Cymanowski chłód. Magdalena Witkiewicz
powoli się odwróciła, a następnie rzuciła na stół jedną z gazet, które Adam przechowywał w kredensie. Sylwetka wciąż była przygarbiona, ale okolona siwymi włosami twarz nie była twarzą Starej Kostuchowej. Nagle jej lewy łuk brwiowy eksplodował, jak pod wpływem nieludzko silnego uderzenia. Cała kuchnia rozjarzyła się jaskrawą szkarłatną mżawką. Adam poczuł ją na twarzy i odruchowo zamknął oczy, a biały pierzasty całun spłynął bezszelestnie w dół, dając poczucie chłodu i złudnego bezpieczeństwa.
Kostuch wiedział, że postać stoi tuż obok łóżka, ale nie odważył się znów na nią spojrzeć. Bał się chyba jak nigdy dotąd. Bał się młodej kobiety, dla której ubiegłego dnia zapalił znicz obok przydrożnego krzyża.
– Dagmara Ulnicka – wymamrotał.
Światło poranka sączyło się przez kuchenne okno. Adam dotknął policzka, a potem spojrzał na opuszki palców. Nic.
– Dagmara Ulnicka – powtórzył, tym razem już całkiem świadomie.
Czy mógł znać jej nazwisko? Nie. Był pewien, że w mediach podawano tylko imię ofiary i pierwszą literę nazwiska. „Żona szefa przemytniczego gangu działającego w północno-wschodniej Polsce, Dagmara U.” – pisano w tabloidach. Ale teraz Kostuch był pewien, że zna jej nazwisko. Skąd? Musiało mu się przyśnić, ale tego nie pamiętał.
W kuchni panował chłód. Adam szybko się ubrał, zamknął kredens, a potem popatrzył na kolorową gazetę leżącą pośrodku stołu. Z pierwszej strony brukowca spoglądały na niego zanonimizowane twarze dwojga rodziców i dwójki dzieci. Znał to zdjęcie, jak chyba żadne inne.
„Gdybym ja tego nie zrobił, to ktoś inny załatwiłby sprawę” – przeszło Kostuchowi przez myśl, ale zupełnie go to nie uspokoiło. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Wpół do ósmej. W tym samym momencie ktoś zastukał do drzwi. Przy drodze Adam spodziewał się zobaczyć należącego do Zawiślaka nissana patrola. Często zdarzało się, że w razie potrzeby pan Jerzy potrzebował pomocy poza godzinami pracy.
Jednak nie tym razem. Obok chwiejącego się płotu stało grafitowe audi.
– Cześć, kolego. – Waldek wyszczerzył się, gdy drzwi wejściowe się przed nim uchyliły. – Nie spałeś już?
– Cześć. Czego tu chcesz? Mieliśmy się więcej nie widzieć.
– Sprawę mam. Nie wpuścisz mnie do środka? – Mięśniak wciąż się szczerzył. Przez ostatnie cztery lata stracił gdzieś dwa górne zęby.
– Nie wpuszczę. Nie interesują mnie żadne sprawy. Chcecie na nas wszystkich sprowadzić kłopoty? – Adam z trudem próbował się opanować.
– Nie bądź taki nerwowy, kolego. Po pierwsze, jestem sam, a po drugie, bryczka ma inne blachy niż wtedy.
– Grafitowe audi Q7. Myślisz, że tutaj, na Kaszubach, takie fury stoją przed co drugim domem?
– No nie złość się. – Waldek podniósł ręce w geście poddania się. – Ja tylko z krótką misją i zaraz znikam. Dobrze ostatnio poszło i znów mamy dla ciebie zadanie. Stawka taka sama jak poprzednio, a robota dużo prostsza.
– Gadaj zdrów, nie interesuje mnie – odparł Kostuch. W tym samym momencie pomyślał o wymagającym remontu domu i wspólnej przyszłości z Karoliną. – To była jednorazowa akcja.
Waldek przestał się uśmiechać i powiedział:
– Mówiłem już. Jestem tylko posłańcem, ale na twoim miejscu radziłbym się zgodzić. Ktoś łatwo może skojarzyć twoją mikrą sylwetkę ze zdjęciami z kamery w domu Ulnickiego…
– Straszysz?
– Nie straszę, tylko informuję. I dobrze radzę.
