Siostra Słońca. Lucinda Riley
Przeszkadzałoby ci bardzo, gdybym się do ciebie przysiadł?
– Nie… skąd. Oczywiście, że nie.
– To wspaniale. – Postawił tacę na małym stoliku przed kominkiem i usiadł twarzą do Cecily. – Podobno się zaziębiłaś, a ta kolacja na pewno jest niejadalna, przyniosłem więc nam coś na rozgrzanie serduszek. – Wyciągnął z jednej kieszeni butelkę czegoś, co wyglądało na bourbon, a z drugiej kubek do mycia zębów. – Musimy korzystać z jednego, ale w końcu w życiu trzeba improwizować, prawda? – Uśmiechnął się, nalewając sporo trunku do kubka, po czym podał go Cecily. – Panie mają pierwszeństwo. Oczywiście pijemy jedynie w celach leczniczych.
– Ale naprawdę, ja…
– No dobrze, to ja pierwszy – powiedział i wziął duży łyk. – Ach, od razu lepiej. Nie ma nic lepszego na zaziębienie niż odrobina whisky.
Serce Cecily tłukło się w piersi. Musiała się uspokoić.
– Może mały łyk mi nie zaszkodzi.
– Na pewno, a większy naprawdę by pomógł – zachęcił ją Julius, kiedy ostrożnie nachylała kubek przytknięty do ust. – A teraz weźmy się do tego jajka.
Patrzyła, jak unosi łyżeczkę i ostukuje dokładnie skorupkę, a potem odcina czubek nożem.
– Ugotowane na twardo, jak zawsze. – Westchnął. – Rozmawiałem z ciotką o jakości posiłków w tym domu i wątpliwych kwalifikacjach kobiety, która je szykuje, ale to jak rzucanie grochem o ścianę.
Odchylił się na krześle.
– Niejadalne. Pozostaje nam więc tylko picie. Na zdrowie! – Uniósł kubek i wypił resztę do dna. – Opowiedz mi o swoim życiu w Nowym Jorku. – Napełnił znów kubek i podał jej. – Sam nigdy tam nie byłem, ale wszyscy mówią, że to cudowne miasto.
– To prawda. Drapacze chmur pną się do samego nieba, ale są też duże otwarte przestrzenie, więc nie robi to klaustrofobicznego wrażenia. Nasz dom wychodzi na Central Park. Można tam długo chodzić i nie spotkać nikogo. W Nowym Jorku jest wszystko co najlepsze… tak mi się wydaje. To moje miejsce na Ziemi – wzruszyła ramionami – i kocham je.
– No to zdradź mi, proszę, skoro tak je kochasz, dlaczego za kilka dni uciekasz do afrykańskiego buszu?
– Bo… matka chrzestna mnie zaprosiła.
– Naprawdę o to chodzi? – Przenikliwe brązowe oczy Juliusa patrzyły na nią uważnie. – Biorąc pod uwagę niepewną sytuację w Europie i to, że Kenia również może zostać wciągnięta w nadciągającą wojnę, podejrzewałbym, że jest jeszcze jakiś inny powód.
– Miałam… wyjść za mąż, ale… nastąpiła zmiana planów.
– Rozumiem. – Julius wziął kolejny łyk ze wspólnego kubka. – Jednym słowem uciekasz.
– Mam nadzieję, że nie uciekam, ale raczej ruszam dalej. To fantastyczna okazja, by poznać kompletnie inny świat, i zdecydowałam się ją wykorzystać.
– Brawo. Podoba mi się twój optymizm. Wszędzie musi być lepiej niż w Woodhead Hall w środku zimy. – Westchnął. – Ale taki już mój los. Chyba że w Europie wybuchnie wojna, wtedy niewątpliwie czeka mnie żołnierska tułaczka do dalekich krajów na spotkanie pewnej śmierci. W tej sytuacji trzeba cieszyć się chwilą, prawda? – dodał, znów dolewając do kubka. – Może stanę się Rupertem Brookiem nowej wojny, choć wolałbym mieć nadzieję, że moje dni nie dobiegną końca na polu walki na Gallipoli.
– Przykro mi, ale nie wiem, o kim mówisz.
– Na Boga, panno Huntley-Morgan, czy ty chodziłaś do szkoły?
