Płomienie. Stanisław Brzozowski

Płomienie - Stanisław Brzozowski


Скачать книгу
się dziwi, dlaczego ty jej nie zaczepiasz.

      Bourienka była guwernantką55 mojej kuzynki Oli.

      Zaczerwieniłem się… Bąknąłem coś, że my nie powinniśmy myśleć o kobietach. Życie nasze musi przejść bez miłości i szczęścia.

      – Tak – rzekł Adaś – ale nie można tłumić w sobie namiętności. Namiętność to siła. Zresztą nieraz w obozie powstańców obowiązki adiutantów pełnią młode, zakochane w dowódcy panny.

      W rozmowach naszych temat ten zaczął powracać coraz częściej…

      Raz w nocy Adaś zapytał:

      – Słuchaj, co byś uczynił, gdybyś wziął do niewoli córkę wroga, jakiegoś wielkiego zbrodniarza?

      Zapiekło mnie to; takie myśli przychodziły już mi nieraz.

      Tych wakacyj odprowadzałem Adasia do Krasnego.

      Zmienialiśmy tam konie i popasali.

      Potem Adaś miał jechać dalej, ja zaś, popasłszy konie, wracać do domu.

      Podczas obiadu wypiliśmy butelkę starego miodu, włożoną nam do koszałki56 przez Tychona.

      Adaś po obiedzie kazał podać kawę i koniak. Wniosła nam to wszystko na tacy młoda dziewczyna o smagłej twarzy i czarnych oczach. Oczy jej nie patrzyły na nas, ale kąciki ust lekko drżały jakby w powstrzymywanym uśmiechu. Ubrana była w biały kaftanik. Gdy stawiała tacę na stół, ręka jej i pierś otarły się niemal o twarz Adasia. Na twarz jego wystąpiły płomienie.

      Gdy dziewczyna wyszła, Adaś zwrócił się do mnie:

      – Ty wiesz – rzekł – jestem pewien, że ona jest taka.

      Po obiedzie Adaś odjechał. Mieliśmy jeszcze zostać z godzinę.

      Leżałem na brudnej kanapce w zajezdnym pokoju: palący niepokój ogarnął mnie. Było duszno. Zasnąłem męczącym snem. Obudził mnie jakiś szmer. Otworzyłem oczy: to dziewczyna sprzątała ze stołu…

      – Jak się nazywasz? – spytałem.

      – Bejła – odpowiedziała i zaczerwieniła się.

      Wstałem z kanapy i drżąc na myśl o własnym zuchwalstwie, położyłem swą rękę na jej plecach.

      Dziewczyna stała bez ruchu. Plecy jej lekko drżały pod moją dłonią. Po chwili odwróciła się i oczy jej spojrzały na mnie jakby z drwiącą zachętą i wyzwaniem.

      Nie wiedząc, co czynię, objąłem ją i zacząłem całować. Nie opierała się, nagle wyśliznęła się z moich rąk. We drzwiach stał Spirydion, furman.

      – Nie możemy jechać, paniczu, trzeba zanocować: Siwka zakulała…

      Jakaś dzika radość i strach ścisnęły mi serce.

      Czułem, że to zrobię.

      Kupię sobie tę dziewczynę i będę ją miał.

      W tej właśnie formie skrystalizowała się we mnie ta myśl. Czułem rozkosz w samym przeświadczeniu, że można kupić, mieć jak rzecz to młode, tajemnicze, kobiece ciało. Do mnie będą należały jej usta, jej piersi, cała drżąca, giętka postać.

      Jednocześnie czułem podłość tego wszystkiego…

      Wybiegłem z pokoju.

      Miasteczko było małe i błotniste.

      Na rynku przechadzało się kilku Żydów. Jeden z nich, spostrzegłszy nieznajomego, przystąpił z chytrą miną.

      – Panu dobrodziejowi czego nie potrzeba…

      Zaprzeczyłem.

      – Może tytoniu?

      – Nie.

      Zniżył głos:

      – Może ładnej dziewczyny? Mam bardzo porządne dziewczęta…

      – Nic mi nie potrzeba…

      – Jak to może być: nic nie potrzeba? Taki młody pan? Jak to może być? Ona jest całkiem porządna dziewczyna.