– Słuchaj, Waldek. Nie mam teraz czasu, zaraz muszę być w robocie.
Mięśniak znów wyeksponował niepełne uzębienie.
– Przecież to nie jest robota na ten moment.
– W poniedziałek mam wolne. Będę w południe w Kościerzynie, w knajpie, w której cztery lata temu wypiliśmy po browarze ze Sztoltmanem. Dowiedz się gdzie. Zaskoczyłeś mnie i muszę to sobie poukładać.
– Dobra, zapytam go. Ale lepiej, żebyś nic nie kombinował.
Jeszcze długo po odjeździe nieproszonego gościa Adam nie mógł spokojnie oddychać. Chodził po kuchni i czuł się, jak w pułapce bez wyjścia. Wreszcie ubrał się i wsiadł do auta. Nie mógł znieść gmatwaniny myśli i dławiącego niepokoju, przy którym wydarzenia z nocy okazały się nie aż tak bardzo straszne.
Dojeżdżając do Cymanowskiego Młyna, zatrzymał samochód obok kobiety o jasnych włosach. Była w lekkim stroju, który zupełnie nie nadawał się na chłodną i deszczową tego dnia aurę. Kostuch lekko zatrąbił i zatrzymał się obok nieznajomej.
– Do pensjonatu pani idzie? – zapytał. – Podwiozę, bo nim pani dojdzie, to będzie pani zupełnie przemoczona.
Zamienili kilka zdań, blondynka przyjęła pomoc i niedługo potem dotarli do celu. Adam dałby głowę, że już kiedyś widział jej twarz, ale ta myśl go zbyt długo nie zajmowała.
Tego dnia miał o wiele poważniejsze zmartwienia.
W pensjonacie była niewielka garderoba, w której każdy z pracowników miał niezbędne do pracy ubrania. Adam miał tam ciuchy robocze i elegancki smoking. Dziś, niestety, musiał wybrać właśnie smoking, chociaż o wiele bardziej odpowiadałaby mu taka praca, przy której mógłby się porządnie zmęczyć. Gdy pomyślał o metrowych klockach leżących na skraju Pomarliskiego Błeta, aż tęsknie westchnął, po czym karnie udał się do salonu, by pełnić rolę kelnera.
Przez cały dzień jego myśli krążyły gdzieś pomiędzy domem na Mazurach, w którym dokonał swojej pierwszej zbrodni, a piwiarnią w Kościerzynie, w której być może będzie musiał się zgodzić na kolejną. Był prawie pewien, że Damian z Waldkiem od tamtego ich spotkania przed czterema laty nie marnowali czasu i zdążyli się dowiedzieć o Kostuchu prawie wszystkiego. Teraz też na pewno wiedzieli wszystko o Karolinie.
Byli jeszcze Zawiślak i jego narzeczona. Czy Adam mógł narażać ich życie? Ze Stefańską nie czuł jakiejś szczególnej więzi, ale pan Jerzy był dla Kostucha niemal jak ojciec. To właśnie on wyciągnął w odpowiedniej chwili pomocną dłoń, dzięki czemu biedny, zagubiony sierota stał się kimś. Był prawą ręką szanowanego w całej okolicy człowieka, czasem nawet zarządzał pensjonatem pod nieobecność gospodarzy. Czy mógł to wszystko zaprzepaścić?
Bardzo ufał Zawiślakowi, choć na tej pozytywnej relacji była pewna rysa.
Adam pamiętał wieczór z początków ich znajomości, gdy siedzieli w dobrej komitywie przy czymś mocniejszym. Wiedział, że pan Jerzy ma w wewnętrznej kieszeni włączony staromodny dyktafon. Kostuch widział wcześniej to urządzenie w leśniczówce, raz nawet spróbował je włączyć. Zabytek na kasetę, który podczas nagrywania wydawał cichutki pisk. Zawiślak podczas ich przyjacielskiego posiedzenia nawet chyba tego nie słyszał, ale przecież Adam był znacznie młodszy. Był lekko podchmielony i w chwili zapomnienia wspomniał nawet o potrąceniu własnej matki. Zaraz potem ugryzł się w język i zmarkotniał na moment, lecz od razu znalazł też rozwiązanie – przeszuka dom, gdy Zawiślaka nie będzie, znajdzie dyktafon i zniszczy taśmę.
Miał trzy możliwości, by spokojnie, bez