Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas

Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas


Скачать книгу
i zarżał, pewnie niezadowolony z obecności obcego. Rożek zamknął oczy i zaczął rozmyślać o dziwnej młodej arystokratce, która – jak swego czasu szeptano w Podziemiach – uratowała życie Krzyczącemu w Ciemności podczas obławy zorganizowanej przez srebrnych magów, później zaś zniknęła z miasta i nikt jej już nigdy nie widział. A teraz pojawiła się znikąd, wyposażona w pieniądze oraz talizman sporządzony przez srebrnych magów, w towarzystwie stwora, który był niegdyś chowańcem Krzyczącego. I oboje twierdzili, że muszą odszukać tego rąbniętego żmija w związku ze zbliżającą się magiczną katastrofą. Czysty obłęd.

      Sam nie wiedział, kiedy ponownie zapadł w sen. Obudził go dziwny ciężar przygniatający pierś i gderliwy głos Zazela.

      – Wstawaj i chodź na śniadanie, rogata ofiaro losu. Jest gorąca owsianka na mleku i placki. Z masełkiem!

      Na podwórzu trwała krzątanina wokół kupieckich wozów. Kilku pachołków posłało Rożkowi nieprzyjazne spojrzenia, a jeden splunął, składając palce w znak odpędzający uroki. Karczmarka też skrzywiła się na widok odmieńca, za to siedząca w kącie sali Lorraine uśmiechnęła się promiennie i pomachała mu ręką. Znów była uczesana w nienaganny koczek, wyglądała na wyspaną i zadowoloną z życia. Przy sąsiednim stole dwaj kupcy kończyli posiłek, głośno narzekając na stan gościńca i zastanawiając się, czy wozy ugrzęzną w błocie jeszcze przed dotarciem do mostu na rzece Sel. Po chwili podeszła służąca i z ponurą miną postawiła przed Rożkiem parującą miskę owsianki.

      – Strzała jest gotowa do użycia – powiedziała cicho Lorraine, kiedy wojownik zaczął jeść. – Po jednym namoczeniu we krwi można ją wykorzystać sześć razy, żeby przenieść jedną osobę, trzykrotnie, żeby przenieść dwie, albo dwukrotnie, żeby przenieść trzy.

      – Zazel liczy się jako cała osoba?

      – Niestety tak.

      – Czyli, jak rozumiem, możemy teraz odbyć dwie podróże – podsumował Rożek. – Dokąd?

      – W pierwszej kolejności do Gangarocai nad Morzem Tęsknot.

      – Cholernie daleko.

      – Daleko, ale dla strzały to bez różnicy. A potem… Potem się zobaczy.

      – Mieliśmy poszukiwać Krzyczącego. Znajdziemy go w Gangarocai, pani wieszczko?

      – Nie wydaje mi się. Wiem, że przebywał w tej osadzie przez jakiś czas, ale jestem prawie pewna, że już ją opuścił. Jednak musimy tam koniecznie załatwić jedną sprawę.

      – Nie mówisz mi wszystkiego – stwierdził podejrzliwie Rożek.

      – Nie mówię – zgodziła się Lorraine. – Posłuchaj, mam propozycję. Wybierzesz się z nami do Gangarocai i pomożesz załatwić to, co mamy do załatwienia, a jeśli potem uznasz, że nie chcesz dłużej dla mnie pracować, dostaniesz czterysta leri i odstawimy cię za pomocą strzały, dokąd sobie zażyczysz. Umowa stoi?

      Czterysta leri… Rożek westchnął i przełknął cisnącą się na usta ripostę. Zaczynał podejrzewać, że wpakował się w coś jeszcze poważniejszego, niż początkowo sądził. Ale ta drobna dziewczyna w czarnej sukni i czarnych koronkowych rękawiczkach realizowała swój zagadkowy plan w takim stylu, że wojownik zaczynał nabierać dla niej szacunku.

      – Mógłbym cię po prostu okraść i uciec – powiedział głównie po to, żeby sprawdzić jej reakcję.

      – Sprawdzasz moją reakcję – odparła. – Ale wiem, że tego nie zrobisz. Jestem w dal patrzącą, zapomniałeś?

      * * *

      Kiedy zmaterializowali się na piaszczystym wybrzeżu, słońce stało dość wysoko. Osady nie było stąd widać, jedynie smugi dymu wznoszące się zza drzew sygnalizowały jej położenie. Lorraine rozejrzała się, mrużąc oczy.

