oddali.
- Za nim! – zagrzmiał jeden z nich. – Ukatrupić zabójcę!
Royce wiedział, że nie ma nadziei na to, że dojdą do porozumienia, jeśli go dogonią. Zabójstwo karano śmiercią, a on zabił ich księcia na ich oczach. Nie ustąpią, póki go nie schwytają lub póki nie będzie najmniejszej już szansy, by go odnaleźć.
Na razie mógł jednak tylko trzymać tempo, zawierzając skradzionemu rumakowi, trzymając się go podczas podskoków i zakrętów z płonną nadzieją, że nie spadnie. Royce zaciskał mocno dłoń na rękojeści kryształowego miecza, nie pozwalając by uścisk zelżał choćby na chwilę.
Jeden z jeźdźców zbliżył się do niego z wymierzoną w niego włócznią, gotowy do dźgnięcia. Royce oderżnął grot broni i walnął trzymającego ją mężczyznę. Włócznik przewrócił się i spadł z konia, a Royce pogalopował dalej przed siebie.
Ścigało go jednak więcej mężczyzn, i to zdecydowanie zbyt wielu. Pomimo swej siły i zręczności, Royce wątpił, by mógł zmierzyć się z tyloma przeciwnikami naraz. Pędził więc na swym skradzionym rumaku, próbując zarazem obmyślić, jakim sposobem zdoła się im wymknąć.
Wypadł z grodu i fort za jego plecami malał coraz bardziej, gdy wierzchowiec niósł go przez pola, pokonując górki i miedze. Pomiędzy nimi płynęły niewielkie strumyki i Royce kierował się tam, gdzie były najwęższe, zmuszając konia by je przeskakiwał, a nie biegł przez nie, rozbryzgując wodę. Każdy niepewny krok równał się temu, że pogoń zbliżała się do niego coraz bardziej.
Następnie skierował się ku niewysokiemu murkowi. Koń przeskoczył niepołączone zaprawą kamienie nie dotykając ich. Zerknąwszy przez ramię, Royce spostrzegł, że jeden z koni ścigających go mężczyzn potyka się i przewraca, pociągając za sobą kolejnego. To jednak nie wystarczyło.
Kolejny jeździec zrównał się z Royce’em, przechylając się w bok, jak gdyby zamierzał zepchnąć Royce’a z siodła. Royce trzymał się kurczowo swego wierzchowca i gdy walnął żołnierza łokciami i głową, utrzymał się w miejscu jedynie dzięki swej sile. Dostrzegł błysk ostrza sztyletu, gdy mężczyzna gotował się, by zadać mu cios od tyłu, ale Royce odwrócił się raptownie i naparł na mężczyznę ze wszystkich sił.
Gwardzista runął z rozpędzonego konia i walnąwszy z chrzęstem o ziemię legł bez ruchu. Royce pospieszył znów konia naprzód, ale odległość pomiędzy nim a ścigającymi go mężczyznami zmniejszyła się.
Royce wiedział, że nie może liczyć jedynie na to, że utrzyma tę przewagę. Jego pogoń była zbyt zdeterminowana i Royce nie mógł wiedzieć, czy jego koń przetrzyma tamte. Nawet gdyby tak było, kwestią czasu było nim posłana z łuku strzała ugodzi zwierzę tak, że nie będzie mogło biec dalej.
Musiał obmyślić lepszy sposób.
Przed sobą w oddali zobaczył wąwóz, którego brzegi spięte były niewielkim mostkiem. Royce zignorował go i zamiast ku niemu skierował się ku miejscu, gdzie nad wąwozem leżało powalone drzewo. Gdy byli dziećmi, on i jego bracia biegali po nim raz za razem do niewielkiego lasku,