Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
rodzice się na to nie zgadzają.

      – Dlaczego?

      – Boją się, że na ich drogich meblach będzie leżeć sierść.

      – A od czego są rolki do ubrań?

      Wzruszyłam ramionami i kiedy Julian zjadał resztę kanapki, opowiedziałam mu o akwarium, które dostałam od rodziców, gdy miałam siedem lat. Julian za szybko zjadł kanapkę, nasze kieliszki też już były puste. Nie było teraz żadnego powodu, by dłużej siedzieć w kuchni, tylko taki, że tego chciałam. Mama na pewno wkrótce odkryje moje zniknięcie.

      Zeskoczyłam z kredensu i włożyłam buty.

      – Myślę, że czas tam wrócić – powiedziałam, ale nie ruszyłam się z miejsca.

      – Dlaczego przychodzisz na imprezę, na którą nie masz ochoty? – zapytał Julian i sprzątnął nasze kieliszki ze zręcznością, która pozwalała się domyślać, że zajmuje się kelnerowaniem już jakiś czas.

      – Bo nie mam wyboru.

      Julian pytająco uniósł brew.

      – Chcę się wyprowadzić i szukam właśnie jakiegoś mieszkania. Nie stać mnie jednak na wynajęcie, więc mam umowę z rodzicami, że oni zapłacą mi za to i za studia, a w zamian ja raz w tygodniu zjawię się u nich na kolacji i będę się pokazywać na wszystkich ważnych towarzyskich eventach.

      – Brzmi uczciwie.

      – Wiem. – To było bardziej niż uczciwe. Kilka godzin mojego czasu za tysiące dolarów. Mimo to nienawidziłam każdej spędzonej w ten sposób sekundy. – A dlaczego ty tutaj jesteś? – zapytałam. Julian wydawał się tak samo zniechęcony jak ja i ani na krok nie zbliżył się do salonu.

      – Czy to nie oczywiste? Zarabiam tu pieniądze. Laurence jest mały, ale kosztuje majątek.

      – Ile dostajesz?

      – Siedemdziesiąt pięć dolarów.

      – Za godzinę?

      Roześmiał się.

      – Za cały wieczór.

      – To nie za dużo.

      – Więcej niż gdzie indziej.

      – Nie wiedziałam. – Niby skąd miałam wiedzieć? W życiu nie musiałam przepracować nawet sekundy. Mimo to byłam pewna, że siedemdziesiąt pięć dolarów to za mało za obsługiwanie przez cały wieczór ludzi pokroju Gwendoline Finn. Dałam Julianowi znak, by za mną poszedł. – Chodź.

      – Dokąd?

      – Zobaczysz.

      Zawahał się, ale nie opierał zbyt długo. Kilka chwil później wyszedł za mną z kuchni. Minęliśmy salon i przeszliśmy do garderoby.

      W małym pomieszczeniu pachniało drogimi skórzanymi torebkami i wyperfumowanymi płaszczami gości. Odszukałam moją purpurową parkę, którą dostałam od mamy trzy miesiące temu na urodziny. Na wieszaku obok wisiała kopertówka, do której wepchnęłam notes.

      – Potrzymaj. – Podałam zeszyt Julianowi.

      Wziął go ode mnie. Drzwi garderoby zamknęły się za nim.

      Światło było tu słabe, w porównaniu z kuchnią pomieszczenie wydawało się niewielkie. Musieliśmy stać między płaszczami i kurtkami dość blisko siebie. Nie uszło mojej uwadze, że ładnie pachniał, jodłą i ziemią, mimo że przez cały wieczór biegał z tacami.

      – Co to jest? – zapytał.

      Podniosłam głowę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jesteśmy podobnego wzrostu. Przyzwyczaiłam się, że przy moim metrze sześćdziesiąt muszę zadzierać głowę, nawet w czółenkach na obcasach, ale nie przy Julianie.

      Kartkował mój notes i oglądał rysunki.