      – Pora jest odpowiednia – powiedziała w zamyśleniu. – Teraz tylko jeszcze jedna wróżba.

      Zdjęła trzewiczki i weszła do wody, nie przejmując się tym, że moczy dół sukni. Po chwili wróciła z garścią kamyków. Rozrzuciła je na piasku i wpatrzyła się we wzór, który utworzyły. Rożek chciał coś powiedzieć, ale Zazel, który z powrotem przemienił się z mopsa w głowę na pajęczych nogach, uciszył go syknięciem.

      Chmura przesłoniła słońce. Lorraine wzdrygnęła się i przetarła oczy.

      – Mamy niewiele czasu – oznajmiła z napięciem. – Myślałam… Nieważne.

      Włożyła buty, po czym wyjęła z psiego koszyka dwie cienkie czerwone tasiemki i zawiązała w pętle. Omotała jedną wokół rozpostartych dłoni jak przy zabawie w kocią kołyskę i przeplotła kilka razy, żeby utworzyć prostą siateczkę, którą następnie zsunęła z palców. Powtórzyła to samo z drugą tasiemką.

      – Zazel – powiedziała. – Zanieś je do Gangarocai i zostaw jedną przed wejściem do domu znachora, a drugą przed chatą odmianki imieniem Łasica. Przykryj ziemią, żeby dzieciaki nie znalazły. I oczywiście uważaj, żeby nikt cię nie zobaczył.

      Stwór nie zadawał pytań, tylko zabrał plecionki i pobiegł w kierunku osady.

      – Co wy robicie? – nie wytrzymał wojownik.

      – Zastawiamy pułapkę.

      – Na kogo? – nie ustępował Rożek.

      Niecierpliwie machnęła dłonią.

      – Nie przeszkadzaj mi teraz.

      Wzruszywszy ramionami, usiadł i przyglądał się, jak Lorraine zrywa rosnące w pobliżu plaży błękitne kwiatki, a potem układa z nich figury na piasku i skrapia je morską wodą, nucąc jednostajnie w dziwnym języku.

      – Twierdziłaś, że nie jesteś ka-ira – powiedział, kiedy skończyła i stała bez ruchu, podziwiając swoje dzieło.

      – Bo nie jestem. Gdybym była, rzuciłabym na ciebie zaklęcie, żebyś nie gadał.

      Wyjęła ukryty za dekoltem niewielki sztylet i nakreśliła ostrzem na piasku jeszcze więcej symboli. Z osady przybiegł zdyszany Zazel.

      – Załatwione – zameldował.

      – Doskonale. Zdążyłeś w samą porę. – Lorraine popatrzyła na niebo. – Mamy jeszcze odrobinę czasu. Rożek, potrzebuję teraz twojej broni. Wyjmij rapier.

      – Ale…

      – Rapier! – powtórzyła nadspodziewanie twardo. – Ja tutaj wydaję polecenia.

      Posłusznie dobył broni. Ku jego zdumieniu dziewczyna skaleczyła się sztyletem w dłoń, a następnie przeciągnęła nią po klindze rapiera, zostawiając na stali długi krwawy ślad.

      – Teraz posłuchaj. Za chwilę w tym kręgu – wskazała ułożone na piasku kwiaty – zmaterializuje się demon. Masz tylko jedno zadanie: przebić go rapierem. Jeśli tego nie zrobisz, wszyscy zginiemy. Rozumiesz?

      Rożek jedynie zamrugał. Lata doświadczenia kazały mu ukryć szok pod pozorami niewzruszonego opanowania.

      – Jeszcze nigdy nie walczyłem z demonami – odparł. – Ale widać zawsze musi być ten pierwszy raz.

      * * *

      Laaz-Azlith wielokrotnie zabijał dla swojego władcy demony z innych Dolin, pozbawiał życia sylfy, gnomy i undyny, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zamordować człowieka. Prawa ustanowione przez bogów mówiły, że jeśli demon własnymi rękami rozerwie więź między ludzkim ciałem a duszą, ta dusza nigdy nie będzie mogła przejść na własność Otchłani. A Otchłani zależało właśnie na duszach – były dla niej paliwem, znacznie lepszym źródłem energii niż siła życiowa żywiołaków


Скачать книгу