– Owszem, a nawet studiowałam w Vassar, w jednej z najlepszych żeńskich uczelni w Ameryce! – odparła urażona.
– W takim razie miałaś bardzo kiepskiego nauczyciela literatury angielskiej. Rupert Brooke był geniuszem i najsłynniejszym poetą piszącym o wojnie. Muszę niezwłocznie zaopatrzyć cię w tomik jego wierszy.
– Z literatury nigdy nie byłam mocna, choć lubię czytać. – Cecily wzruszyła ramionami, czując się o wiele swobodniej po whisky. – Jak ci mówiłam, jestem lepsza w matematyce.
– Masz więc pewnie umysł bardziej ścisły niż skłonny do uniesień estetycznych. Sprawdźmy to. Choćby teraz… Czy wiesz na przykład, ile to będzie dziewięćset siedem minus dwieście czternaście?
– Sześćset dziewięćdziesiąt trzy – powiedziała już po kilku sekundach.
– A sto siedemdziesiąt dwa dzielone przez sześć?
– Dwadzieścia osiem i powtarzające się sześć po przecinku.
– Pięćset sześćdziesiąt pomnożone przez trzydzieści dziewięć.
– Dwadzieścia jeden tysięcy osiemset czterdzieści. – Cecily zachichotała. – To dość łatwe. Popytaj mnie z całek albo logarytmów.
– Nie za bardzo wiem, co te słowa znaczą, więc raczej spasuję. Jesteś naprawdę bystra. Czy czasem nie złości cię, że choć masz wykształcenie wyższe, to jako kobieta nie możesz wykorzystać swoich umiejętności do czegoś więcej niż błyskawiczne liczenie domowych wydatków i nie jesteś w stanie zarabiać tym na życie?
– Szczerze mówiąc, tak, oczywiście. Ale mój tata nie pozwoliłby swojej córce pracować. Tak już jest i nic na to nie poradzę.
– No właśnie, ale czy to nie paradoks? Ja chciałbym tylko, żeby dali mi święty spokój, żebym mógł składać słowa w wiersze i całymi dniami bujać w obłokach, a nie uczyć się prowadzenia gospodarstwa i przekopywać przez te nieszczęsne księgi rachunkowe. – Uśmiechnął się. – A ty umiałabyś to wszystko robić z zapałem, ale nie masz na to szans, bo jesteś kobietą.
– Życie nie jest sprawiedliwe. Myślę, że powinniśmy to zaakceptować. Przecież oboje jesteśmy uprzywilejowani, Juliusie. Ty pewnego dnia odziedziczysz tę ziemię i dom, a ja skończę jako żyjąca wygodnie żona i matka. Żadne z nas nie klepie biedy, prawda?
– Na pewno, panno Huntley-Morgan – przeszył ją wzrokiem – ale czy pieniądze dają szczęście? Jesteś szczęśliwa? Czy ja jestem szczęśliwy?
W tej chwili jestem najszczęśliwsza w życiu, pomyślała.
– W zasadzie całkiem mi dobrze – powiedziała na głos.
– Ale co naprawdę daje nam szczęście? Jak sądzisz?
– No… pewnie miłość – przyznała, pocieszając się, że nawet jeśli się czerwieni, to i tak maskują to rumieńce po whisky.
– Całkowita racja! – Julius uderzył dłonią w poręcz fotela. – Więc jednak pod tym twoim umysłem ścisłym kryje się i poetycka dusza.
– Każdy wie, że to miłość uszczęśliwia człowieka.
– Ale potrafi też przynieść najdotkliwszy ból, zgodzisz się ze mną?
– Oczywiście. – Tym razem to Cecily osuszyła szklankę.
W głowie się jej kręciło od picia alkoholu na pusty żołądek, ale nie przejmowała się tym. To była przecudownie szczera rozmowa, najwspanialsza, jaką kiedykolwiek prowadziła z mężczyzną.
– Naprawdę, jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem tak interesującej kobiety jak ty. Niestety, moja ciotka lada chwila wróci z jednego ze swoich wiecznych spotkań, więc muszę cię opuścić. – Julius wstał. Cecily również. – Pojeździmy znów razem konno jutro rano? – zapytał, zbliżając się do niej. – Oczywiście, jeśli poczujesz