Zagubieni. Natasza Socha

Zagubieni - Natasza Socha


Скачать книгу
przy ognisku, kiedy wszystkie kochały się w druhu dowódcy, albo po prostu marzą o tym, by zostać dziewczyną rockmana. I zawyć z nim Shallow.

      – Mam grać publicznie? – Mati trochę się wystraszył.

      – No, chłopie, jesteś urodziwy i znasz wszystkie chwyty na gitarę. To więcej niż ja, bo ja znam cztery, a i tak wzbudzam podziw. Zorganizujemy piękny wieczór, ty zanucisz niczym Elvis, rzucisz równie mokre spojrzenia, a potem razem z twoimi fankami spędzimy miło czas.

      W sumie plan był dobry. Kobiety faktycznie lubiły facetów z gitarami i zdecydowanie chętniej dawały się potem namówić na wspólne chwile, czasem romantyczne, a czasem po prostu silnie erotyczne. Każda opcja była dobra, na dodatek Mati miał naprawdę dużą ochotę zabłysnąć przed szerszym gronem.

      W domu przećwiczył kilka standardów, uznał, że własnych piosenek na razie nie obnaży przed światem, bo wszystko ma swój czas. A potem nadeszła sobota, obrzydliwie wręcz pechowa. Bardziej nawet niż piątek trzynastego.

      Podobno najwięcej szczęściarzy mieszka w Danii. Największymi pechowcami na Ziemi czują się zaś mieszkańcy Burundi oraz Kongo i Zimbabwe. Polska plasuje się na dziewięćdziesiątym dziewiątym miejscu, ale po sobocie i tym, co spotkało Matiego, na pewno przesunęła się o kilka oczek w górę.

      Po pierwsze, bolał go brzuch, i to od rana. Łyknął więc wszystko, co było rozkurczowo-rozluźniające, ale brzuch bolał go dalej. Postanowił nie zwracać na niego uwagi, to pewnie tylko stres. Potem przyjechała matka i powiedziała, że ktoś chyba widział Nikodema i czy Mati nie mógłby z nią pojechać w okolice parku, w którym rzekomo mógł się znajdować jej zaginiony kotuś.

      Mati wiedział, że to absolutnie wykluczone, bo sam zakopał Nikodema pod jakimś płotem i nie było takiej możliwości, że kot się ocknął, wygrzebał i pognał do parku. Obiecał, że zajmie się tym jutro, bo dzisiaj ma absolutnie huk roboty.

      – Jest sobota – chlipnęła matka.

      – Nasza branża nie rozróżnia dni tygodnia.

      – Nikuś… – szepnęła tylko i Mati wiedział, że musi teraz pojechać z matką do parku i nawoływać trupa.

      Tak też zrobił, choć sam przed sobą czuł się nie tylko głupio, ale i podle. Powinien w końcu przyznać się do winy, ale z każdym kolejnym tygodniem było to po prostu coraz trudniejsze. Zresztą jak miał to powiedzieć?

      Sorry, mamo, zapomniałem, że Nikodem nie żyje. Osobiście go zabiłem drzwiami samochodu i usłyszałem chrupnięcie karku.

      No przecież nie mógł.

      Więc chodził po krzakach i szukał na drzewach, wołał co chwila klasyczne „kici kici” na przemian z „chodź, koteczku, wróć do nas”, by w końcu po trzech godzinach bezradnie rozłożyć ręce.

      – Możliwe mamo, że to jednak nie był Nikodem. Możliwe też, że ma jakiś nowy dom i jest szczęśliwy.

      Matka spiorunowała go wzrokiem.

      – Tak jak twój ojciec? – wysyczała.

      Faktycznie, nie powinien był tego mówić. Bo ojciec Matiego również znalazł nowy dom, nową żonę i na dodatek wydawał się szczęśliwy, co bynajmniej nie uszczęśliwiało matki. Co prawda ich małżeństwo od początku przypominało nieustającą walkę psa z, nomen omen, kotem, ale jednak jego gwałtowna wyprowadzka z domu (to już dziesięć lat!) oraz odnalezienie się u boku innej kobiety zabolały ją niczym rozdrapany pęcherz na pięcie. Który najwyraźniej nadal nie zagoił się do końca.

      Mati wrócił do domu mocno wykończony i rozpoczął przygotowania do wieczoru, a konkretnie wszedł pod prysznic, pod którym wyrżnął jak długi. Nie ma bowiem nic gorszego niż pośpiech, kiedy jest się namydlonym. Do knajpy dotarł mocno obolały, więc szybko wypił dwa drinki, żeby się znieczulić i wprowadzić w miły stan podniecenia.

      A potem – właściwie nikt nie wie, jak to się wszystko stało.

      Miał być tłum zachwyconych kobiet. Miał być upojny wieczór z Matim jako gwiazdą wieczoru. Miały być podziw, zamglone spojrzenia, przygryzanie warg i prośby o więcej.

      Więc tym bardziej się zdziwił, kiedy w trakcie jego występu nagle wszyscy zaczęli pokazywać go sobie palcami, szeptać do ucha i głupio chichotać. Trochę go to wytrąciło z równowagi, ale twardo grał dalej, wyciągając z gitary wszystko, co się dało.

      Dżem, Sen o Victorii, chwyty C, a, F, d, poziom trudności średni.

      Jimi Hendrix, Hey Joe, chwyty C, G, D, A, E. Trochę trudniejszy kawałek, ale bez przesady. Naprawdę całkiem dobrze to ogarniał.

      Co jest, kurwa?

      W końcu się odwrócił, bo zauważył, że większość zebranych pod sceną osób z dziwnym uporem wpatruje się nie w niego, ale w coś, co najwyraźniej znajdowało się za jego plecami.

      A dokładnie w dwa koty. Tańczące koty.

      Jeden stał na tylnych łapach i kręcił się w kółko, a drugi przewracał ślepiami i kiwał się na boki. Naprawdę tańczyły. Odstawiły do jego muzyki taki performance, że skradły całe show, a z niego zrobiły idiotę. Został królem kociej muzyki i mistrzem ich tanecznej ceremonii. Reżyserem występu dwóch dachowców, które najwyraźniej lubiły i Hendrixa, i Dżem.

      W zasadzie Mati mógłby o tym zapomnieć. Uznać za coś zabawnego, za humor w stylu Monty Pythona. Problem polegał jednak na tym, że ktoś z widowni nagrał całe wydarzenie, a następnie wrzucił je do sieci. I nagle wylała się fala hejtu, której Mati kompletnie nie mógł zrozumieć.

      Zobaczcie tego kretyna, jak udaje, że gra na gitarze.

      Koty mają lepszy wyraz pyska.

      Jezu, jaka tępa morda. I nie mówię tu kocie.

      Facet wygląda jak impotent.

      Kolejny grajek za pięć groszy.

      A może on z tymi kotami… wiecie…?

      Czy po czymś takim ktokolwiek miałby ochotę jeszcze żyć?

      MOST

      Sonia spojrzała na niego z politowaniem.

      – Błagam cię, z tego można było zrobić niezły happening, a nie użalać się nad sobą tylko dlatego, że zwabiłeś na scenę dwa koty.

      Mati parsknął.

      – Jasne. To wszystko strasznie zabawnie brzmi, kiedy komuś o tym opowiadasz. Ale wierz mi, nie chciałabyś o tym potem czytać. Te wszystkie komentarze, te kretyńskie uwagi, na które nie możesz w żaden sposób zareagować. Czujesz się jak ostatni idiota i masz wrażenie, że już do końca życia będziesz się innym ludziom kojarzyć z tym absurdem.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным


Скачать книгу