      Z wielkim trudem oswobodziłem się od niego.

      Wybiegłem z miasta i wydostałem się na jakieś wzgórze, i usiadłem.

      Cóż to jest? – myślałem. – Więc to tak jawnie i systematycznie? Kobiece ciało jest rzecz, którą się nabywa, sprzedaje? Przed chwilą mogłem sobie kupić dziewczynę, której nie widziałem na oczy. I była obowiązana mnie całować, pieścić.

      Cóż się dzieje z duszami tych kobiet? Czy one mają duszę? Czy one czują, że są tylko rzeczą? A może one istotnie to lubią. Bejła przecież zaczepiała mnie sama? Cóż to jest kobieta?

      Przechodziła przede mną galeria znanych mi postaci, pań z sąsiedztwa.

      Czy i one są takie?

      Są inne, czy dlatego tylko, że nie ułożyło się im tak życie.

      Czy taka pani Henrieta może kochać swojego męża? A przecież ma dzieci. Więc on ze swoim brzuchem, ze swoim czerwonym nosem… Widziałem obraz tak potworny i wstrętny, że dławiłem się z obrzydzenia. A jednocześnie było coś słodkiego w tym wpatrywaniu się wewnętrznym w bezgraniczne upokorzenie pięknej pani. Pani Henrieta była naszą pięknością prowincjonalną. Na wieczorkach tańcujących i przyjęciach modliłem się nieraz do jej cudownego wdzięku. Drżałem ze strachu, że zauważy ten mój dziecinny podziw. Teraz upajałem się zatrutą myślą. Twój mąż, pijanica i karciarz, może zrobić każdej chwili z tobą to, co ja zrobię dziś z Bejłą. Zrobię. Było to już we mnie postanowione. Kiedy tak jest, jak jest, trzeba wyciągnąć swoje wnioski. Czułem głęboką, mściwą wzgardę dla kobiety. I jednocześnie myślałem, czy Adaś przeżywa też sam z sobą takie duszne, piekące chwile. Co dzieje się w duszy człowieka? I co to wszystko jest?

      Patrzyłem oszołomionymi oczami na brudne miasteczko. Gnieżdżą się w błocie setki ludzi. Biorą się gdzieś po brudnych kątach i piwnicach, płodzą dzieci. Więc to jest życie? A potem przychodzi chwila, gdy zamykają na wieki oczy i wtedy ciska się ich w ziemię na pożarcie robakom. I tak wszystko się kończy. I tak będzie ze mną. Zakopią mnie po prostu w ziemi, zamkną w drewnianej skrzynce. A nad moją głową będzie to samo, to samo bez końca.

      Poczułem rozpacz, jakiej nie znałem nigdy przedtem. Silny, przeszywający bunt przeciwko śmierci.

      Słyszycie! Ja nie chcę, aby to było! Ja nie chcę, aby przyszła ta chwila, gdy będę już leżał – trup – w czarnej ziemi. Nie chcę! Nie chcę…

      W kościele zaczęto dzwonić.

      Roześmiałem się…

      Nieśmiertelna dusza, zbawienie, sąd – cha, cha, cha.

      Chciałbym pójść do kościoła krzyknąć: kłamstwo!

      Kłamstwo to wszystko – obrazy, dzwony, sakramenty.

      A jednocześnie obracał mi się w sercu tępy nóż.

      I cóż z tego? I cóż z tego? Czy przez to nie umrzesz? Czy przez to przezwyciężysz śmierć?

      Nienawidziłem życia w tej chwili.

      Po co urodziłem się, aby teraz żyć i czekać na tę straszną rzecz, która się stać musi?

      Po co ja jestem?

      Nie było mnie, a teraz jestem i męczę się, i będę się tak męczył bez końca – jak robak wbity na szpilkę. I nie ma ratunku, nie ma nadziei.

      Ona jest już i czeka na mnie, śmierć.

      Będę leżał na cmentarzu w ziemi.

      Nie ucieknę od tego obrzydzenia,


Скачать книгу

<p>55</p>

guwernantka – prywatna, domowa nauczycielka i wychowawczyni. [przypis edytorski]

<p>56</p>

koszałka (daw.) – wiklinowy koszyk z przykrywką, służący zwykle do noszenia jedzenia. [przypis edytorski]