      – To tylko coś, nad czym pracuję.

      – Wygląda dobrze. – Otworzył na stronie ze szkicem postaci Albtraumlady. – Czy to będzie komiks?

      – Może – odparłam i żeby nie musieć więcej o tym mówić, szybko sięgnęłam do kopertówki po portmonetkę. Uwielbiam komiksy, powieści graficzne i mangi. Dobrze znam ten rodzaj sztuki, ale trudno jest objaśniać ją ludziom. Moja pasja, zwłaszcza w kręgach, w jakich obracali się rodzice, wywoływała zwykle tylko zmęczone uśmiechy.

      Otworzyłam portmonetkę, wyjęłam kilka banknotów i podałam je Julianowi.

      – Masz.

      Podniósł głowę znad notesu i spojrzał na pieniądze. Ze zdumienia szeroko otworzył oczy.

      – To za dużo.

      – Wcale nie. – To było dwieście trzydzieści dolarów. Więcej kosztowała moja kopertówka.

      Potrząsnął głową.

      – Nie mogę.

      – Dlaczego nie?

      Julian otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale go ubiegłam.

      – I nie mów, że to za dużo.

      – Ja… – Julian nie zdążył dodać nic więcej, bo w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi garderoby. Julian zamarł, a ja instynktownie schowałam pieniądze do torebki.

      – Michaella! – Nie było poza mamą drugiej osoby, która w jednym słowie umiałaby zawrzeć tak dużo oburzenia, rozczarowania i wściekłości. – Czy to jakieś żarty? Znowu? Patrzyła to na mnie, to na Juliana i kiedy dostrzegła, jak blisko siebie staliśmy, w jej wzroku pojawiło się jeszcze więcej pogardy. Nie trzeba było być jasnowidzką, by wiedzieć, co sobie myślała; scena, jaką przedstawialiśmy, była jednoznaczna. Sami w zamkniętej garderobie, przy przygaszonym świetle, z poczuciem winy na twarzach.

      – Chciałam dać mu napiwek – powiedziałam.

      – Napiwek. – Mama prawie wypluła z siebie to słowo. – Ten rodzaj „napiwków” możesz sobie darować, Michaello. Już rozmawialiśmy na ten temat, czy może zapomniałaś?

      – Nie, ale naprawdę chciałam… – Podniosłam torebkę, żeby znowu wyjąć z niej pieniądze.

      Ale mama już była przy Julianie. Jej pomalowane na czerwono usta wykrzywiał uśmieszek, jakim częstowała tylko adwokatów stojących po przeciwnej stronie.

      Czułam, że Julian spiął się cały, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Spoglądał na mamę obojętnym wzrokiem, a jej się to wyraźnie nie podobało.

      – A pan… jest pan zwolniony. Niech pan się wynosi.

      Wzięłam głęboki oddech.

      – Mamo! Nie możesz go tak po prostu zwolnić!

      – Mogę. I zrobię to – powiedziała krótko. – Cokolwiek tu robiliście, nie płacimy tym ludziom za to, żeby chowali się z tobą w szafie. Powinien być tam i nas obsługiwać.

      – To nie był jego pomysł. Ja…

      – Daj spokój, Micah – przerwał mi Julian. Z obojętną miną oddał mi notes i zrobił krok w tył.

      Serce mi się ścisnęło. Pomyślałam o Laurensie. Czy Julian będzie mógł go teraz utrzymać?

      Przeszedł koło mamy, kiedy ta nagle wyciągnęła rękę do przodu. Złapała go za ramię i nachyliła się ku niemu, pociągając nosem.

      – Pił pan alkohol?

      – Ja… Tak – przyznał Julian przygaszonym tonem. – Pół kieliszka.

      Mama z odrazą pokręciła głową, choć sama wypiła już ze cztery kieliszki szampana.

      – Zgłoszę to pańskiemu szefowi. Załatwię pana tak, że już nigdy nie dostanie pan w tym mieście pracy


Скачать книгу